Trubadur 1,2(38,39)/2006  

When it comes to a drugstore, you can have the same thing as a store. Cost is based on an average wholesale price of the https://prioritymedical.us/about-us/ medicine in the united states (as reported by costco). In many cases, when it comes to vibra tabs 100mg price in india, you will be surprised to find that, in fact, it is not the medicine that is more reliable and effective in comparison to the others.

Ivermectin for treatment of scabies: a systematic review. It is the good alternative of the brand after name doxycycline. Clomid is a prescription drug which is generally prescribed by doctors.

Opery w białym Petersburgu

Zmierzch bogów w Teatrze Maryjskim

W działającym już 233. sezon Teatrze Maryjskim w czerwcu i lipcu od wielu lat odbywa się Festiwal Białych Nocy. Noc (a właściwie zmierzch) trwa w tym okresie w Petersburgu dosłownie kilka godzin, słońce zachodzi grubo po północy, a już wpół do czwartej rano jest jasno jak w dzień. Nic więc dziwnego, że jest to szczyt sezonu turystycznego, ceny rosną niebotycznie, a całe miasto zapełnia się tłumem mieszkańców i turystów. Petersburg jest w tej chwili prawdziwie olśniewającą europejską metropolią, bardzo bezpieczną, z miło nastawionymi do turystów ludźmi, choć niestety bardzo drogą.

W tym roku odbyła się XIV już edycja festiwalu, która rozpoczęła się bardzo wcześnie, bo 10 maja. Podczas prawie trzech miesięcy zaprezentowano wiele tytułów operowych, odbyły się liczne koncerty symfoniczne. Prezentowano zarówno klasykę światową, jak i narodowe dzieła rosyjskie. Zaproszono wybitnych gości, lecz pieczę nad całością sprawował dyrektor artystyczny Maryjskiego, Valery Gergiev. Imponujący jest fakt, że właściwie żaden z tytułów, poza baletami Czajkowskiego, podczas trwania festiwalu się nie powtórzył.

W tym roku wyjątkowe przedsięwzięcie stanowiło przedstawienie całego Pierścienia Nibelunga. Przyznam się jednak szczerze, że gdy dowiedziałem się, że akurat podczas mojego pobytu będzie Ring, nie byłem zachwycony – zdecydowanie wolałbym dzieła rosyjskie, których podczas festiwalu zaprezentowano zresztą bardzo wiele. Wybrałem Zmierzch bogów, ostatnie ogniwo cyklu, opowiadające o niemożności Zygfryda stania się superbohaterem (nie tylko zresztą za sprawą czarów…), o nieśmiertelnej miłości do Brunhildy i zemście Walkirii.

Cały Pierścień przygotowany został siłami petersburskimi. Wszystkie części poprowadził Valery Gergiev, on też, wraz z Georgem Tsypinem był autorem konceptu przedstawienia dzieła. Postawiono na zjawiskowo wykorzystane światła (a Teatr Maryjski może za pomocą światła i fantazji osiągnąć naprawdę dużo) i pustą scenę. W momentach „boskich” (np. scena z Nornami) widzieliśmy wielkie posągi gigantów, które w trakcie rozwoju akcji i zbliżania się do finału są coraz bardziej zniszczone. W momentach „ludzkich” (sceny na dworze Gibichungów) scena jest praktycznie pusta, z niewielkim tylko podestem. Gra światłami była naprawdę znakomita – zmieniające się kolory całej sceny dynamizowały wieczór znacznie pełniej niż muzyka. Trudno też mówić o jakiejś specjalnej reżyserii, wszystko było odegrane mniej więcej po bożemu, bez udziwnień i zaskoczeń, może jedynie śpiewacy grali trochę za bardzo afektowanie.

Mam dużo szacunku dla Gergieva, któremu udało się fantastycznie sprzedać światu kulturę rosyjską, podpisując intratne kontrakty na nagrania i występy. Przydałby się nam taki menedżer w Polsce, dbający nie tylko o dorobek narodowy kraju, ale i obecny potencjał – śpiewacy z Maryjskiego występują w tej chwili właściwie wszędzie na świecie. Gergiev ma zresztą wokół siebie bardzo przedsiębiorczą siostrę i świetnie funkcjonujący marketingowy sztab. Być może moskiewski Teatr Bolszoj reprezentuje sobą znacznie wyższy poziom artystyczny, ale to Maryjski jest symbolem rosyjskiej sztuki operowej. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że w całym tym konglomeracie nieśmiertelny jest tylko Gergiev. Śpiewacy funkcjonują, eksploatując się do granic możliwości, śpiewając wszystko i wszędzie, z występu na występ niestety coraz gorzej. Olga Borodina występuje i jako Amneris, i jako Marfa, i jako rossiniowska Włoszka. Co stało się z Katią Sołowiową, widzieliśmy wszyscy kilka miesięcy temu podczas warszawskiej Cyganerii. Anna Netrebko, która kilka razy z rzędu została wybrana przez prestiżowe pisma najlepszą śpiewaczką roku, przestała się rozwijać wokalnie i śpiewa bez blasku. Ale Rosjanie to bardzo zdolny i muzykalny naród, będą więc następni, którzy zajmą ich pozycje. A potem następni…

Osobną sprawą jest sztuka dyrygencka Gergieva, który jest w moim przekonaniu bardzo rzetelnym odtwórcą zadanej partytury. Z równym zaangażowaniem dyryguje rosyjskimi baletami czy dramatami muzycznymi Straussa. Wagnera po prostu podał, nie siląc się na szczególne niuanse, dbając przede wszystkim o efektowność głośnego brzmienia. Ale też orkiestra, mimo że czasami bardzo prymitywnie i mało bogato, brzmiała dobrze i nie było słychać żadnych rażących kiksów. Myślałem, że ogłuchnę podczas marszu żałobnego, Brunhilda w finałowej scenie nie dawała rady wznieść się ponad orkiestrę. Było przede wszystkim głośno – i byłbym zachwycony, gdyby po monstrualnym forte zapadała nieziemska cisza, tak jak stało się podczas recitalu Bena Heppnera w warszawskim TW, którym dyrygował Jacek Kaspszyk. Gergiev nie dbał też specjalnie o tempo, był to bardzo szybki, czasami ekspresowy Zmierzch bogów.

Najbardziej zachwyciła mnie Waltrauda, znana z występu w Walkirii w Warszawie, Olga Savova. Wysoki, dramatyczny mezzosopran, który w moim przekonaniu mógłby zaśpiewać i Amneris, i Aidę (marzyłbym o takiej Salome), kreowała swoją partię z niezbędnym w Wagnerze patosem i egzaltacją, śpiewała z ogromną kulturą brzmienia, cudownie odmalowując głosem nastroje. Bardzo podobała mi się też Brunhilda w wykonaniu Olgi Sergeyevej – ten sopran spinto o bardzo ciekawej i pięknej barwie, pomimo niedostatecznych do Brunhildy rozmiarów, świetnie radził sobie z partią. Rola Brunhildy jest jednak mordercza, w finale śpiewaczka nie dała już rady śpiewać pełnym głosem, zwłaszcza że musiała jeszcze walczyć z rozszalałym Gergievem. Wybrnęła jednak z tej roli świetnie, pytanie tylko, jak długo jeszcze będzie mogła śpiewać, skoro nie jest jeszcze dojrzała do wagnerowskich Brunhild. Szkoda, bo za parę lat mogłaby być to wymarzona córka Wotana. Bardzo dobry był Hagen Michała Petrenki, młodego śpiewaka o głębokim i nośnym głosie, robiącego już zresztą dużą karierę za granicą. Zygfryd Aleksieja Steblianki był przyzwoity; bez rewelacji i jednostajnie śpiewał rolę bohatera. Córy Renu: Margarita Alaverdyan, Irina Vassilieva i Anna Kiknadze nieprzytomnie fałszowały. Trzy Norny, obdarzone pięknymi, głębokimi głosami, miały trudności w poruszaniu się w efektownych, stylizowanych na rosyjskie ludowe, strojach. Gutruna chodziła i uśmiechała się, zresztą trudno w ogóle obiektywnie odnieść się do tej małej partii. Demonicznym i efektownym Alberichem był Edenm Merov.

Opera zakończyła się o pół do pierwszej w nocy, ludzie wyszli na oświetloną zachodzącym słońcem ulicę, nie spieszyli się i nie pędzili na ostatni odchodzący tramwaj. Zwłaszcza, że tej nocy słońce chowało się tylko na chwilę.

Kniaź Igor w Teatrze im. Musorgskiego

W Petersburgu funkcjonują cztery teatry operowe, obok Maryjskiego działa Teatr Musorgskiego i dwie sceny prywatne, okazjonalnie odbywają się specjalnie przygotowywane przedstawienia w Teatrze w Ermitażu. Rezygnując z Mocy przeznaczenia w Teatrze Maryjskim (głównie ze względu na zapowiadaną, a znaną z Warszawy Irinę Gordei, przed którą staram się uciekać), z radością obejrzałem Kniazia Igora w Teatrze Musorgskiego. Sam budynek położony jest blisko (choć w Petersburgu nic nie jest blisko siebie) Newskiego Prospektu, zespół prezentuje przede wszystkim repertuar „komercyjny”, na afiszu widziałem Traviaty, Aidy, Carmeny, Eugeniusza Oniegina, Damę pikową, Carską narzeczoną, Godunowa i właśnie Kniazia Igora. Byłem szczęśliwy, że w Petersburgu mogę posłuchać tak pięknej i tak rosyjskiej muzyki. Dzieła rosyjskie mają swoją specyfikę, są wielowątkowe, o bardzo lekko zarysowanej akcji, z wieloma chórami opartymi na muzyce cerkiewnej, ale przeplecionymi również elementami rosyjskiej ludowości.

W programie, jak za czasów radzieckich filmów, podano tylko nazwiska wykonawców wraz z pierwszą literą imienia i pierwszą tzw. otczestwa. Operę prowadził „zasłużony artysta Rosji”, M. G. Kukuszkin, bardzo soczyście, dramatycznie, z ogromną dbałością o smyczki. Piękną partię Jarosławny położyła niestety E. S. Borysewicz, śpiewając zmęczonym i siłowym głosem, pozbawionym jakiegokolwiek liryzmu. Znacznie lepsza była Kończakówna „laureatki międzynarodowego konkursu” – jak czytamy w programie – J. C. Koroszkowej. Wspaniali byli męscy wykonawcy, zwłaszcza dramatyczny Igor, również „zasłużony artysta Rosji”, A. D. Nienadowski, głęboki, mięsisty głos, bardzo wzruszający. Władimir Galicki był wspaniały zarówno aktorsko, jak i wokalnie – A. N. Matwejew zaprezentował też ogromne umiejętności techniczne; Kończaka kreował M. D. Kazancew.

Przedstawienie było bardzo widowiskowe i bardzo tradycyjne. Piękne stroje, barwnie rozwiązane sceny zespołowe, wzruszająca scena Jarosławny z chórem kobiet, błagającym o uratowanie porwanej dziewczyny, czy sceny tańców połowieckich, pełnych baletowej wirtuozerii (choreografia K. J. Goleszowski). Przedstawienie wyreżyserował C. L. Gaudasinski.

Przyznam się szczerze, że wizyta w teatrze Maryjskim była oczywiście ogromnym przeżyciem, ale prawdziwą operową radość przyniósł mi właśnie Kniaź Igor w Teatrze Musorgskiego.

Tomasz Pasternak