„Juliusz Cezar w Egipcie” w cyklu Opera Rara

Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie (2012)

Juliusz Cezar w Egipcie, arcydzieło George’a Friedricha Händla, zostało przypomniane publiczności w dniu 6 czerwca 2012 roku, w ramach drugiej w tym roku odsłony cyklu Opera Rara. Koncertowemu wykonaniu w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, bardziej nawet niż udział znakomitych gwiazd światowej wokalistyki, towarzyszyło tym razem poruszenie związane z debiutem polskiego zespołu muzyki dawnej w barwach cyklu. Po wysłuchaniu przedstawienia, jakie dali artyści zebrani na scenie przy Placu Świętego Ducha, należy mieć nadzieję, że – podobnie jak niegdyś udział czołowych solistów operowych – w przyszłości uczestnictwo znakomicie przygotowanych polskich formacji muzycznych stanie się cykliczną tradycją przedsięwzięcia. Niewątpliwie z udziału takiego byłby usatysfakcjonowany najważniejszy bohater wieczoru – niezrównany Georg Friedrich Händel.

This product will help with my moods and i hope that i can also find some extra energy to take with me on a day to day basis. Her mother, ann, was a clinical e piu efficace il viagra o il levitra nurse and later became a specialist in gynaecology. Prednisolone acetate buy online the company has a total of 857,000 shares outstanding, worth approximately .7 billion.

The effects of the drugs work in the body the same way they work in the body if taken by mouth. This way you will be aspiringly assured of not wasting your money. Socks and boots: you're either part of the solution or part of the problem with this brand.

Uwielbiana w Krakowie Sonia Prina – dzięki swemu głosowi, z którego aktualnymi możliwościami skoordynowana została ciekawa i spójna wokalnie i aktorsko koncepcja roli tytułowej – zaprezentowała nad wyraz młodzieńczy portret rzymskiego wodza.

Instrument artystki określany jest obecnie mianem kontraltu, nie mogę nie dodać jednak, że słuchając tej – nadzwyczajnej skądinąd – śpiewaczki, nasuwa mi się niekiedy refleksja, iż Sonia Prina dysponuje w tej chwili głosem mezzosopranowym o fantastycznej wprost ruchliwości, ale i posiadającym swoje wyraźne ograniczenia wyrazowe. W wypadku partii Cezara były one szczególnie postrzegalne z tej przyczyny właśnie, że nie jest to jeszcze głos na tyle rozległy i swobodny w skali, a przede wszystkim tak dojrzały w wyrazie, jak chociażby instrumenty Marijany Mijanović czy Ewy Podleś. Kreacja śpiewaczki potwierdziła więc w pewnym stopniu, że prawda o bohaterach formatu Juliusza Cezara tkwi również w prawidłowości, iż jedynie nadzwyczaj rzadki, autentyczny kontralt – a więc spadkobierca Händlowskich altów-kastratów: głosów Senesina i Carestiniego – jest w stanie oddać sprawiedliwość wielkim partiom tego kompozytora. Dla mnie głos Sonii Priny pozostaje więc nadal instrumentem, który być może (bo pewności w tym względzie nigdy – jak sądzę – mieć nie można) dopiero rozwinie się w kierunku głosu tej miary. Tymczasem publiczność „zamiast” dojrzałego Juliusza Cezara może – i powinna – podziwiać jej młodzieńczego herosa.

Bo i w przypadku tej konkretnej realizacji spostrzeżenia powyższe nie muszą stanowić wyłącznie zarzutu. Poprzez zmniejszenie dystansu pomiędzy dwoma głównymi postaciami dzieła – Juliuszem i Kleopatrą, ukształtowane zostało bowiem wykonanie, które stanowi ciekawe odstępstwo od – powielanego przez teatr – wizerunku pary starożytnych kochanków. Najdobitniej odmładzały Cezara Sonii Priny arie agitata, gdzie obok determinacji wodza, artystka ukazała także jego impulsywność, ożywiając w ten sposób hieratyczną nieco postać. Podkreślić ponadto należy, iż doskonałego wykonania gęstych od koloraturowych zdobień arii w rodzaju Empio, diro, tu sei z I aktu opery, czy Col lampo dell’armi – słynnej arii zemsty – z aktu II, artystka nigdy nie pozostawiała na zmiennej łasce brawury, a fascynacje – czułego na piękno egipskiej królewny – zdobywcy, trafnie oddawały doskonale odegrane aktorsko recytatywy. Starania Sonii Priny by powiedzieć coś o znikliwości ludzkiego istnienia, pobrzmiewającej w pełnych zadumy ariach – Alma del gran Pompeo z I oraz Aure, deh, per pieta z ostatniego aktu opery – były jednak mniej przekonywające.

Maria Grazia Schiavo weszła w rolę Kleopatry zanim jeszcze padły pierwsze dźwięki jej partii: lazurowym kolorem swej sukni śmiało przełamała obowiązującą czerń koncertowych kreacji, by już w arii na wejście Non disperar chi sa? przekonać publiczność, iż czuje tę niedościgłą partię po same zakończenia linii papilarnych, którymi muskała z wdziękiem stronice partytury. Nadzwyczajna sopranistka dała publiczności Kleopatrę pewną potężnego wrażenia jakie robi na innych, swobodnie roztańczoną linią głosu znacząc jednocześnie wokalne kształty swej kobiecej bohaterki. Cała rola zaśpiewana została zadziwiająco swobodnie, bez najmniejszej ostrości głosu i z precyzyjnym wyczuciem wszystkich wysokich dźwięków, na których partia ta została rozpięta. Najjaśniejszym klejnotem w diademie egipskiej władczyni była jednak autorefleksyjna aria z II aktu – Se pieta di me non senti, którą Maria Grazia Schiavo zaśpiewała w sposób, który oddać potrafią chyba jedynie słowa poety formatu Zbigniewa Herberta: „(.) – głosem cichym i zaklinającym, niskopiennym i bezradnym, w którym powracała skarga i nieznana (.) kadencja skruchy (.)” [Achilles. Pentezylea z tomu poetyckiego Rovigo]. Tak, jakby istotnie przymuszona siłą okoliczności Kleopatra zapłakała, oddając swymi westchnieniami przywiązanie do marzeń straconych w jednej chwili. Z kolei w arii Piangero la sorte mia z aktu III, w środkowym ogniwie konstrukcji da capo, artystka na mgnienie obudziła w bohaterce furię. Szybko gasnący, młodzieńczy gniew nie osiągnąwszy fazy wściekłości (co bywa grzechem wykonawczyń tej partii), zamierał następnie w lamentacyjnym finale arii, czym sopranistka czysto wokalnymi środkami trafnie odmalowała ekstremum charakteru swej postaci.

Było to wykonanie nadzwyczaj spójne i zarazem takie, które odbiera się jako skończone. Muszę wyznać, że na taką właśnie kreację Kleopatry czekałem: niczym skarabeusz – którego przedstawienia w starożytnym Egipcie często wykonywane były z turkusów w kolorze sukni śpiewaczki – krakowskie wykonanie pozostanie dla mnie symbolem odrodzenia tej nadzwyczaj trudnej partii.

Pewnym wyzwaniem z koli było uwierzyć Sekstusowi w wykonaniu Tuvy Semmingsen. Chłopięca niewinność jej bohatera wyraźnie górowała ponad rodzącym się przedwcześnie męstwem, w które zdawała się wierzyć tylko jego królewska matka. Nie można powiedzieć jednak aby śpiewaczka zaprzepaściła całą prawdę o synu Pompejusza, którego partię obdarzył Händel niezrównaną muzyką i efektownymi ariami, których pozazdrościć mógłby mu. sam tytułowy bohater. Jakkolwiek słuchacz mógł być więc zdumiony, że tak poprowadzonemu bohaterowi udaje się w końcu pomścić ojca, tak z wyrokami Händlowskich partytur dyskutować niepodobna choćby z tego powodu, że w miękkich liniach melodycznych postaci jest miejsce i na taką interpretację. Także Irini Karaianni (która zastąpiła niedysponowaną Marinę de Liso) stworzyła nieco nazbyt neutralną kreację partii Kornelii, skazując swą bohaterkę na pełnienie roli wsparcia dla rozpaczającego Sekstusa. Za przyczyną szlachetnie brzmiącego instrumentu, artystce udało się jednak kilkakrotnie zwrócić uwagę słuchaczy na przepełnione smutkiem arie Kornelii.

Maarten Engeltjes, który podjął się roli Ptolemeusza, rozrysował znacznie bardziej osobisty portret bohatera: poddającego się zarówno dekadencji władzy, jak i miłosnemu marazmowi. W zadaniu tym największym sprzymierzeńcem artysty był jego kontratenorowy instrument o jasnym i tylko pozornie kruchym brzmieniu. Znakomicie poprowadzony, przydawał postaci młodego faraona nawet nieco przerysowanego charakteru. Z drugiej strony bohater holenderskiego śpiewaka ani na chwilę nie przestawał być pewnym sprawowanej podstępem władzy królem i konsekwentnym w dążeniu do realizacji swych kaprysów hedonistą. W partii Achillasa – bohatera na usługach panującego – pokazał się Ugo Guagliardo, dysponujący szlachetnym a zarazem mrocznym w wyrazie głosem. Artysta przedstawił męską i skontrastowaną wizję swej roli: w przeciwieństwie do kochliwego władcy, jego uczucia do Kornelii – niezależnie od godnych potępienia czynów – rozbrzmiewały szczerym oddaniem, a chwila śmierci przynosiła niemal katharsis.

Role Nirenusa i Curia, które powierzono Helenie Poczykowskiej oraz Sebastianowi Szumskiemu, pozbawione zostały wprawdzie przez kompozytora najmniejszego nawet ariosa, ale wykonawcy i w samych recytatywach zdołali pokazać kunszt interpretacyjny i aktorski.

Przeżyciem nadzwyczajnym było słuchać Capelli Cracoviensis prowadzonej przez Jana Tomasza Adamusa. Swym występem formacja potwierdziła, iż wyrasta na zespół muzyki dawnej pierwszej ligi. Uwaga dla wewnętrznego pulsu dramaturgicznego dzieła oraz równoczesna swoboda i precyzja, z jaką muzycy realizowali jedną z najdoskonalszych partytur w sztuce baroku nakazuje i wielki szacunek i niemniejsze uznanie dla zespołu, który jest jednym, doskonale funkcjonującym organizmem muzycznym, a który z właściwą sobie wrażliwością potrafi zareagować również na najmniejsze drgnienie niepewności solistów-instrumentalistów i śpiewaków. Popis muzyków stał się również wyrazem hołdu dla detalu, którego widoczną oznaką była między innymi realizacja oprawy muzycznej recytatywów: nagle – gdy zachwycony Cezar spogląda na, jak sądzi, śpiącą Kleopatrę – tych kilka refleksyjnych nut, które w innych wykonaniach tak łatwo przeoczyć, na długo pozostaje w pamięci słuchacza. Należyty nacisk położony został również na nieliczne – acz z teatralnego punktu widzenia istotne – kwestie chóru, których wykonanie powierzono solistom.

Prezentacja pełnej wersji obszernych dzieł muzyki dawnej jest wprawdzie stałą praktyką Jana Tomasza Adamusa, ale jego wizjonerska determinacja, by pokazać kompletne wydanie opery Händla w Krakowie zasługuje na uznanie szczególne. Przedstawił on dzieło, które obecnie uważane jest za dobrze znane, ale w swej mądrości pozbawił je najcieńszej nawet warstwy skrótów, które przez wieki (w tym również przez całe dekady XX-wiecznej praktyki wykonawczej) zafałszowywały prawdziwe oblicze Juliusza Cezara. W tym względzie szef krakowskiej formacji okazał się dyrygentem niebywale wymagającym nie tylko od siebie, muzyków i solistów, ale także od publiczności: oczekującym nie tylko kondycji fizycznej (co przy przeszło czterogodzinnym wykonaniu nie pozostaje bez znaczenia), ale może przede wszystkim ciągłej koncentracji na dziele, którego frazy 6 czerwca płynęły z taką naturalnością, że z łatwością mogłyby umknąć uwadze słuchacza. na co jednak, zawsze czujny Jan Tomasz Adamus nie pozwalał. Melomani nie mieli innego wyjścia, jak słuchać tego fantastycznego wykonania z niesłabnącym zaangażowaniem.

Office 2010 Professional Product Key
Microsoft Office 2010 Product Key
office 2013 professional key
Office 2013 Product Key
office 2013 activator key

Office 2010 Professional Product Key
Microsoft Office 2010 Product Key
office 2013 professional key
Office 2013 Product Key
office 2013 activator key

Office 2010 Professional Product Key
Microsoft Office 2010 Product Key
office 2013 professional key
Office 2013 Product Key
office 2013 activator key

Podyskutuj na facebooku