Trubadur 3(24)/2002  

Kuncert Wielcy, Wielkie!
w Operze na Zamku w Szczecinie

Chciałbym pokrótce podzielić się swoimi wrażeniami z Kuncertu, (to kolejny dowód na to, że poczucie humoru dyrektora Kunca nie opuszcza), który odbył się 19 IV 2002 r. w Operze na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie. Konkluzja jest jedna: daj Boże zawsze takie koncerty, i jak najwięcej ich! Tytuł Kuncertu brzmiał Wielcy, Wielkie – nader trafione. Obok Fiorenzy Cossotto wystąpili: świetna sopranistka Iwona Hossa (która jeszcze za jej pobytu w Poznaniu wzbudziła moje żywe zainteresowanie), bardzo miły w odbiorze tenor Konrad Włodarczyk, kapitalny wręcz, soczysty, żywiołowy baryton Mikołaj Zalasiński oraz młoda sopranistka Agnieszka Maciejewska. Jeśli mam być szczery, powiem krótko: wszyscy podobali mi się baaardzo! – i nie tylko mi, bo cała widownia szalała, krzycząc i oklaskując zapamiętale solistów. Na malutkiej scenie Opery na Zamku odbyło się wielkie święto muzyki i śpiewu. Iwona Hossa zaprezentowała nam swój wielki kunszt śpiewaczy m.in. w ariach Una voce poco fa i É strano… Sempre libera. Pan Zalasiński przedstawił arię Renata Eri tu z Balu maskowego, Votre toast z Carmen i duet O Mimi, tu piu non torni – z Konradem Włodarczykiem, który wystąpił też w arii Che gelida manina i w duecie Teco io sto. Na mnie osobiście największe, wręcz gigantyczne wrażenie uczyniła Agnieszka Maciejewska, która zaśpiewała arie Amelii oraz duety Teco io sto i A tal colpa é nulla il pianto z Balu maskowego. Głos pierwszej próby, przypominał mi momentami głos wielkiej Leontyny Price; kultura śpiewu ogromna, interpretacja – doskonała! Ile subtelności, barw i wokalnych półcieni, a jaka ekspresja! – przecież to był koncert, a jednak na scenie widzieliśmy Amelię, w wieczorowej toalecie wprawdzie, ale żywą, prawdziwą, załamaną, cierpiącą, udręczoną, o twarzy otępiałej, odrętwiałej, pooranej zmarszczkami bólu; no i ten głos, łamiący się, w którym tylko zupełny, ostateczny i nieodwołalny brak nadziei, bo już nawet nie skargę, usłyszeć było można…

Fiorenza Cossotto zaprezentowała arie Charlotty z Wertera Masseneta, Dalili z Samsona i Dalili Saint-Saensa, Acerba volutta z Adriany Lecouvreur oraz na zakończenie Kuncertu finał I odsłony IV aktu Aidy (scena sądu nad Radamesem). Rzecz jasna, pamiętać trzeba, że śpiewaczka osiągnęła już słuszny wiek (przypomnę, urodziła się 22. 04.1935), zatem swe najlepsze lata ma już za sobą. To się słyszy wprawdzie, ale…! ale…! – czy o to wolno mieć pretensje? Uważam, że Cossotto znakomicie pokazała, na co ją jeszcze stać, dając wielką lekcję operowego śpiewania. Byłem naprawdę pod ogromnym wrażeniem: Artystka, stojąc prawie nieruchomo, wykonując jedynie proste, ograniczone, lecz pełne wyrazu gesty, pokazała, jak wielką jest aktorką, zarówno w sensie scenicznym, jak i wokalnym.

Sprawnie zagrała orkiestra, poprowadzona ręką dyrektora Warcisława Kunca; jedyne, co mniej mi się podobało, to 11-osobowy chór męski, towarzyszący Fiorenzy Cossotto w scenie z Aidy: kapłani egipscy brzmieli „cienko” i mało wiarygodnie, miałem wrażenie, że uciekliby, gdyby tylko Radames tupnął nogą, a co dopiero mówić o skazaniu kogoś na powolną, bezlitosną śmierć. Ale ogólne wrażenie z koncertu pozostaje we mnie wciąż żywe.

Dokładnie tydzień po koncercie w Operze na Zamku odbyła się premiera Balu maskowego Verdiego; Fiorenza Cossotto przez trzy wieczory z rzędu śpiewała w tej realizacji partię Ulryki, a partnerowali jej Agnieszka Maciejewska, Konrad Włodarczyk i Mikołaj Zalasiński; żałuję niezmiernie, że nie mogłem tego zobaczyć. Jeśli mi tylko na to czas i okoliczności pozwolą, natychmiast wsiadam w pociąg i jadę do Szczecina na Bal maskowy.

Mateusz Tarnawski