Trubadur 3(36)/2005  

Koszalin na galowo

Co roku w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym im. J. Słowackiego w Koszalinie odbywa się Międzynarodowa Gala Baletowa. Gdyby mi ktoś o tym tylko opowiadał, pewnie bym nie uwierzyła. Tymczasem rzeczywistość znacznie przerosła moje oczekiwania – warto było spędzić w pociągu siedem godzin, aby zobaczyć na koszalińskiej scenie solistów z Budapesztu, Kijowa, Antwerpii, Wilna, Moskwy i Petersburga oraz uzdolniony polski baletowy narybek.

Pierwszą część rozpoczęły występy tegorocznych absolwentek Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej w Bytomiu, uczestniczek i laureatek ogólnopolskich konkursów baletowych. Anna Lorenc w trudnej, utrzymanej w wolnym tempie wariacji z Rajmondy wykazała się dobrym opanowaniem warsztatu, zabrakło jednak swobody i eleganckiego wykończenia port de bras. Małgorzata Czajowska wykonała współczesny układ zatytułowany Pull and hol. Piszę: „wykonała”, bowiem z tańcem mało to miało wspólnego. Nie to, bym krytykowała umiejętności solistki, raczej samą choreografię, która wydała mi się bardziej gimnastycznym popisem niż tańcem. Solo Carmen, które zatańczyła trzecia z bytomskich absolwentek Karolina Wiśniewska bardziej spełniało kryteria taneczności i wyrazistości, tym razem to wykonawczyni zabrakło odrobinę odpowiedniego do roli temperamentu. Nie jest to jednak powód do smutku, bo i występującemu w dalszej kolejności soliście Litewskiego Teatru Opery i Baletu w Wilnie Nerijusowi Jušce tego elementu zabrakło do wcielenia się w postać torreadora w choreografii o takim właśnie tytule.

Czym może być niebanalne połączenie tańca klasycznego i współczesnego, pokazali pierwsi soliści Narodowej Opery Węgier, a od następnego sezonu pierwsi soliści Opery Wiedeńskiej Irina Tsymbal i Balazs Delbo. Choreografię do jazzowych standardów ułożył ten ostatni – było w tym i dużo znakomitego popisu tanecznego, i aktorskiego wyrazu. Wątek wzajemnego przyciągania się i odpychania, walki i miłości między kobietą i mężczyzną jest stary jak świat, ale i to kolejne jego ukazanie wnosiło coś nowego. Węgierscy artyści tworzyli pełen kontrastów duet, dynamiczny i przyciągający uwagę.

Rzadko mamy w Polsce okazję oglądać słynne Pas de deux Diany i Akteona w choreografii Agrypiny Waganowej. Bywa ono co prawda prezentowane na konkursach baletowych, ale przeciętny widz nie ma zbyt wielu okazji, aby się z tym układem zapoznać. Katia Kuhar, pierwsza solistka Narodowej Opery Ukrainy w Kijowie i Jewgienij Kolesnik, solista Flamandzkiego Baletu Królewskiego w Antwerpii wykonali je jeśli nie perfekcyjnie, to w każdym razie w dużym tempie, śmiało i energicznie. W początkowym adagiu narzekałam sobie na partnerowanie tancerza, wydawało mi się, że to solistka jest mocniejszą stroną tego duetu. W wariacjach jednak okazało się, że Kuhar zbyt manierycznie i z za małą precyzją wykonuje pas przypisane bogini Dianie, za to Kolesnik z każdym skokiem i piruetem zdobywał więcej mojej sympatii. Nie dość, że okazał się bardzo dobrym technicznie solistą (typ tancerza muskularnego, męskiego), to jeszcze „wiedział, o czym tańczy”. Ta sama cecha jeszcze bardziej uwidoczniła się w drugim występie tej pary, gdy w uroczej Tarantelli Balanchine’a ciemnowłosa, krucha Kuhar nie potrafiła mnie przekonać, że jest rezolutną Włoszką (raczej wdzięczącą się kokietką), za to blondyn Kolesnik bez trudu wcielił się w wesołego, dziarskiego Neapolitańczyka.

Wprost dla porządku wypada napisać, że gwiazdami gali byli Elena Kuzmina i Igor Markow z Sanktpetersburskiego Teatru Baletu Borisa Ejfmana. To artyści przez duże „A” – tańczący aktorzy pełni pasji, niesłychanie emocjonalnie przekazujący uczucia swych bohaterów. Ejfman stawia niezwykle wysokie wymagania wobec swoich wykonawców. Oba zaprezentowane przez Kuzminę i Markowa fragmenty (z Czerwonej Giselle i Mojej Jerozolimy) to właściwie jedno wielkie podnoszenie, w którym raz partner, raz partnerka tylko na moment stają na ziemi, by znów znaleźć się w objęciach, na ramionach czy nad głową partnera.

Stuprocentowym pokazem technicznych możliwości Balazsa Delbo był ognisty Hopak z Tarasa Bulby. Choć tancerzowi nie udało się do końca zachować siły na kilka ostatnich jetes po morderczej serii skoków i piruetów, to i tak publiczność była olśniona. Pierwszą część koncertu zakończyło Grand Pas Classique do muzyki Aubera. Pierwsza solistka Państwowego Akademickiego Teatru Baletu Klasycznego w Moskwie Ludmiła Daksonowa i solista Teatru Bolszoj Aleksander Wojtiuk wykonali je sprawnie, nawet z pewną dozą wirtuozerii. Wojtiuk był jedynym artystą na gali, który naprawdę nie znalazł mojego uznania – bardzo niepewny w partnerowaniu, odchylony daleko od partnerki, manieryczny.

Motywem przewodnim II części gali okazała się Śpiąca królewna Petipy i Czajkowskiego. W walcu z tego baletu zaprezentowały się dzieci i młodzież ze Sceny Baletowej BTD. Klasyczna choreografia przystosowana jedynie do mniejszego składu wykonawczego wypadła bardzo wdzięcznie. Jako Aurora wystąpiła Miki Hamanaka, solistka Litewskiego Teatru Opery i Baletu w Wilnie, a partnerowali jej Igor Markow, Nerijus Juška, Aleksander Wojtiuk i Jewgienij Kolesnik. Pomysł doskonały – każdy z tancerzy wystąpił w kostiumie ze swojej wariacji, dzięki czemu mieliśmy na scenie niczym różne „narodowości” – różne taneczne style i epoki. Jakby królewna tańczyła z przedstawicielami różnych baletowych światów. A sama Miki Hamanaka była doskonała! Perfekcyjna, ale ciepła, pełna wyrazu, poezji tańca, niemal dziecięcego uroku.

Do Koszalina przyjechały dwie tegoroczne absolwentki stołecznej szkoły baletowej. Dorota Mentrak w układzie współczesnym Taka jestem zaprezentowała silną sceniczną osobowość – ta tancerka potrafi wabić publiczność wzrokiem – mniej miała do przekazania w warstwie tanecznej, ale też i choreografia nie była specjalnie odkrywcza i interesująca. Jeszcze mniej ciekawy układ Tango wykonała Magdalena Rymar. Po tym chwilowym współczesnym przerywniku wróciliśmy do Śpiącej królewny. Miki Hamanaka i Nerius Juška zatańczyli pas de deux z III aktu tego baletu. Japonka znów była zjawiskowa, wdzięczna i delikatna, a przy tym niezwykle pewna technicznie, prawdziwa tryumfująca młodziutka piękność, promieniująca szczęściem. Tylko trochę ustępował jej partner, który choćby z racji wzrostu i szczupłości koszalińskiej sceny nie mógł w pełni rozwinąć swego grand jete, a i do płynnego i pewnego wykonania trudnej wariacji księcia Desire trochę mu zabrakło. W finałowym mazurze ze Śpiącej królewny znów oglądać można było wyniki pracy z dziećmi Walerija Niekrasowa i innych pedagogów Sceny Baletowej. Gdy na scenie ukazali się kolejno wszyscy wykonawcy wieczoru, publiczność nagrodziła ich owacją na stojąco.

Katarzyna K. Gardzina

(tekst został pierwotnie opublikowany w wortalu internetowym balet.pl)