Biuletyn 4(17)/2000 |
Era macho w poncho?
Niekoniecznie. Dziwią mnie jednak prasowe głosy rozczarowania po koncercie. Czyżby przed koncertem, zamiast polegać na swojej wiedzy i uchu muzycznym, wszyscy uwierzyli nachalnej reklamie obecnej co najmniej od lipca we wszystkich mediach, kreującej José Curę na najwi??kszego tenora na świecie? Owa huśtawka pogl??dów wprowadza w błąd opinię publiczną i ostatecznie może przynieść szkodę samemu artyście, gdy wygórowane oczekiwania przysłonią rzeczywisty obraz jego dokonań. Jose Cura przecież zaśpiewał w Warszawie na miarę swoich możliwo??ci, znacznie lepiej nawet niż na ostatniej płycie (z ariami Verdiego), która jest wyraźnie regresem w porównaniu z jego pierwszą płytą (z ariami Pucciniego).
Przesadą jest określanie głosu Cury jako potężnego i o pięknej barwie. Zdecydowanej, wyróżniającej się barwy nie potrafię się dosłuchać, poza tym jest to głos niezbyt silny i do tego jakby „stary” – nie umiem tego lepiej nazwać. Nieprawdą jest, że Jose Cura odnosi nieustannie i wszędzie sukcesy – jak pisano. Do Metropolitan Opera np. zaproszono go dopiero w ubiegłym roku i jego debiut na tej scenie (w partii Turiddu) został przyjęty nader chłodno zarówno przez publiczność, jak i krytyków. W świetle tego zastanawiaj??ce są wygłaszane przez Curę „manifesty odnowy śpiewu tenorowego”, połączone z ostrym dystansowaniem się od osiągnięć poprzedników. Z owych manifestów niewiele wynika: zganiwszy przed satelitarną Traviatą innych artystów za „nienowoczesny śpiew i grę sceniczną”, sam ukazał Alfreda w najzupełniej tradycyjny sposób, wcale nie porywająco zaśpiewanego i, przynajmniej w I akcie, chybionego aktorsko (wbrew muzyce i słowom libretta, Cura pokazał flirt, nie miłość).
Z wypowiedzi argentyńskiego tenora przebija pewność siebie i mocne przekonanie o własnej wielkości („boskości”…?), skąd wi??c owo zaprzeczające wierze w możność tworzenia kreacji GŁOSEM pajacowanie podczas koncertu? Sądzę, że nieobeznanemu z oper?? widzowi trudno było domy??lić się, że owa dziwaczna szanta sławiąca pożytki sygnalizacji morskiej to śpiewana i dyrygowana jednocześnie dramatyczna aria Ramerreza, który za chwilę ma być powieszony. Albo finał Otella: parasceniczne ruchy, przyklęki i przewracanie oczami podczas koncertu rażą i sugerują nieporadność artysty w wypowiedzeniu się śpiewem i dostosowanym do koncertowej przestrzeni gestem.
Czy Cura jest, jak pisano, tenorem XXI wieku? Ależ tak – w tym sensie, że przecie?????????????? w XXI wieku b????dzie kontynuował karierę, podobnie jak inni znani już tenorzy z „pokolenia (prawie) czterdziestolatków?????. Jose Cura staje się spośród nich najpopularniejszy, gdyż świetnie wpisuje się w star system: potrafi zainteresować media swoimi działaniami pozaoperowymi i pozamuzycznymi, mówi dużo i jak najlepiej na swój temat i nie najlepiej o kolegach-śpiewakach, pisma kolorowe mogą rozpisywać się o jego wyczynach sportowych i cytować opowiadane przez niego mało smaczne operowe anegdoty (p. VIVA! nr 21/(96) i rozwinięcie tematu podczas telewizyjnego spotkania z artystą, TV pr. I, 17.XI.). Takie rzeczy dobrze się sprzedają i pozwalają rozdmuchiwa???? reklamę wątkami pozaoperowymi, łatwiejszymi do zaakceptowania przez zamożną i mniej osłuchaną z operą publiczność, która z założenia miała wypełnić – i wypełniła – salę Teatru Wielkiego. Tak więc reklama pod tym względem spełniła swoją rolę, tyle że pewne jej elementy, te dotyczące rangi artystycznej José Cury, okazały się hasłami na wyrost. Koncern naftowy, główny sponsor radiowych i telewizyjnych transmisji z Metropolitan Opera, głosi dumnie: TEXACO – TWÓJ BILET DO GWIAZD! Era GSM zafundowała nam wejściówkę do planetarium.
Maria Błocka
Patrz te??: