Trubadur 2(51)/2009 |
Pani Motyl na krakowskiej scenie
Historia krakowskich inscenizacji opery Pucciniego Madama Butterfly jest krótka i raczej nijaka. Ostania (25.09.2009) była czwartą, a właściwie na dobrą sprawę, drugą. Natomiast, być może, niespodziewanym walorem tych inscenizacji był udział w nich (w charakterze stałym i gościnnym) całej plejady polskich artystów śpiewaków drugiej połowy XX wieku (głównie w partii tytułowej i tenorowej Pinkertona). Zanim więc skoncentrujemy się na ostatniej premierze, przypomnijmy krótko poprzednie.
St. Lachowicz w swym opracowaniu 20 lat Opery i Operetki w Krakowie, 1954 – 1974 zauważa: dużą popularność zyskał sobie spektakl „Madamy Butterfly” będący w ogólnym zarysie powtórzeniem przedstawienia Rady Miejscowej przy PFK z lat 1953 i 1954. W stale zmieniających się i uzupełnianych obsadach solistycznych (…) spektakl – mimo niezaprzeczalnych braków – pozostał w repertuarze Opery Krakowskiej przez 15 lat. Dodajmy: realizatorami inscenizacji byli Zbigniew Chwedczuk (kierownictwo muzyczne) i Antoni Wolak (reżyseria). I to właśnie w tej inscenizacji wystąpiła owa wspomniana plejada polskich śpiewaków, z Teresą Żylis-Garą i Bogdanem Paprockim na czele.
Drugą premierę, w 1969 roku, opracował i przygotował Kazimierz Kord jako reżyser z Romanem Mackiewiczem jako kierownikiem muzycznym w oryginalnej konwencji z nowymi dekoracjami i kostiumami. Ta Butterfly upamiętniła się głównie wspaniałą kreacją Jadwigi Romańskiej. Był to autentyczny sukces artystki i krakowskiej sceny.
Kolejna inscenizacja została przygotowana przez Janinę Niesobską i Wojciecha Michniewskiego (kier. muzyczne). Zaprezentowano ją w Kopalni Soli w Wieliczce, raptem 4 razy. Soliści i orkiestra potraktowani zostali „estradowo”, a na scenie odegrano pantomimę ilustrującą akcję. Trudno więc do końca uznać to za operowy przekaz sceniczny.
Tak więc z autentyczną ciekawością oczekiwano na kolejną inscenizację popularnej i lubianej opery. Tym razem na własnej i technicznie sprawnej scenie Opery Krakowskiej. I od razu pierwsza uwaga, pierwsze skojarzenie: realizatorzy (świadomie, mam nadzieję) nawiązali do wspaniałych tradycji wokalnych towarzyszących zwykle krakowskim inscenizacjom Butterfly. Wszystkie partie główne, i nie tylko, obsadzone zostały artystami o wielkich umiejętnościach wokalnych i aktorskich. Dzięki temu spektakl przekonywał prawdą wyrazu i wzruszał. W oglądanym spektaklu rolę tytułową odtwarzała młoda artystka, Aleksandra Chacińska. Śpiewała bardzo dobrze, pewnie i swobodnie. Dozowała emocje, których tej postaci przecież nie brakuje. Była Butterfly zdeterminowaną uczuciem miłości, zdecydowaną i doskonale wiedzącą, co jest jej celem. Pozostawała jednak postacią tragiczną. Partnerował jej Arnold Rutkowski. Piękny, liryczny tenor, może chwilami zbyt liryczny jak na tę rolę. Aktorsko – beztroski, egoistyczny, nonszalancki, „typowy produkt obyczajowości swych czasów”. Leszek Skrla doskonale, wokalnie i aktorsko, zinterpretował partię Konsula, zmęczonego klimatem i życiem, targanego współczuciem choć lojalnego wobec rodaka. Mniejsze role Suzuki i Gora znakomicie odtworzyli także od strony czysto wokalnej, Agnieszka Cząstka i Paweł Wunder. Trudno coś zarzucić chórowi i orkiestrze prowadzonymi przez Tomasza Tokarczyka. Istotnych zastrzeżeń nie budzi też scenografia, kostiumy, reżyseria. Japońskie odniesienia w każdej z tych dziedzin są delikatne, dyskretne ale wyraźne, choć przecież cały czas symboliczne. Operowanie światłami i wykorzystanie technicznych możliwości sceny – bardzo dobre.
Wydaje się, iż ta pozycja repertuarowa, w tym kształcie, na długo zagości na krakowskiej scenie.
Jacek Chodorowski