Trubadur 1(30)/2004 |
Spacerkiem po wodzie
czyli Jezioro łabędzie Moscow City Ballet
Jezioro łabędzie, które miałam okazję obejrzeć 17 grudnia w warszawskiej Sali Kongresowej, było bardzo zaskakujące. Z programu można się dowiedzieć, że choreografię do niego ułożyli: Lew Iwanow, Marius Petipa, Agrippina Waganowa, Jurij Grigorowicz, Natalia Ryzhenko i twórca Moscow City Ballet Wiktor Smirnow-Gołowanow. W tym, co zobaczyłam na scenie, z pewnością znalazły się pewne elementy każdej z tych choreografii, ale był to chyba wybór najłatwiejszych i najmniej męczących fragmentów poszczególnych układów. Pierwszy akt polegał na przechadzkach księcia, Benna, błazna i królowej z dworem wśród członków corps de ballet usiłujących wykonywać nijakie tańce na niewielkiej przestrzeni, w którą ich wtłoczono. Sam książę właściwie większość czasu przesiedział na taborecie lub za kulisami, w związku z czym niektórzy widzowie podejrzewali, że to Benno jest księciem. Ze wszystkich solistów najwięcej do tańczenia miał artysta w partii błazna, który wykonał też największą z całego zespołu liczbę skoków – u pozostałych solistów ten element tańca prawie się nie pojawiał. Co prawda na końcu I aktu umieszczono pas de trois księcia, Benna i błazna, które jednak sprawiało wrażenie wykonanego bez większego zaangażowania i zgrania wszystkich trzech tancerzy. Wydaje mi się, że soliści warszawskiego baletu mają więcej do zatańczenia w jednym akcie Jeziora łabędziego będącego obecnie w repertuarze Teatru Wielkiego-Opery Narodowej niż tancerze zespołu Moscow City Ballet w całym zaprezentowanym przez nich spektaklu.
Odetta/Odylia w białych aktach miała partię najbardziej zbliżoną do znanego układu Iwanowa, ale nie było to wykonanie porywające zarówno od strony technicznej, jak i aktorskiej. Nie odczuwało się zbytnio różnicy między Odettą a Odylią, miałam też wrażenie, że tancerka niezbyt pewnie wykonywała wszystkie piruety. Partię księcia najlepiej podsumowała koleżanka, która po obejrzeniu jego wariacji w III akcie stwierdziła: To on po TO tyle czasu się oszczędzał!? I można się domyśleć, że TO nie było imponujące ani ze względu na sam układ, ani na jego wykonanie. Postać Rotbarta została zagrana bez wyrazu, była nijaka, brakowało w niej demoniczności i siły. Z jaką przyjemnością wybrałam się na najbliższe Jezioro w Teatrze Wielkim, gdzie świetnym Rotbartem był nasz pierwszy tancerz Sławomir Woźniak (równie dobry jako książę)! Także tańce narodowe najwięcej pracy dostarczyły członkom corps de ballet, ponieważ solistki w poszczególnych tańcach wykonywały tylko kilka kroków na początku każdego utworu, po czym przyjmowały ładne pozy na tle tańczącego zespołu.
Nad programem, który opisała Kasia Gardzina, nie będę się już znęcać – pozwolę sobie jedynie przedstawić kilka co ciekawszych przykładów. Zastanawiam się, czy opisanie miejsca akcji aktu I jako „Pałac Courtyard” miało oznaczać, że taką nazwę nadano pałacowi księcia, czy też po prostu tłumacz nie wiedział, że słowo „courtyard” oznacza po angielsku dziedziniec. Rotbart cały czas – poza jednym przypadkiem w trzecim akcie – jest nazywany Von Rothbart. W programie można też przeczytać, że Zły Duch zastanawia się, jak doprowadzić do złamania przysiędi księcia a Księżna nalega na wyborze przyszłej narzeczonej. Podobnie jak w części programu poświeconej Dziadkowi do orzechów, nie ma tu ani słowa o tancerzach. Można natomiast poznać nazwiska autorów libretta w wersji przygotowanej dla odbiorców anglojęzycznych: Wladimir Begichew i Wasyli Geltzer, podczas gdy istnieje ich polska pisownia: Władimir Biegiczew i Wasilij Gelcer.
Po obejrzeniu występów Baletu Męskiego i Jeziora łabędziego mogłabym powiedzieć „do trzech razy sztuka” – ale nie wiem, czy zaryzykuję trzecie spotkanie z produkcją baletową prezentowaną w Sali Kongresowej przez firmę Makroconcert.
Katarzyna Walkowska
***
A jednak ciekawość okazała się silniejsza niż zdrowy rozsądek – wybrałyśmy się na imprezę Makroconcertu zatytułowaną Wielka Gala Rosyjskiego Baletu, a na plakatach i w mediach reklamowaną jako występ „Gwiazd Bolszoj”. Ktoś, kto choć trochę zna się na balecie, ale nie miał okazji zweryfikować informacji podanych przez organizatorów w programie (znów w zawrotnej cenie 10 zł), mógł odnieść wrażenie, że balet Bolszoj najwidoczniej zszedł na psy, tak nędznie zaprezentowali się tancerze występujący w gali (wśród których rzeczywistych solistów Bolszoj było sześcioro, w tym artyści, do których największych sukcesów należą np. partia Lalki i taniec hiszpański w Jeziorze łabędzim). Nie była to aż tak wielka kompromitacja jak poprzednie makroconcertowe produkcje, ale do przyzwoitości też jej było daleko. W pierwszej części obejrzałyśmy nudną choreografię Austriaka Jorga Mannesa pt. Cztery pocałunki do muzyki Jana Sebastiana Bacha. Był to neoklasyczny układ, jakich wiele – ośmioro tancerzy najpierw tańczyło razem (4 pary), później każda z par wykonała własny taniec mający chyba obrazować cztery różne związki między kobietą a mężczyzną. Smętne, bez wyrazu wykonanie na pewno nie pomogło mało oryginalnej choreografii, która sprawiała wrażenie ułożonej z oddzielnych, czasem nawet interesujących elementów, ładnych póz i mnóstwa piruetów. O jakichkolwiek emocjach nie można było mówić, a i taniec (zwłaszcza panów) pozostawiał wiele do życzenia.
Po przerwie nastąpiła typowa koncertowa składanka baletowa, która wypadła jeszcze bladziej niż Czetyrie pocełuja. Króciuteńki Hopak (w programie „Gopak”) z baletu Taras Bulba w wykonaniu Siergieja Dorenskiego był zaledwie poprawny, tego samego nie dało się już powiedzieć o Pas de deux z Giselle, zatańczonym manierycznie przez Natalię Małandinę i Ilię Ryżakowa (słabiutki Albert). Całkowitym nieporozumieniem był Taniec Cyganów z Don Kichota – wykonała go jedna wyjątkowo pretensjonalna Cyganka (Irina Zibrowa), która najwyraźniej sądziła, że machanie czerwoną spódnicą i potrząsanie biustem wystarczy do przekazania charakteru tego tańca. Jedynie Adagietto w choreografii Oscara Araisa do muzyki Gustawa Mahlera wywołało w nas jakieś głębsze odczucia – było w tym powolnym, niemal gimnastycznym tańcu coś frapującego. Adagio z Ostatniego tanga Astora Piazzoli było już tylko letnie, a gwoździem do trumny całego przedsięwzięcia okazało się Pas de deux z Don Kichota. Ten popisowy numer w rosyjskiej i światowej literaturze baletowej nastręczył wykonawcom (Anna Iwanowa i Andriej Jewdokimow) poważnych kłopotów. Artyści tak usilnie starali się nadać mu ostre, hiszpańskie akcenty, że… prawie przewracali się przy pozach i przyklękach, a wszystkie trudniejsze pas wykonywali na granicy ryzyka upadku. Kitri swoją wariację odtańczyła całkowicie rozmijając się z muzyką, byle prędzej, Basilio starał się być za wszelką cenę hiszpański. Wyszło z tego coś, co określano kiedyś powiedzonkiem Hiszpan, co to wisz pan… Zanim publiczność skończyła nagradzać rzekome gwiazdy Bolszoj gromkimi brawami mknęłyśmy już w stronę Teatru Wielkiego, gdzie o 19 (gala w Sali Kongresowej rozpoczęła się o 16) miał się odbyć wieczór baletowy choreografii Matsa Eka. To dopiero był taniec! To była prawda przeżyć i emocji – wszyscy wykonawcy znakomici, doskonale oddający zarówno styl, jak i przesłanie baletów Eka Carmen i Coś jakby. Nim spektakl dobiegł końca, zapomniałyśmy, co tańczyły „gwiazdy Bolszoj” – wolimy nasze Gwiazdy.
KG i KW