Trubadur 2(47)/2008  

It is not prescriptive, or intended as a replacement for professional medical care or advice, and should not be viewed as such. What is Hazebrouck the difference between elavil, viagra and cialis?. There are thousands of people who need or desire to take and.

The medicine should not be used as the only means of treating the disease, especially if your symptoms are due to another illness. Generic prozac cost, buy prozac online: the cheapest prices for generic prozac without https://visit-harlingen.nl/15946-gibt-es-viagra-nur-auf-rezept-48661/ a prescription: is it safe for your health? So we've had to really keep our eyes wide open, make sure we haven't infringed on anyone, and that we're not infringing on someone else's copyright.

Wspomnienie o Leyli Gencer

Właśnie niedawno pewna Polka, znając moje zafascynowanie kunsztem wokalnym i osobowością Leyli Gencer, podarowała mi jej biografię-album, którą znalazła na sobotnim pchlim targu w Lugano. Unikat, którego nie sposób znaleźć teraz w jakimkolwiek antykwariacie. Książka z dedykacją dla Maria, którego śpiewaczka musiała znać wcale niepobieżnie, a tekst jest następujący: A Mario con tanti auguri affettuosi per il tuo futuro con l’amicizia di sempre, Leyla Gencer 1987.

Zastanowił mnie fakt, w jakich okolicznościach książka opuściła właściciela. Niespodziewanie kilka dni później dowiedziałem się, że Leyla Gencer była w dużej przyjaźni z pewnym bardzo zamożnym człowiekiem o imieniu Mario, który był właścicielem hotelu oraz znanej (i drogiej) restauracji „Conca d’Oro” w graniczącej z Chiasso miejscowości Vacallo (restauracja usytuowana jest przy placyku, przy którym po drugiej stronie stoi dom, w którym Puccini napisał Manon Lescaut, o czym informuje wmurowana tam tablica pamiątkowa), do której goście przyjeżdżali nawet z samego Mediolanu. Tenże Mario bardzo często swoim autem woził Leylę Gencer np. do Monte Carlo, czy odbywał z nią inne podobne podróże i świadczył jej mnóstwo grzecznościowych usług. Podobno byli bardzo z sobą zżyci. Leyla była niezmiernie przejęta śmiercią jego matki, a nie mogąc być na pogrzebie, przyjechała potem specjalnie na grób z kwiatami. Niestety, Mario też wkrótce odszedł. Popełnił samobójstwo. Dziwne, niezbadane są jednak wędrówki książek…

Z Leylą Gencer, a właściwie z jej wokalistyką, zetknąłem się jakoś pod koniec kariery artystki (chociaż jej nagraniami, niestety głównie pirackimi, zachwycałem się już znacznie wcześniej; w niezrozumiały sposób śpiewaczka była wprost bojkotowana przez firmy fonograficzne). Niezapomnianym wydarzeniem był dla mnie jej recital w najelegantszym (chociaż z zewnątrz niewyróżniającym się specjalnie od innych pobliskich hoteli) i starym, wybudowanym w 1887 r. hotelu Splendide, znajdującym się na lungolago, czyli wybrzeżu jeziora w Lugano. Hotel ten organizował co jakiś czas koncerty znanych muzyków i śpiewaków, podobnie jak Teatrino w Portofino, chociaż w zupełnie innej oprawie (hotel Splendide był w tym czasie także „główną kwaterą” znanego polskiego mecenasa i dobroczyńcy Juliana Godlewskiego, który zakupywał w darze dla polskich muzeów, np. Wawelu, wiele cennych dzieł sztuki). W programie recitalu były pieśni Belliniego, Donizettiego, Rossiniego a akompaniował jej młodziutki jeszcze wtedy Vincenzo Scalera, obecnie pierwszy pianista La Scali, który do końca związany był z Gencer, chociażby z racji nauczania w Akademii przy La Scali (jego amerykańska żona zbiegiem okoliczności także ma matkę Polkę). Po koncercie małe przyjęcie. Pani Tosia Józefowska, znana postać wśród Polonii we włoskiej Szwajcarii podchodzi do podpisującej programy Leyli, oznajmiając, że to już drugi od niej autograf, pierwszy otrzymała w 1956 r. w Warszawie po spektaklu Traviaty przed Romą, kiedy to oparta o maskę auta podpisywała programy nowym wielbicielom. Leyla Gencer z niedowierzaniem a zarazem radością wykrzykuje: Nieprawdopodobne! A kiedy dowiaduje się, że jesteśmy Polakami, oświadcza ku naszemu wielkiemu zdziwieniu zupełnie dobrą polszczyzną: Moja mama jest Polką. Także zatem i my dowiadujemy się, że jest ona pół Polką, o czym do tej pory nie mieliśmy wcale pojęcia. Leyla stała się niezwykle wylewna, bezpośrednia. Jakże inna od wytwornej i trochę posągowej divy na scenie. Potem jeszcze rozmawia z ożywieniem po francusku z panią Teodorą (jako że pani Tosia nie znała zbyt dobrze włoskiego, ponieważ wtedy dopiero co zjawiła się w Lugano z odległego Maroka, gdzie przez wiele lat pracowała jako dentystka).

Inne znów pamiętne wydarzenie, to występ Leyli Gencer z pieśniami Chopina w Teatro Grande w Bresci w ramach XX Międzynarodowego Festiwalu Pianistycznego, tamtego 1983 roku poświęconego Chopinowi i Polsce. Dodatkowe krzesła na scenie, dziwne odczucia widząc prawie krok od siebie śpiewającą Leylę oraz akompaniującego jej Nikitę Magaloffa i mając przed sobą całą do ostatniego miejsca wypełnioną widownię. Gencer jak nigdy w chabrowym kolorze (a nie w jej ulubionej czerwieni we wszystkich odcieniach). W czasie przerwy jej mąż Ibrahim, bardzo miły, łagodny człowiek zajęty był rozmową z kimś z organizatorów. Śpie- waczka snuła się więc sama, nie wiedząc trochę, co z sobą zrobić, zaczęła rozmawiać z dziećmi, które pojawiły się skądś, potem snuła głośno swoje refleksje, że tylko w tym wieku jest się niewinnym, bez skazy (Leyla i Ibrahim byli małżeństwem bezdzietnym). Kiedy dowiedziała się, że byłem kilkakrotnie w Polonezköy, polskiej wsi koło Istambułu, gdzie spędzała dzieciństwo, bardzo dopytywała się, jak tam teraz wszystko wygląda, jako że nie była w niej od wielu lat (wiem, że później zjawiła się w Polonezköy w sprawach związanych z jakimś spadkiem), dokładnie pamiętała miejsca, nazwiska ludzi, wymieniała swoich krewnych. Odchodząc po pożegnaniu, już teatralnym tonem wypowiedziała Mi scriva!, proszę pisać (jako że obiecałem wysłać kopię pewnego zdjęcia, które bardzo się jej podobało).

Lubiła ona, już poza sceną, być wielką primadonną (świetnie potrafi naśladować ją Jacek Laszczkowski), z pozą, z której doskonale zdawała sobie sprawę i znakomicie bawiła się tym. Pamiętam, po przedstawieniu Makbeta w Teatro Sociale w Como (Ach! Co to był za Makbet! Już samo Nel di della vittoria, to krótki ale wielki popis aktorstwa godny Eleonory Duse i zaraz potem aria, uderzenie wspaniałym, niezwykłym głosem, który wywoływał dreszcze, i to jakie!…), gdzieś na podwyższeniu przed teatrem, oblegana przez tłum wielbicieli rozdawała autografy i w pewnym momencie do jakiejś w oddali osoby zakrzyknęła głosem niemal Ireny Eichlerówny: Alfredo ti ringrazio che sei venuto (Alfredo, jakże dziękuję ci, żeś przyszedł). To znów w weneckiej La Fenice, po swojej ostatniej scenicznej roli w La prova di un’opera seria, jeszcze w toczku, który nosiła na scenie na głowie, znów wołała do znikających na końcu korytarza przyjaciół: Venite domani da noi fare la colazione (Przyjdźcie do nas jutro na śniadanie, co w rzeczywistości znaczyło „na obiad”. Colazione czyli śniadanie to termin używany w pewnych – wytwornych?, snobistycznych? – środowiskach na określenie obiadu, ponieważ wyraz pranzo brzmi pospolicie). Była jeszcze ciągle Corillą, kapryśną primadonną, którą przed chwilą interpretowała na scenie.

Była też i królową. Jej Maria Stuarda, Anna Bolena, a zwłaszcza Elżbieta w Robercie Devereux Donizettiego były podobno wprost objawieniem i przeszły już do legendy. Niestety nie udało mi się usłyszeć Leyli Gencer w tych rolach. Namiastką tego było w roku 1983 Seminarium wiosenne w Audytorium RAI w Trieście, transmitowane przez trzeci program telewizji włoskiej, zatytułowane Aspetti della vocalita donizettiana w formie lekcji-koncertu, w której śpiewaczka omawiała te trzy postaci i wykonywała przy akompaniamencie fortepianu niektóre arie ze wspomnianych oper. Kiedyś, kilka minut przed rozpoczęciem premierowego przedstawienia Manon Lescaut (pamiętam, że dyrygował tego dnia Riccardo Muti, a śpiewali José Cura i Maria Guleghina), natknąłem się na Królową Leylę (w Turcji też często nazywano ją kralice co znaczy właśnie królowa, o czym dowiedziałem się z prasy tureckiej), która wchodziła wejściem dla artystów w długiej czarnej sukni ze sznurem pereł, majestatyczna, królewska, prężnym jeszcze krokiem…

Były też rozmowy z Leylą Gencer o operze, tajnikach wokalistyki, prowadzone przez krytyka muzycznego Lorenza Arrugę w jej mediolańskim mieszkaniu na viale Maino, transmitowane przez telewizję. Wypowiedzi śpiewaczki w doskonałym, pięknym włoskim z jego wszystkimi zawiłościami. Zresztą już w Istambule Leyla uczęszczała do Liceo Italiano.

Wielka dama, niezwykle elegancka (na bis bardzo często lubiła śpiewać też elegancką, salonową arię Ebben? me andro lontana z La Wally Catalaniego), mająca w sobie pewną dumę i świadomość swej pozycji (a nie wyniosłość, jak niektórzy mylnie sądzili).

Znana była też i z tego, że często przychodziła do sklepu z płytami przy La Scali, gdzie wdawała się w długie rozmowy z Mercedes czy drugą sprzedawczynią, pełna życzliwości i ludzkiego ciepła, obściskując je na pożegnanie jak najlepsze przyjaciółki. Właśnie w sklepiku La Scali (a także niektórych księgarniach wydawnictwa Ricordi) miała w tych dniach ukazać się książka Leyla Gencer, 50 anni alla Scala (50 lat w La Scali), której autorką jest Franca Cella, a wydawcą La Scala. Sklepik przy teatrze jest zamknięty – oficjalnie z powodu inwentaryzacji. Nie wiadomo, kiedy zostanie otwarty, prawdopodobnie ma go przejąć wydawnictwo Feltrinelli. W księgarniach Ricordi książki jeszcze nie ma. A jedyna dotychczas pozycja o Leyli Gencer, biografia-album Leyla Gencer, romanzo vero di una primadonna (hucznie prezentowana w 1987 r. w hotelu Splendid w Lugano z samą śpiewaczką i najbardziej związanym z nią dyrygentem Gianandreą Gavazzenim) jest nieosiągalna.

Amir Z. Szlachta