Trubadur 2(51)/2009 |
Oślepiający Sylwester w Operze Narodowej
Postanowiliśmy sobie z mężem zafundować Sylwestra w Operze Narodowej. Ostatnich kilka operowych Sylwestrów nie zachęcało do wzięcia udziału – były to jakieś mało gustowne koncerciki i widowiska. Tym razem zapowiadał się bardzo elegancki wieczór w gwiazdorskiej obsadzie. Bilety nie były tanie, ale w końcu taka okazja zdarza się raz do roku, a poza tym chciałam usłyszeć naszą młodą gwiazdę światowego formatu, Aleksandrę Kurzak. Rzeczywiście nie zawiodłam się. Świetnie zabrzmiała w arii Rusałki, bardzo nastrojowo i słowiańsko, zabłysła w arii Julii z Romea i Julii Gounoda czy arii Kunegundy z Kandyda Bernsteina. Zwłaszcza ta ostatnia wydawała się być idealnym emploi dla artystki – aż szkoda, że lżejsza muza nie cieszy się takim zainteresowaniem i prestiżem jak opera, bo i na tym polu nasza śpiewaczka mogłaby odnosić znakomite sukcesy i dosłownie zawojować świat. Była też czarująca w arii Elizy z My Fair Lady. Ale już jej wykonanie cavatiny Bel raggio lusinghier z Semiramidy Rossiniego wydawało się przede wszystkim poprawne technicznie, ale bez oddania sensu utworu i charakteru postaci.
Towarzyszył jej włoski tenor Giuseppe Filianoti o przyjemnym, czystym głosie, choć brzmiał jak zbyt wysilony w górnych rejestrach, przez co może zdarzyły mu się drobne wpadki m.in. w ostatnich dźwiękach duetu z I aktu Cyganerii. Najlepiej w jego wykonaniu wypadła aria Werthera Pourquoi me reveiler, natomiast w arii Nemorina z Napoju miłosnego był zbyt rzewny. Zabawnie natomiast zaprezentował się w duecie z Aleksandrą Kurzak z Wesołej wdówki, gdzie najpierw każde z nich zaczęło Usta milczą dusza śpiewa we własnym języku, by wspólnie zakończyć po polsku.
Orkiestra TW-ON pod batutą Tadeusza Kozłowskiego wypadła w miarę poprawnie, choć monotonnie i nie zawsze czysto. Ucieszyło mnie natomiast zakończenie koncertu – na bis – mazurem ze Strasznego dworu – jest to utwór bardzo sylwestrowy, i już byłam zawiedziona, że w repertuarze nie ma żadnego polskiego akcentu. Mazur posłużył zresztą za „tło dźwiękowe” do wniesienia kieliszków szampana z logo teatru, które (ponoć to tradycja) można było zabrać na pamiątkę do domu.
Jak można się dowiedzieć z programu, koncert był reżyserowany przez Jarosława Kiliana – do końca byłam ciekawa, kiedy wreszcie jakoś objawi się ta reżyseria, bo chyba nie było nią wyciągnięcie z magazynów kilku żyrandoli wykorzystywanych w różnych spektaklach, które zjeżdżały na przemian w poszczególnych utworach, czy zmieniające się w tle kolory świateł. Gdy zauważyłam, że wykorzystano w scenografii różne elementy z granych przedstawień, np. oprócz żyrandoli kolumny z Rigoletta, myślałam, że może w którymś momencie pojawią się ognie sztuczne z Damy pikowej, co byłoby bardzo usprawiedliwione w Sylwestra, ale niestety na to chyba nikt nie wpadł. Natomiast dziwacznym pomysłem było jeżdżenie w trakcie uwertury do Kandyda w górę i w dół plastikowych rur, które oryginalnie stanowią element scenografii do Tristana. Towarzyszyły im oślepiające światła skierowane w oczy widzów siedzących na wyższych poziomach teatru – po tym „pokazie” dłuższy czas bolały mnie oczy i głowa. Myślę, że realizatorzy spektakli w Teatrze Wielkim powinni czasem sprawdzić, jak ich pomysły wyglądają, gdy patrzy się na nie z innych miejsc niż środek parteru. Dla mnie oślepianie tak silnym światłem przez tyle czasu było naprawdę niemiłym doświadczeniem. Uważam to za brak profesjonalizmu, podobnie jak inscenizacje, w których połowa publiczności ma ograniczoną widoczność przez różne pomysły scenograficzne, jakby ważne było tylko to, co zobaczy „parter”.
Koncert prowadzili Monika Richardson i Maciej Orłoś – on bardzo kulturalnie, ona może trochę zbyt gwiazdorsko. Irytowało mnie usilne popisywanie się „wyuczoną” erudycją i opowiadanie, o czym jest opera, z której pochodzi dany fragment – w końcu na Sylwestra do TW nie przychodzą chyba ludzie, którym trzeba streszczać Napój miłosny (muszę przyznać, że to i tak nie było dużo w porównaniu z tym, co potrafią naopowiadać inni prowadzący). Miłym akcentem były życzenia od dyrektora teatru Waldemara Dąbrowskiego, ale zaskoczył mnie dość długi wtręt na temat Roku Chopinowskiego – może trochę przydługi i nie na tę okazję.
Jeszcze jedna uwaga – jak na programy operowe ostatnio produkowane przez TW-ON, ten przygotowany na Sylwestra jest dobrze przygotowany i interesujący – można tam poczytać ciekawe teksty: Jacka Marczyńskiego o największych wydarzeniach operowych minionego roku, w tym sukcesach polskich śpiewaków, Tadeusza Nyczka o warszawskich balach od tych z czasów saskich do nam współczesnych, Tomasza Prange-Barczyńskiego o winie w operze czy Piotra Zachary o operowych divach i ich kreacjach. Ponadto znalazły się tam ładne, „balowe” ilustracje. Może wolałabym tylko, by okładka programu nie była tak biała, tylko w jakimś ciemniejszym, bardziej „sylwestrowym” kolorze (np. bordo). Jedynym niewypałem jest dziwaczna krzyżówka, która może miała być dowcipna, ale wywołuje jedynie uśmiech politowania – kto by wpadł na to, że w „krzyżówce operowej”, jak ją nazywają jej autorzy, znajdą się takie na przykład hasła i odpowiedzi: „Groźny Harry” – „Eastwood”, „Ordonka” – „reduta”, „opera jelenia” – „rykowisko”, „składany carowi” – „raport”, „linijka Carmen” – „wiersz”, „surowe jak Godunow” – sushi”… Po prostu boki zrywać! Mimo to, może ten program to pozytywny sygnał, że TW-ON zacznie wydawać bardziej sensowne programy operowe, bo baletowe – o czym napisałam w tekście o Kurcie Weillu – są naprawdę interesujące i można w nich znaleźć sporo ciekawych informacji.
Jolanta Gula