Trubadur 4(37)/2005  

Walkiria w pełnym świetle
Warszawa, 22.10.2005

W głosie Plácida Dominga ciemny rdzeń, zwany zwykle barytonowym, choć niekiedy gęstniejący aż do basowej czerni, pokrywa jasna tenorowa emalia. Grając różnymi zestawieniami tych barw, zmiennym natężeniem blasku, Domingo tworzy postać Zygmunda, który jest jednocześnie dojrzały i młodzieńczy, któremu w mroku nieszczęścia cały czas przyświeca nadzieja znalezienia miłości i domu. Pomimo wszelkich ponurych doświadczeń Zygmund zachował młodzieńcze przekonanie, że życie wciąż jest przed nim i czeka na zdobywcę. Byle tylko nabrać sił po ucieczce… byle tylko mieć broń… byle pokonać Hundinga… Radosną pewność zwycięstwa w głosie Zygmunda-Dominga potwierdza słoneczna barwa orkiestry intonującej mu przed walką marsz triumfalny, przechodzący w stłumione, ciemne tony równie nagle i niespodziewanie, jak niespodziewana jest dla wszystkich – prócz Fryki i Wotana – śmierć Zygmunda. W ujęciu Plácida Dominga – i Jacka Kaspszyka – młodość staje się dominującym rysem postaci Waelsunga, i w konsekwencji jednym z problemów Walkirii. Jego próba ucieczki przed losem jest tyleż naiwna, co obrazoburcza. To zakwestionowanie porządku świata. Kiedy Brunhilda obiecuje mu – w imieniu Wotana – Walhallę, Zygmund odpowiada z mieszaniną nadziei i podejrzliwości, wreszcie – z zaczepnością młokosa, który właśnie doszedł do wniosku, że dorośli źle urządzili świat, on zrobiłby to lepiej – wprost zarzuca jej, że blask krainy bohaterów jest złudą. A Brunhilda daje się przekonać, oddala się od pozostałych Walkirii, dla których radością i zaszczytem jest nagradzanie wojów poległych w zbrojnych igrzyskach. I Brunhilda – Olga Savova, i Zyglinda – Mlada Khudoley, śpiewają lirycznie, dźwiękiem miękkim i jasnym. Obie są młodymi kobietami, które dzięki Zygmundowi uczą się miłości i ludzkiego szczęścia.

W tym „spektaklu niescenicznym” orkiestra jest reżyserem świateł. Jej świetliste brzmienie ewokuje przestrzeń z sugestywnością, która stawiałaby inscenizatorów przed dylematem: podwajać dekoracjami świat słyszalny czy próbować mu się przeciwstawić. Połyskiwanie śniegu, kiedy przycicha zawieja, palenisko i poświata zimowej nocy w chacie Hundinga, wysoki, spokojny płomień rozlewający się na równinie wokół śpiącej Brunhildy, niebo rozgwieżdżone nad odludziem, na którym Brunhilda spotyka Zygmunda, promienie słońca zalewające miejsce postoju Walkirii… Splecionych w miłosnym uścisku Zygmunda i Zyglindę otacza gąszcz tętniący odgłosami pierwszego dnia wiosny – północnej, świtu polarnego dnia. Świadkami rozstania Wotana z Brunhildą są tylko gwiazdy i wiatr hulający gdzieś na pustkowiu. Czasami tylko potrącenie struny oddziela przestrzeń ludzką – zamkniętą, zmysłową, zmienną, w której toczy się życie Waelsungów, od przestrzeni mitycznej – bezkresnej i niezmiennej, w której ważą się losy ich i świata. Zmiana dekoracji może być równie szybka i płynna, jak cofnięcie narracji w czasie lub antycypacja wydarzeń. Dawne walki Zygmunda toczą się ponownie w jego opowieści, Zyglinda raz jeszcze patrzy na tajemniczego wędrowca – ich głosy wyrażają bezpośrednie doznania, nie wspomnienia, a orkiestra otacza ich zgiełkiem minionych dni. W kołysance Wotana zawarta jest tęsknota przyszłych lat. Mimo przejrzystej, klarownej faktury gra orkiestry jest dramaturgicznie gęsta, nasycona, wymowna.

Przestrzeń wydarzeń oświetlona jest dźwiękiem. Aktorów, a z nimi i orkiestrę, i pierwsze rzędy widzów oblewa jednolite, koncertowe światło. Bliżsi o kilka metrów, nieoddalani ani przez mrok widowni, ani przez ostrą krawędź smugi reflektora, śpiewacy uwypuklili ludzkie cechy bosko-ludzkich bohaterów, i tym jaśniej było widać, że zanim nastąpi zmierzch bogów, w Walkirii nastaje świt ludzi.

Agata Wróblewska