Trubadur 1(34)/2005  

Ach, więc tak brzmi tenor…

Blask

Na koncert Manuela Sirery szłam jak w ciemność, zagadkową (z notki w programie dowiedziałam się właściwie tylko tyle, że tenor pochodzi z muzykalnej rodziny, koncertuje, współpracuje z radiem hiszpańskim i nagrywa płyty, buszowanie po Internecie niewiele wzbogaciło tę bardzo ogólnikową wiedzę), być może groźną, ale kuszącą zarzuelowym repertuarem. Sirera przywitał się kilkoma ariami operowymi, zaczynając od Pourquoi me reveiller, od dystyngowanego francuskiego legata, mezzavoce i messa di voce, melancholijnego diminuenda i swobodnego toku mowy. Zabrzmiał ciepły tenor liryczny, dźwięczny aż po dół skali, pięknie wypełniający każdą frazę i lotny. Nie było to mało, a przecież dopiero w zarzueli Sirera sprawiał wrażenie, jakby powierzał słuchaczom radości i troski swoich serdecznych przyjaciół. Z największym wzruszeniem opowiedział o Racheli i Juanie Luisie z El huesped del Sevillano.

On wie, że ona została porwana przez możnego rywala. Wspomina jej urodę i zapowiada, że gotów jest poświęcić życie, żeby ją uratować. Tyle tekst, powtórzony z niewielkimi zmianami dwukrotnie. W wykonaniu Manuela Sirery on jest z nią, patrzy na nią namiętnym wzrokiem kochanka i zachwyconym spojrzeniem malarza, szepcze do niej, próbuje słowami opisać miłość. I w tej samej chwili on jest od niej oddzielony, tęskni, zapewnia, że znajdzie sposób ratunku, dodaje otuchy – jej i sobie. Próbuje słowami zakląć los, choć wie, że to niemożliwe. W kulminacyjnym Ay! czar pryska, znowu on jest tutaj sam, ona tam nie może go usłyszeć. Manuel Sirera nakłada na siebie dwie sytuacje, dwie myśli i ponad tekstowymi i muzycznymi powtórzeniami snuje opowieść o narastającej dramaturgii. To śpiew będący intensyfikacją mowy, aria, która jest kondensacją zdarzeń.

Jeśli trafi mi się jeszcze okazja posłuchania Manuela Sirery, pójdę w ciemno, bez względu na repertuar. Przy pierwszych dźwiękach pojaśnieje.

Półcień

Gdyby jeszcze towarzyszący Sirerze na fortepianie Pablo Ariza del Castillo zdradził choć trochę wrażliwości na słowa i ich kontekst sytuacyjny… Niezły jako solista (miłym gestem wobec polskiej publiczności było zagranie m.in. Bolera i Kaprysu Maurycego Moszkowskiego, melodii hiszpańskich na słowiańską nutę), akompaniatorem okazał się bardzo słabym, niezdecydowanym, czy chce być narratorem zdarzeń, czy powiernikiem bohatera; czy chce zastępować orkiestrę i rozstawiać dekoracje, czy dyskretnie podążać za śpiewakiem. Grał obok, podawał ton, nie przeszkadzał bardzo.

Cień

Koncert współorganizowała Akademia Muzyczna, ale wśród publiczności trudno było dostrzec osoby wyglądające na studentów wokalistyki. Brakowało zwłaszcza panów. Nie są ciekawi, jak poza murami ich macierzystej uczelni rozwiązuje się artystyczne zadania? A gdyby tak stając w konkursowe szranki uzbroić się w toledańską stal i zaśpiewać Fiel espada triunfadora, a nie kazać jury po raz kolejny słuchać Che gelida manina (skądinąd także zaśpiewaną przez Sirerę i w jego wykonaniu będącą bardziej mówieniem do Mimi niż opowiadaniem o Rudolfie)?

Och, jeszcze jeden cień, niestety. Czy ani w Instytucie Cervantesa, ani w Akademii Muzycznej nie było nikogo, kto umiałby sprawdzić poprawność tłumaczenia tytułów arii w programie?

Pobłysk

Ach, więc tak brzmi tenor – zdziwiła się po pierwszej arii siedząca niedaleko początkująca operomanka. Jeśli pamięć ma równie dobrą jak ucho, pewnie długo będzie wspominać niespodziankę, jaką jej sprawił Manuel Sirera.

Agata Wróblewska

Sala Koncertowa Zamku Ostrogskich, 24 lutego 2005