Trubadur 1(50)/2009  

Erectile dysfunction can be hard to diagnose and is often not identified until later when the symptoms occur. Some women do not want to take the risk of using the drugs and might Sukuta aquiswti su ebei cialis 20 prezzi experience side effects. It is effective to cure premature ejaculation for men and women in many cases.

This is important for patients because it gives you an understanding of the disease and your treatment. You should have a consultation with your Wauwatosa ricetta medica per cialis doctor before starting the clomid treatment. Hydroxychloroquine can be used as a proton pump inhibitor (ppi) and to ease lupus symptoms.

Wdówka na niepogodę

Najnowsza inscenizacja Wesołej wdówki Franza Lehara przygotowana przez łódzki Teatr Muzyczny została wystawiona pod gołym niebem, w ogrodach pałacu Poznańskich. Ze względu na szybko pogarszającą się w poprzedzających premierę dniach pogodę, miałam wątpliwości, czy wyjdę z tej imprezy sucho, ale zdarzyło mi się już oglądać w Krakowie koncert siedząc w strugach deszczu (było to bardzo zabawne doświadczenie i z przyjemnością je wspominam), więc zaopatrzyłam się w ciepły szal i parasolkę, i tak uzbrojona wyruszyłam, gotowa zmagać się z żywiołem. Najwidoczniej jednak dyrekcja teatru miała jakieś układy z siłą wyższą, bo popołudniowa ulewa skończyła się przed wieczorem i zza chmur wyjrzało słońce, a po niebie przemykały jedynie niewinne, wełniste baranki. Nie obyło się jednak całkowicie bez strat, gdyż zostały zalane urządzenia nagłaśniające, dzięki czemu tuż przed rozpoczęciem spektaklu wcześniej przybyła publiczność świetnie się bawiła, słuchając artystów dowcipnie sprawdzających swoje mikroporty (mimo takiego wyposażenia w trakcie przedstawienia w odbiorze trochę przeszkadzała mi niestety nienajlepsza u niektórych wykonawców dykcja). W trakcie spektaklu również pojawiały się problemy ze światłami, ale nie były one znaczące.

Naturalne tło dekoracji stanowiła bogato zdobiona i podświetlona ściana pałacu oraz schody prowadzące do ogrodu, łączące się ze sceną, na której pojawiały się elementy niezbędne w danym momencie akcji. Ładnie grająca orkiestra pod dyrekcją Lesława Sałackiego została umieszczona ze względu na deszcz nie jak planowano na znajdującym się nad schodami balkonie, lecz w przylegającej do niego sali. Niedługo po premierze w Łodzi miałam okazję ponownie obejrzeć ten spektakl w Warszawie, w Sali Kongresowej, z częściowo zmienioną obsadą. Tym razem pojawiły się równie oszczędne dekoracje, przypominające premierową scenerię. Autorką dekoracji, a także kostiumów, jest Anna Bobrowska-Ekiert: podobały mi się stroje panów, w tym symboliczne zaznaczenie narodowości dwóch łowców posagów wicehrabiego Cascady i Raoula de St.Brioche, robiły wrażenie co chwilę zmieniane kreacje Hanny Glawari, świetnie oddawały atmosferę kabaretu kostiumy gryzetek i przebranych za nie pań z towarzystwa, nie spodobały mi się natomiast pozostałe stroje dam, które wydały mi się albo zbyt monotonne (białe suknie i podobne kapelusze) lub dość przypadkowe (suknie żon pontevedriańskich dyplomatów).

Jak to często w operetkach bywa, w tekst wpleciono aluzje do współczesności (autorem adaptacji libretta i reżyserem spektaklu jest Zbigniew Macias), dzięki czemu hrabia Daniło powrócił z Maxima rykszą, a słuchając nostalgicznego opisu zalet Pontevedry czujemy się dziwnie swojsko. Akcja toczy się wartko, bawią liczne żarty (choć może jeden lub dwa były jak dla mnie trochę przesadzone), kolejne sceny płynnie przechodzą jedna w drugą, nie pozwalając się znudzić i rozproszyć uwagi. Spektakl kiedy trzeba bawi, kiedy trzeba – wzrusza, czasem nawet w tej samej chwili – gdy Hanna i Daniło odnajdują ponownie łączące ich uczucie, miałam wrażenie, że na scenie zrobiło się nagle jakoś kameralnie, intymnie, mimo że jednocześnie rozśmieszali, choć nienachalnie, dyplomaci obserwujący z oddali zakochaną parę. Zwrócił moją uwagę bardzo udany i naturalnie wynikający z muzyki układ scen zbiorowych (autorem ruchu scenicznego, a także choreografii jest Artur Żymełka), zwłaszcza w przezabawnym septecie Ach kobiety oraz dynamicznym kankanie gryzetek. Dobrze poradził sobie zespół baletowy, biorący również udział w rozgrywającej się na scenie akcji. W duecie na wstępie III aktu gościnnie wystąpili soliści Teatru Wielkiego-Opery Narodowej Siergiej Basałajew i Irina Wasilewska, udanie wprowadzając w klimat spektaklu.

Czarującą Hanną Glawari była dysponująca bardzo ładnym głosem Bogumiła Dziel-Wawrowska, delikatna i arystokratyczna, ale kiedy trzeba potrafiąca pokazać lwi pazur. W drugiej obsadzie zobaczyłam Aleksandrę Janiszewską, która wydała mi się jednak zbyt plebejska nawet jak na córkę biednego dzierżawcy.

Prawdziwym amantem operetkowym, a jednocześnie dobrym aktorem komediowym okazał się odtwórca partii Daniły Daniłowicza Grzegorz Piotr Kołodziej. W jego wykonaniu był to prawdziwy bywalec paryskich salonów i – przede wszystkim – kabaretów. Odmienną postać, choć to nie znaczy że gorszą, stworzył drugi wykonawca tej roli Tomasz Rak, który wydawał się może bardziej komediowy, a nieco mniej było w nim bon vivanta.

W trakcie premiery jako baron Mirko Zeta na scenie królował przezabawny Przemysław Rezner, zręcznie wykorzystujący każdy moment spektaklu, by rozśmieszyć publiczność. Mniej szalony, za to bardziej cesarsko-królewski, był Zeta w wykonaniu Andrzeja Orechwo. W obu spektaklach świetną Walentyną, rozdartą między głosem serca i nakazem rozsądku, była Agnieszka Gabrysiak. Wyróżniały się również postacie drugiego planu: dyplomaci z Pontevedro – rozpaczający jak dziecko nad domniemaną zdradą małżonki Kromow (Piotr Kowalczyk), Bogdanowicz (Czesław Drechsler) i Pristicz (Janusz Skoneczny), ich żony Olga (Anna Dzionek), Sylwiana (Emilia Klimczak, w drugim spektaklu Aleksandra Drzewicka) i Praskowia (Halina Pitry-Ptaszek) oraz dwaj wieczni rywale wicehrabia Cascada (Bartosz Gajda) i Raoul de St.Brioche (Maciej Markowski). Wiele humoru w każdą scenę wnosiło pojawienie się Niegusa (Andrzej Fogiel). Mniej spodobał mi się Kamil de Rosillon, który wydał mi się dość mdły w swym zapatrzeniu w Walentynę i nie wyróżniał się na ogólnym tle tak wielu pełnokrwistych postaci, ale ponieważ podobnie wypadli w tej partii obaj jej odtwórcy (Adam Sobierajski i Andrzej Wiśniewski), domyślam się, że taki był pomysł reżyserski tej roli.

Wychodziłam po łódzkiej premierze zmarznięta na kość (całe szczęście, że można było w przerwie napić się gorącej herbaty), ale bardzo zadowolona, że miałam okazję zobaczyć tak udany spektakl – nic dziwnego, że zarówno w Łodzi, jak i w Warszawie publiczność nagrodziła wykonawców długą owacją na stojąco.

Katarzyna Walkowska