Trubadur 1(50)/2009  

Trzy karty i Hrabina wygrywa

Reżyser Guy Joosten, umieszczając operę w czasie późniejszym od czasów Puszkina, zaproponował nowe odczytanie Damy pikowej – postacie wpisywały się w okres romantyczny, epokę braci Czajkowskich, a inscenizacja podkreślała symboliczne znaczenie „mocy przeznaczenia”, motywu tak charakterystycznego dla tego okresu.

Aż do finału opery scena ma kształt trójkąta, którego pochyłe boki i lustrzane panele stają się ważnym elementem dramatu, kiedy to scena jest zamkniętym, klaustrofobicznym miejscem, w którym postacie pokazują swoje ukryte znaczenia. Trójkąt ma oczywiście także znaczenie symboliczne: 3 karty, trójkąt miłosny między Jeleckim, Hermanem i Lizą oraz poczucie winy, jakie rodzi się pomiędzy Lizą, Hrabiną i Hermanem. Takie dekoracje pomogły w bardzo ciekawym rozwiązaniu trudnego problemu inscenizacyjnego: jak bowiem przedstawić rzucenie się Lizy do Newy? Dzięki światłom, które na lustrzanych powierzchniach przypominają refleksy wody, wydaje się, że Liza nie zmaga się ze ścianami, lecz nurtem rzeki. Owe ściany niejako przenoszą bohaterkę do komnaty tortur, miażdżąc ją. Widownia wydawała się głęboko wstrząśnięta ową sceną.

W pierwszym obrazie wierzchołek trójkąta jest otwarty, jednak szybko zamyka się i zdajemy sobie sprawę, że jeśli była dla bohaterów jakakolwiek nadzieja, to właśnie ona odeszła. W ostatniej odsłonie, kiedy los Hrabiny, Lizy i Hermana jest już jasny, scena wraca do swojego pierwotnego kształtu: wszystko ma swój cykl, jak natura.

Od pierwszego dźwięku było wiadomo, że wieczór będzie skąpany w muzyce rosyjskiej granej po rosyjsku, będzie skrzył się mieszanką siły i delikatności, którą młody dyrygent Dmitri Jurowski przekonująco zaprezentował publiczności.

Chór był doskonały, mimo że brakowało mu akcentu słowiańskiego, nie z powodu języka, ale bardziej z powodu specyficznego brzmienia chórów rosyjskich, które bardzo trudno jest w nierosyjskich chórach odnaleźć.

Słowiański głos, zaangażowanie i pasja były wyraźnie słyszalne w głosie Vladimira Galouzina; już pod koniec pierwszej arii miał on publiczność w swoich rękach. Na scenie śpiewak bliższy był Hermanowi Puszkina niż Czajkowskiego, nie był tam dla miłości, tylko dla kart. Determinacja bohatera wyrażała się wspaniałym, wibrującym dźwiękiem. Jeśli Galouzine miał na scenie rywala, to był nim Dmitri Oulianov, kreujący rolę Hrabiego Tomskiego. Młody baryton rosyjski imponował ciemnymi, jedwabnymi dźwiękami, czystą emisją, smukłą sylwetką i wiarygodną grą sceniczną.

Książę Jelecki ma stosunkowo małą, ale znaczącą rolę: nadaje sens trójkątowi miłosnemu, w którym on jest tym przegranym, mści się jednak w finale wygrywając partię kart i konsekwentnie karze Hermana za stratę Lizy. Jean-François Lapointe był elegancki zarówno pod względem wokalnym, jak i scenicznym, ale w rywalizacji z Galouzinem od początku znalazł się na straconej pozycji.

Barbara Haveman rozczarowywała na tle reszty obsady. Czuła sie niekomfortowo w rosyjskiej roli i jej Liza stawała się zimna i mechaniczna w chwilach, kiedy oczekiwalibyśmy więcej pasji i rozpaczy. Duet z Galouzinem uwydatnił tę rozbieżność: on był namiętny, a ona racjonalna.

Moment, w którym Ewa Podleś wchodzi na scenę, jest magnetyczny. Wszystko wokół traci jakiekolwiek znaczenie. Nie tylko głos, który zniewala audytorium, lecz także sama jej obecność, wyrażająca charakter gestem i grą. Hrabina, wyglądająca niczym Gloria Swanson w Bulwarze Zachodzącego Słońca, ubrana w turban i złotą suknię, jest w swym pozłacanym fotelu samotna na scenie, otoczona lustrami zasłoniętymi czarnymi tkaninami, nadchodzącym znakiem cierpienia. Każdy obecny na widowni – dzięki unikalnemu głosowi Ewy Podleś – został zabrany do Paryża, oglądał przyjęcia i bale wspominane z bezbrzeżną nostalgią przez Hrabinę. W scenie konfrontacji Hrabiny i Hermana Galouzine spotyka wreszcie kogoś, z kim może osiągnąć właściwy klimat opery: muzyka i głosy doskonale pasują do niepowtarzalnego idiomu słowiańskiego. Prawdziwy triumf w roli, którą Podleś śpiewała po raz pierwszy!

Mimo, że Svetlana Lifar jako Paulina mogła być bardziej czuła i swym śpiewem pokazać więcej niuansów (miała wszak do wykonania tak piękną arię), trzeba uznać, że potrafiła jednak wykorzystać swoją szansę.

Zaprezentowana po raz pierwszy w raju hazardu, jakim jest Monte Carlo, ta Dama pikowa mogłaby być właściwie wystawiona bez dekoracji, przecież Salle Garnier jest naprawdę wnętrzem kasyna. Ale i tak obejrzeliśmy wspaniałą produkcję, z dramatycznym i przejmującym finałem, w którym Herman leży martwy na ziemi, podczas gdy hazard toczy się dalej – w sąsiednich pomieszczeniach mogą przebywać ludzie tacy sami jak on.

Jorge Antonio (tł. Tomasz Pasternak)

Piotr Czajkowski, Dama pikowa, 30 kwietnia 2009, Salle Garnier, Monte Carlo, Choeur de l’Opéra de Monte-Carlo, Chorale de l’Académie de Musique Rainier III, Orchestre Philharmonique de Monte-Carlo, dyr. D. Jurowski