Biuletyn 3(16)/2000 |
Okiem melomana
Kawałek większej całości
Długo się zastanawiałem, zanim ostatecznie zdecydowałem się napisać dla „Trubadura” ten artykuł. Nie jestem bowiem fachowcem, lecz przeciętnym człowiekiem, któremu bardzo bliska jest muzyka poważna, a szczególnie opera. I właśnie dlatego skreślam tych parę słów, które być może poruszą serca i sumienia tych ludzi, którzy mogliby przyczynić się do upowszechnienia nagrań polskich oper w wykonaniu polskich artystów, a których na rynku płytowym niestety brak. Nie mnie, zwykłemu melomanowi, osądzać, kto jest odpowiedzialny za taki stan rzeczy. Ja jedynie mogę oddać swój głos w toczącej się dziś dyskusji na temat polskiej kultury i jej miejsca w kulturze europejskiej. A chyba należy do niej polska muzyka operowa.
Dyskusja na wspomniany przeze mnie temat odbyła się w drugim programie Telewizji Polskiej. Była też między innymi transmitowana przez europejski kanał kulturalny Arte. Jednak dyskutanci poruszali niewiele spraw związanych z tematem. Nowo powstałe pismo Muzyka21 też podjęło dyskurs, który nam melomanom jest szczególnie bliski, dotyczący muzyki w Polskim Radio, a raczej jej braku. I wreszcie na łamach ostatniego numeru naszego Biuletynu pojawił się alarm i apel Pani Marii Fołtyn, która wzywa do walki o polską muzykę operową. Cieszy mnie fakt, że wśród tak wielkich artystów są ludzie, którym zależy na tym, by polska muzyka docierała do jak najszerszego grona odbiorców.
Z całego serca popieram Panią Fołtyn, myślę, że wielu jest takich jak ja melomanów i wielbicieli opery, którzy uważają, że polska muzyka operowa powinna być ponadczasowa i uniwersalna. Twierdzę nawet, że taka jest. Dlatego tak ważne jest, by zadbać o dokumentację zarówno artystów, jak i kompozytorów polskich. W trosce o to, byśmy my i pokolenia naszych następców mogli napełniać dusze tą unikatową muzyką, podjąłem próbę odpowiedzi na apel Pani Marii Fołtyn. Jednak aby nie wywołać kolejnej wojny w środowisku polskich muzyków i w gronie dyrektorów teatrów operowych, chcę nadmienić, że szukam jedynie odpowiedzi na nurtujący nie tylko mnie problem braku przedstawień i nagrań zapomnianych polskich oper w teatrach i na CD. W tym miejscu przyjmę zasadę znaną już w starożytności, że nomina sunt odiosa, aby nikt nie poczuł się napiętnowany. Omawiany problem chcę przedstawić na pięciu przykładach. Tak jak w operze współczesnej – jeden akt w pięciu odsłonach.
Znam właściciela jednej z polskich firm płytowych (zresztą uważny czytelnik prasy muzycznej i słuchacz audycji „Radio Kontakt” radiowej Dwójki bez trudu rozpozna sprawę, która była już tam poruszana), który opowiadał mi o swoich problemach z wydaniem polskiej muzyki, szczególnie oper (kursywą są cytowane słowa wydawcy i producenta).
Odsłona pierwsza
W listopadzie 1998 r. dyrektor pewnego teatru operowego zapragnął mnie spotkać. Jego sekretarka zadzwoniła do mnie i ustaliliśmy spotkanie. Podczas spotkania powstał projekt wspólnego wydawania spektakli tej Opery. Prawnik miał napisać umowę łączącą nas w tym przedsięwzięciu. Po powrocie do domu napisałem list z podziękowaniem za przyjęcie i potwierdziłem nasze ustalenia. Ustaliliśmy, co nagramy w pierwszej kolejności, a czym zajmiemy się w ramach współpracy długofalowej. W grudniu wysłałem podobny list wraz ze świątecznymi życzeniami. W maju 1999 r. podczas jednego ze spektakli w Operze spotkałem znów dyrektora – poznał mnie od razu, mimo że widzieliśmy się tylko raz, jednak do projektu nie powrócił.
I tu nasuwa się pytanie: dlaczego nie ma realizacji tego projektu? Chyba nie stanęły na przeszkodzie pieniądze, zatem ciekawe, co? Ostatnio ten teatr wydał jedną z oper w wersji „live” za pieniądze brytyjskie. Dlaczego?
Odsłona druga
W październiku 1998 r. widziałem przedstawienie jednej z oper W. Żeleńskiego. Bardzo cenię tego kompozytora i postanowiłem nagrać to dzieło. W kwietniu 1999 r. zostałem polecony dyrektorowi teatru, który ją wystawił. Sprawiał wrażenie człowieka niezwykle miłego, życzliwego, energicznego i, co najważniejsze, chciał ratować polską muzykę, w szczególności operę. Przygotował się do tego spotkania – w liście uprzedziłem go, o co mi chodzi – przedstawił mi ogrom przedsięwzięcia. Ustaliliśmy zasady współpracy, a termin nagrania wyznaczyliśmy na luty 2000 r. Pomimo listów z mej strony, nigdy już od tego dyrektora nie otrzymałem odpowiedzi, nawet negatywnej. A przecież teatr ten często wyjeżdża za granicę i potrzebuje wizytówki. W oczekiwaniu na Żeleńskiego mieliśmy jeszcze nagrać na jesieni zeszłego roku kilka oper jednoaktowych współczesnych kompozytorów polskich. Rezultat taki sam!
Ciekawi fakt: dlaczego nie doszło do nagrania? Czy nie potrzeba polskim teatrom w zagranicznych prezentacjach promocji w postaci nagrań? Dlaczego ich nie ma?
Odsłona trzecia
W maju 1999 r. pewna akademia muzyczna wystawiała jako pracę dyplomową rzadko grywaną operę polską. Przez moich znajomych z akademii skontaktowałem się z dziekanem, który odesłał mnie do pana odpowiedzialnego za przedstawienie, a on poprosił mnie o spotkanie po premierze. Po premierze umówiliśmy się na spotkanie. Niestety ten pan sprawiał wrażenie, że nie wie, o co mi chodzi. Jak mu jeszcze raz wytłumaczyłem, powiedział, że to nie ma sensu, gdyż jedyna dobra obsada miała miejsce na premierze, a następne spektakle służą miernym studentom do zaliczenia studiów.
I w tym przypadku dręczy mnie pytanie: dlaczego nie nagrano premiery, którą bardzo dobrze zrecenzował Ruch Muzyczny? Co stanęło na przeszkodzie?
Odsłona czwarta
Na jesieni 1997 r. spotkałem się z pewnym panem z Polskiego Radia. Ze względu na niewykorzystane i niszczejące zasoby archiwum radiowego zaproponowałem wspólne ich wydawanie. Radio miało dostarczyć nagranie, a ja produkcję, czyli całą stronę techniczną. Ewentualnymi zyskami mieliśmy się dzielić, całą stratę brałem na siebie. Oczywiście zaproponowałem, by płyty wychodziły pod naszą wspólna banderą – nie było mowy o jakimś rozkradaniu radiowego, czyli naszego, archiwum. Zaproponowałem listę kompozytorów do wydania na początek. Ten pan odpowiedział, że mają ich w planach wydawniczych – najbardziej znanym nazwiskiem na tej liście był Józef Brzowski – i że musi to przedyskutować na spotkaniu z komitetem redakcyjnym. Wysłałem po spotkaniu list z ustaleniami, na które nikt nigdy nie odpowiedział. Ponad rok później, w styczniu 1999 r., na rozdaniu nagród magazynu Studio spotkałem się ponownie z tym panem. Zadzwonił po kilku dnia z prośbą o spotkanie. Dowiedziałem się wówczas, że sytuacja w PR SA się zmieniła i trzeba się zabrać za ratowanie muzyki polskiej z archiwum radiowego. Odpowiedziałem na to, że moje zdanie w tej kwestii się nie zmieniło i dalej czekam. I od tego spotkania nikt z Radia się już do mnie nie odezwał.
I tu zapytuję: co stanęło na przeszkodzie, by ratować archiwalia, chyba nie pieniądze? Co w takim przypadku? Trzeba przypomnieć, że archiwalia i tak powinny być, ze względu na specyfikę nośnika magnetycznego, co kilka lat przewijane i przegrywane. A więc utrwalenie na płytach CD może tylko przynieść dodatkowe fundusze na zajmowanie się archiwum.
Odsłona piąta
„Gazeta Wyborcza” wydrukowała 21.04.2000 wywiad z Kazimierzem Kordem. Oczywiście narzeka na brak pieniędzy, a tak by chciał z okazji 100. rocznicy Filharmonii wydać na płytach gotowe już nagrania. Natychmiast, tzn. tego samego dnia, napisałem do niego z prośbą o spotkanie, gdyż dysponuję pewnymi funduszami i być może mógłbym mu pomóc. Reakcja jedyna obowiązująca w Polsce – milczenie. Zresztą nigdy jeszcze nie doczekałem się odpowiedzi na moje listy, nawet odmownych. Jednak mapa nie kłamie – z Wąchocka do Wersalu jest bardzo daleko!
Drodzy Klubowicze, tych pięć odsłon po części sugeruje, co jest przyczyną takiego stanu rzeczy. Brak nagrań polskich kompozytorów jest wielkim przeoczeniem i tragedią. Inne kraje potrafią zadbać o dokumentację zarówno swoich artystów, jak i kompozytorów. Np. Czechy – chyba wszystkie opery Smetany, Dworzaka i Janaczka doczekały się swoich rejestracji płytowych, niektóre nawet kilkakrotnie. Ale tu dotykamy kolejnego problemu – Czesi wystawiają bardzo często swoje opery. A w Polsce można zobaczyć obecnie Halkę, Straszny dwór i Króla Rogera. Dlaczego nikt nie wystawi np. Hagith, Erosa i Psyche, dlaczego nigdzie nie można obejrzeć Hrabiny czy Parii? Tych dzieł nie można również nigdzie posłuchać, dlaczego?
To naprawdę dziwne, że teatry operowe w Polsce i Polskie Radio unikają możliwości rejestracji swoich dokonań. To przykre, że perły muzyki polskiej nie mogą zostać obecnie wystawione i nagrane. A w nas, miłośników muzyki, godzi to najbardziej. My apelujemy, by polską operę „ocalić od zapomnienia”.
Dlaczego tak trudno porozumieć się ludziom pracującym w tej branży? Przecież takie nagrania na pewno by znalazły melomanów, którzy są przecież spragnieni polskiej opery w teatrach, a tym bardziej w nagraniach. Wielu przecież mówi, by ten repertuar prezentować i nagrywać. Apel Pani Marii Fołtyn jest tego jaskrawym przykładem. Nie tak dawno, bo w styczniu 1997 r., pisał również o tym na łamach Studia Pan Andrzej Chodkowski, była to odpowiedź na pojawienie się płyty Polska muzyka symfoniczna XIX w. A mówi się, że opery są jeszcze lepsze od symfonii z tego okresu. Po raz kolejny pytam: Co powoduje ich brak na scenie i w nagraniach?
Może ten stan rzeczy powoduje jakiś strach. Nie tak dawno, na łamach najstarszego z polskich pism muzycznych, o nagraniu kwartetów Lessla jeden z krytyków powiedział wprost, że uczył się Lessel u Haydna, ale ten by się go pewnie wstydził. Może i nasi dyrektorzy i artyści się wstydzą takiego repertuaru. A może ten stan rzeczy powodują jakieś – o zgrozo – układy, prywatne niechęci, a może partykularny interes. Są to dość mocne stwierdzenia, ale jedno należy powiedzieć otwarcie i głośno: nie są tego powodem pieniądze. Braku nagrań na pewno nie powodują pieniądze, bo te są, problem pozostaje w ludziach. Dlaczego?
Słuszny jest apel Pani Marii Fołtyn oraz zachęta do walki o polską operę. I trzeba prosić o pieniądze i wsparcie Fundację Polsko-Niemiecką, ale tu proponuję małe przesunięcie akcentów. Nie tylko Fundacja ma wspierać polską muzykę wystawianą w kraju i za granicą. Otóż trzeba głośno wołać o polską muzykę w naszych teatrach operowych, gdyż pieniądze na ten cel są, i to w Polsce. Ten apel i alarm należy kierować nie tylko do obcokrajowców, lecz do rodaków na kierowniczych stanowiskach. I wciąż to samo pytanie: kogo monitować, aby polscy melomani mieli nagrania polskich oper i to w wykonaniu rodaków.
W tym miejscu wzywam o przyłączenie się do apelu do dyrektorów naszych teatrów, aby zechcieli w nich wystawiać polskie opery, a jeżeli zaistnieje możliwość, to aby były przy tym nagrywane. Pieniądze się znajdą na ten cel, a nawet są, tylko potrzebne jest coś innego. No właśnie, co?
Wspomniany przeze mnie problem, jak widać na tych pięciu przykładach, oscyluje wokół pytania: skąd ta inercja? Zdaję sobie w tym miejscu sprawę, że poruszenie tego problemu wywoła wiele reakcji. Na pewno będą one najróżniejsze: od oburzenia do zignorowania. Co – myślę – dobrze zrobi całej sprawie. Trzeba po prostu usiąść i rzeczowo przemyśleć i przedyskutować przyczyny tego stanu rzeczy, aby znaleźć wyjście z sytuacji.
Dziwi fakt, że „jeżdżą do Europy” polskie teatry z kolejnym Czarodziejskim fletem, a nie chcą zabrać z sobą, przynajmniej w nagraniu, polskich oper. I słuszne jest w tym przypadku pytanie, które zadają Marii Fołtyn zachodni impresariowie: dlaczego Polacy nie promują Polaków, jak to czynią Czesi czy Rosjanie? Aczkolwiek wyręczają nas w promocji rodzimej opery zachodni mistrzowie, jak Sir Simon Rattle, który nagrał Króla Rogera z Thomasem Hampsonem.
Ostatnio w Ruchu Muzycznym nr 15/2000 mieliśmy recenzję opery P. Glassa z TW w Łodzi i w podsumowaniu O. Deszko pisze: W przyszłym sezonie artystycznym dyrekcja ma zamiar zaprosić kompozytora, co z pewnością jeszcze bardziej podniesie rangę tego przedsięwzięcia, godnego miana „europejskiego”, a to przecież w naszych czasach jest oznaką wysokiej jakości. I w drugiej recenzji tej samej opery, tym razem p. A. Beksiak stawia pytanie: Kiedy bowiem ostatnio wystawiano w Polsce zagraniczną operę współczesną?
I my, melomani, miłośnicy opery, w tym szczególnie polskiej, także pytamy: Kiedy ostatnio w Polsce wystawiono zapomnianą polską operę, na tak modnym ostatnio – europejskim – poziomie?
Warto na to pytanie odpowiedzi poszukać, zwłaszcza że w następnym sezonie, czyli w 2000/2001 przypada 80 rocznica śmierci Władysława Żeleńskiego. A ten kompozytor chyba skomponował kilka dobrych oper, choć kto to wie. Czy oby nie stanowi to wstydliwej karty w historii polskiej opery? Ciekawe, ile naszych teatrów wystawi jego opery?
W zakończeniu chcę zacytować Wojciecha Kilara, który także rzuca pewne światło na omawiany problem, a jednocześnie jego wypowiedź może stanowić podsumowanie mojej wypowiedzi: Prawie się nie mówi, nawet się myśleć nie chce, ile magii jest w nazwiskach. Do dziś ciągle gnębi mnie myśl, że skoro jesteśmy uprzedzeni, znamy kompozytora, to wsłuchujemy się w jego dzieło z wielką uwagą i zachwytem. Kiedyś zdarzyło mi się, że słuchałem w radio utwór, który z punktu widzenia rzemiosła wydawał mi się nie najlepiej napisany, przynajmniej nie w moim guście. Odbierałem go jako muzykę nie najwyższych lotów, zastanawiałem się, kto jest autorem. Właściwie niemal byłem już pewien, że jest to jeden kompozytor z małego kraju, którego wielu utworów nawet nie znam. Otóż okazało się, że było to dzieło twórcy z przełomu XIX i XX w. (…), który przeżywa swój renesans i jest teraz najbardziej uznawany, powiem więcej, czczony! Może to świadczyć nie najlepiej o mnie, ale takie sytuacje się zdarzają. Kolejnym aspektem tego problemu jest to, że jakiś twórca lub dzieło wzbudzają naraz ogromne zainteresowanie z powodu świeżo zdobytej popularności na Zachodzie. Mieliśmy to pod ręką i nic, zagranica zauważyła: hosanna! Ale to można zrozumieć, u nas wciąż pokutuje kult Zachodu i kult pieniądza.
Jednak my, melomani i kolekcjonerzy płyt, dalej ufamy, że pojawią się premiery i nagrania polskich oper. Choćby dlatego, że pewien wspaniały i wielce zasłużony polski teatr ma z okazji 400-lecia opery Festiwal oper staropolskich i Festiwal oper współczesnych właśnie dla tego teatru pisanych. Na premiery i przedstawienia się wybieramy, ciekawe, czy będą z tego płyty?
Arkadiusz Jędrasik