Trubadur 1(22)/2002 |
O korzyściach płynących z opery
(i klubu „Trubadur”)
Niedawny jubileusz „Trubadura” wprawił mnie w refleksyjny nastrój… Rozmaite myśli, jakie snuły mi się po głowie, prowadziły do jednego, być może zaskakującego, wniosku: bycie miłośnikiem/miłośniczką* opery przynosi nadspodziewanie wiele korzyści, które zwiększają się znacznie, gdy należy się jednocześnie do Ogólnopolskiego Klubu Miłośników Opery „Trubadur”. Od razu uprzedzam wątpliwości: słowo „korzyści” użyte jest tutaj zupełnie poważnie, bez żadnych ironicznych podtekstów.
Przyznaję jednak, że owe korzyści stają się widoczne dopiero po bliższym przyjrzeniu się sprawie, bowiem postronnym i powierzchownym obserwatorom może wydawać, się, iż operomania oznacza same kłopoty. Owszem, słuchanie pięknej muzyki i pięknych głosów to miły sposób spędzania wolnego czasu, ale czy przypadkiem z tą przyjemnością nie wiążą się ogromne problemy???
Rozważmy choćby aspekt finansowy operowego hobby. Płyty nie są tanie, a od czasu do czasu je kupujemy (choćby dlatego, że nie możemy się oprzeć). A gdy jednak udaje nam się nie wchodzić za często do sklepów muzycznych, to i tak wydatkujemy się na różne „nośniki dźwięku”, bo przecież to i owo po prostu trzeba nagrać czy też przegrać. Od czasu do czasu ciągnie nas również na przedstawienia poza miejscem zamieszkania, a tu mamy dziurę budżetową i rząd zabiera ulgi kolejowe. I koszty nam rosną. (Samych biletów na spektakle operowe nie wliczam do kosztów, bo i tak dla zdrowia psychicznego trzeba czasem na coś pójść, a bilety do opery, wbrew utartej opinii, niekoniecznie są droższe od biletów na innego rodzaju imprezy.)
Ale zostawmy finanse i porozmawiajmy o uszczerbkach na zdrowiu psychicznym (i nie tylko). Ile nerwów nas kosztuje zastanawianie się w drodze na przedstawienie, czy nasz ulubiony artysta wystąpi! Przychodzimy na przedstawienie, a on odwołał występ z powodu grypy. (Nie mógł uważać w taką pogodę!!!/Biedaczek zachorował!!!)* Albo: przychodzimy do teatru, idol występuje, ale jest w kiepskiej formie i śpiewa fatalnie. Innym razem na przedstawieniu rzadko wystawianej ukochanej opery sopran skrzeczy, tenor piszczy, a baryton ma jedynie mgliste pojęcie o wysokości poszczególnych dźwięków… Wszystkie takie sytuacje są oczywiście szalenie stresogenne, a jak wiadomo, stres fatalnie działa na krążenie, serce, żołądek i Bóg wie co jeszcze…
No cóż, być może ponosimy pewne finansowe i niefinansowe koszty związane z uwielbianiem opery. Uważam jednak, że liczne korzyści znacznie je przewyższają.
Przede wszystkim, wspomniane już przeze mnie „słuchanie pięknej muzyki i pięknych głosów” nie jest wcale bezużyteczną przyjemnością. Kojące właściwości muzyki zostały już nawet potwierdzone naukowo. Nikt też nie zaprzecza, że piękny głos + piękna muzyka może okazać się znakomitą mieszanką terapeutyczną. Ponoć obserwuje się również bardzo pozytywne działanie muzyki poważnej w ogólności, a opery w szczególności na szare komórki. A że trochę przy słuchaniu opery skacze nam poziom adrenaliny, to nawet dobrze. Stres w pewnych ilościach jest ludzkim organizmom wręcz niezbędny.
Istnieją jednak również bardziej wymierne i, że tak powiem, bardziej materialne korzyści wynikające z operomanii. Dzięki operze możemy poznać wspaniałych, interesujących, czasem może dziwnych, ale i uroczych ludzi, których inaczej byśmy nie spotkali. Bezcenny pod tym względem jest nasz Klub, będący chyba dla każdego z nas źródłem wielu radości związanych właśnie ze spotykaniem wspaniałych „dziwaków”. Takie spotkania, oprócz wspólnego rozkoszowania się operą, mają również inne dobre strony: znajomości klubowe mogą przekształcić się w przyjaźnie z ludźmi, z którymi można porozmawiać nie tylko o operze, i dzięki którym nie będziemy zawsze zdani na hotele… (To akurat jest najmniej istotny aspekt operowej przyjaźni, ale niewątpliwie jest to korzyść nie do pogardzenia).
Chciałabym podkreślić, że ciekawe operowe znajomości i przyjaźnie zaczynają się nie tylko podczas spotkań z krajowymi operomanami. Takie przyjaźnie mogą się również zacząć od rozmowy z sąsiadami w kolejce po wejściówki do wiedeńskiej Staatsoper i dyskusji w czasie przerwy przedstawienia czy też od internetowej wymiany nagrań – korespondencja rozpoczęta od „poszukuję nagrania z X” może się wspaniale rozwinąć i nie jest wykluczone, że któryś kolejny e-mail przyjdzie do nas z wiadomością: Jeśli wybierzesz się do Londynu, to ani mi się waż myśleć o schroniskach! Masz się zatrzymać u nas i tyle! (komentarz: patrz poprzedni nawias).
Jakiś czas temu odkryłam jeszcze jedną, bardzo zaskakującą, korzyść wynikającą z interesowania się operą. Zdawałam egzaminy do szkoły, na której ogromnie mi zależało. W decydującym momencie zestresowani do ostatnich granic kandydaci mieli błyskać elokwencją i bogatym słownictwem, wypowiadając się (w obcym i ojczystym języku) na tematy społeczno-gospodarczo-polityczne. Wiadomo, że w takich sytuacjach zapomina się nawet oczywistych terminów, nie mówiąc już o jakimś wyrafinowanym słownictwie… Na szczęście dla mnie komisja egzaminacyjna przed przystąpieniem do tortur prosiła każdego z kandydatów o przedstawienie się i powiedzenie kilku słów o sobie. Wspomniałam wtedy o swojej operowej manii, co mnie uchroniło od pytania o gospodarcze aspekty zjednoczenia Unii Europejskiej. Dostałam pytanie: „Jakie przedstawienia operowe ostatnio Pani widziała? „, a reszta egzaminu upłynęła na ciekawej rozmowie o konwencjonalności opery. Żadnego jąkania się i gorączkowego szukania w głowie właściwych słów. Jeden z członków komisji okazał się zresztą być fanem opery nieźle znającym się na rzeczy. Wprawdzie nasze opinie nie do końca się pokrywały, ale nie wpłynęło to w najmniejszym stopniu na bardzo mnie zadawalający ostateczny wynik egzaminu. Ów fan opery jest teraz jednym z moich wykładowców i muszę przyznać, że nadal niezwykle miło nam się rozmawia o operze w przerwach między zajęciami.
Wniosek: zdecydowanie należy przyznawać się do swojej miłości do opery. Być może spotkamy się czasem z lekceważącym wzruszeniem ramion, ale może być również tak, że nasza operomania wyróżni nas z masy dosyć podobnych osobników i w oczach rozmówców staniemy się kimś, z kim warto nawiązać kontakt. Bo skoro mamy takie niepospolite hobby, to pewnie będziemy niepospolitymi znajomymi, studentami czy też pracownikami (nawet w dziedzinach nie mających nic wspólnego z operą). A gdybyśmy nawet jakimś dziwnym trafem egzaminu nie zdali, a „naszą” pracę dostał ktoś inny, to i tak rozliczne korzyści związane z byciem miłośnikiem/miłośniczką* opery sowicie nam to wynagrodzą.
Anna Kijak
* niepotrzebne skreślić