Biuletyn 1(14)/2000  

Madame Butterfly w oczach Japonki

Nie jestem specjalistką od opery, lecz tylko amatorką, więc nie wiem o niej zbyt wiele i nie mogę porównywać Madame Butterfly z jakąś inną operą, ale wydaje mi się, że mogę napisać recenzję z innego punktu widzenia niż Europejczycy, ponieważ jestem Japonką.

Wydaje mi się, że właściwie wykorzystywano japońskie motywy w muzyce, np. kiedy pojawił się japoński urzędnik, grano hymn japoński. W drugim akcie słyszałam jeszcze piosenkę, którą śpiewają dziewczynki bawiące się piłką i muzykę, którą grają, kiedy kwitną wiśnie. Scenografia była skromna, opera była podzielona na trzy akty i od początku do końca na scenie było drewniane molo. Właśnie to molo i prostota scenografii kojarzyły się z dawną Japonią. Nie spotkałam się z przypadkiem poślubienia Japonki przez Amerykanina w tych czasach, ale sama ceremonia ślubu była dobrze pokazana. Bardzo prawdopodobne też było wyklęcie „Pani Motyl” za zmianę wiary.

Na ścianie były napisane pędzlem japońskie litery, prawdę mówiąc napisano je niezbyt ładnie, ale to wystarczyło, żeby stworzyć japońską atmosferę. Widoczny w tle starojapoński napis mówił o życiu bez honoru i popełnieniu samobójstwa, by zachować honor. Ponadto pojawiający się w pierwszym akcie japoński znak oznaczał „życie”, a w drugim – „śmierć”. Stroje „Pani Motyl” też były dobrze zaprojektowane. Jej ubrania były zawsze gładkie, bez żadnego wzoru. W trzecim akcie, kiedy popełniała samobójstwo, miała na sobie białe kimono. Kiedyś w Japonii ludzie często popełniali samobójstwo, żeby bronić swojego honoru i wtedy zawsze ubierali się na biało. Myślę, że z tego powodu także ona była ubrana na biało i dlatego jej śmierć wyglądała bardziej efektownie.

Wydaje mi się, że trudne jest to, że w operze, która dla nas jest obcą sztuką, gra się japońską tradycyjną rolę. Sposób śpiewania w operze jest dosyć szczególny i dlatego wcześniej myślałam, że to będzie przeszkadzać w stworzeniu japońskiej atmosfery, ale w rzeczywistości wcale nie przeszkadzało, a śpiewaczka, która grała rolę „Pani Motyl” bardzo ładnie śpiewała.

Śpiewano po włosku, a nad sceną wyświetlane było tłumaczenie na polski. Niestety sprawiało mi to trudność, szczególnie na początku, ponieważ kiedy się koncentrowałam na czytaniu, to nie widziałam, co się dzieje na scenie, ale im lepiej rozumiałam tę operę, tym bardziej się nią interesowałam. Jak wcześniej napisałam, nie jestem profesjonalistką i nie mogę dobrze ocenić, ale Madame Butterfly naprawdę mnie zainteresowała. Na scenie stworzono dawną Japonię i uchwycono japońskiego ducha. Jestem ciekawa, jak Polacy odbierali tę japońsko-amerykańską sztukę, która była grana przez Polaków.

(recenzja z przedstawienia w warszawskim Teatrze Wielkim, 22 grudnia 1999)

Ryoko Masaki