Nędza uszczęśliwiona
Naypierwsza oryginalna polska
opera w dwoch aktach
z muzyką Macieia Kamieńskiego
wystawiona w Warszawie 1778
Maciej Kamieński
libretto: Wojciech Bogusławski
Uwaga: zachowano pisownię oryginału
OSOBY:
PODSTAROŚCI – baryton
ANNA, uboga Wieśniaczka – sopran
KASIA, iéy Córka – sopran
JAN, bogaty Mieszczanin – bas
ANTEK, parobek – tenor
Rzecz dzieie się we Wsi Szlacheckiéy.
AKT I
SCENA 1
(Uboga chałupa.)
Anna, Kasia
Kasia
(Spoglądaiąc na Matkę, która ma chustką zasłonięte oczy.)
Ach! Matko moia! ty płaczesz?.. Wszakże nie iesteśmy ieszcze bez nadziei.
Anna
Moia Kasio! nadzieie te iuż próżne… W nędzy odrzekli się nas wszyscy. Oyciec twóy umarł, gospodarstwo zniszczało; wszystko co krwawo zapracował iuż się zjadło: nic nie ma w chałupie tylko nędza, w któréy podobno pomrzemy z głodu.
Kasia
Praca rąk naszych żywiła nas do tych czas: czyliż i odtąd nie znaydziemy pożywienia?
Anna
Już i do téy ustaią siły; a w zgrzybiałéy starości moiéy, któż mi kawałek chleba zarobi?
Kasia
Sąć ieszcze miłosierni ludzie na świecie.
Anna
Gdzież i tych szukać będziemy?.. Cała wieś nic nam nie da, .. Zazdrośni przedtym Oycu twoiemu lepszego mienia sąsiedzi, natrząsaią się dziś z naszega upadku, i cierpiéć nas nie mogą. Kilka nas iest podupadłych chałup. Bogatsi kmiecie prosili we Dworze o nasze grunta, których dla niedostatku uprawiać i zasiewać nie możemy; zapewne nam ie odbiorą. Na ten czas cóż nam zostanie? kto inszy na nasze nastąpi mieysce: wynosić się musiemy ze wsi, i żebrać podobno na starość przyidzie!
Kasia
Ah nie wspominay mi o tén Matulu !… Ja do śmierci na ciebie pracować będę.
Anna
I cóż ty biedna zarobisz?. . Ah! w tobie tylko iedyna moia zostawała nadzieia; ale i na téy zawiodę się podobno!.. Słuchayno Kasio! myślę cię za mąż wydać: ten tylko nam ieszcze sposób powstania z nędzy zostaie.
Kasia
Ah Matulu! czyńcie co wam się podoba.
Anna
Jest tu dwóch chłopaków którzy cię chcą. Jeden Pan Jan, Mieszczanin z Pańskiego miasteczka: człek wolny, ma swoie domostwo, i nie trudno mu o iakie sto złotych… Drugi iest Antek z naszéy wsi: dobry prawda chłopak, cnotliwy, i pracowity, ale tak ubogi iak i my, nic nie ma… Któregoż ty z nich wolisz?
Kasia
Ah! nie pytay mię, Matulu… wstydzę się…
Anna.
Nie wstydź się, Kasio! wszak Matką iestem.
Kasia
Powiem więc kiedy każesz… Jabym wolała Antka:
ubogi iest, ale poczciwy.
Anna
Wiem że poczciwy i nie ma wady,
Ale ubogi, nie da nam rady.
Jesteśmy w nędzy, nam wsparcia trzeba:
Poczciwość teraz nie daie chleba!
Kasia
Matulu ! otóż i oni oba tu idą; postrzegam ich zdaleka.
Anna
Zostawiam cię, mów sama z niemi. Ten Mieszczanin obiecuie i mnie razem z tobą wziąść do swego domu. Mówi że będę miała pożywienie do śmierci. Ja chciałabym umrzéć przy tobie; ale ieżeli za Antka póydziesz, nic mi nie pozostanie, tylko póyść z torbą za kawałkiem chleba… Kasio moia, pomyślno nad tém. (odchodzi.)
SCENA II
Kasia (sama.)
O Boże! co ia cierpię!.. Kocham Antka… ale ten nic mi pomódz nie może!.. Pan Jan iest bogaty… uszczęśliwi moię Matkę. – Jedno z tego obierać trzeba… albo dogodzić Matce, albo sobie… Ach! Antku móy! iakieżby nasze było rozstanie! – ia bym cię porzucić miała?.. Ale darmo, matka moia w nędzy, trzeba iéy szukać pomocy… Z torbą powiada póydzie… Ah iakże te słowa zmartwiły mnie!
Matko kochana! te słowa twoie
Wskróś mi przeszyły duszę.
Więc że cię Antku, Antku serce moie,
Biedna porzucić muszę?
Chciałabym tobie i Matce dogodzić,
Lecz trudno miłość z powinnością zgodzić.
SCENA III
Kasia, Jan, Antek
Antek
Kasio moia! cóż ci to żeś tak smutna?
Kasia
Alboż w téy nędzy nie mam czego się smucić?
Antek
Uspokóy się na moment… Przychodziemy tu z Panem Janem prosić Matkę o ciebie… Tu będzie sęk komu się ty masz dostać. Ale na cóż się mamy kłócic? On ciebie chce, i ia chcę: iak ty powiesz, tak będzie. Kogóż z nas wolisz?.. Mów Kasio! powiedz, ale szczérém sercem.
Jan
I ia się zdaię na ciebie, moia Panno. Proszę iednak pamiętać że iestem Mieszczanin, człek wolny: mam pomieszkanie wygodne, nie tak, iak wy tu na wsi; nie braknie mi też i na pieniążkach.
Antek
Ja nic nie mam cobym ci dał prócz serca; ale pracować będę na ciebie, i na Matkę, ieżeli mię przyimie za syna. Gospodarstwo wasze będę utrzymywał ile możności i nie dopuszczę żebyście w nędzy żyć miały.
Jan
O ho! teraz, móy bracie, nic nie zarobisz. Bydło ich poodchodziło; porządki ze szczętem się popsuły: dom się wali. Młodyś ieszcze, nie umiesz koło roli pracować; nie dasz ty temu sam rady.
Antek
Któż wie, może też Pan Bóg…
Jan (do Kasi.)
Nie słuchay tego, moia Panienko, ieźli nie chcesz się zgubić… A cóż byś ty z nim robiła?.. Ja cię kocham, i mam się dobrze. Jeżeli póydziesz za mnie, i ty i Matka szczęśliwemi będziecie. Dopiero obaczysz, iak to u mnie porządnie, wesoło; ludzie w mieście zabawni, wszystkiego podostatkiem, niczego mi nie braknie: żyłabyś zawsze w rozkoszy, i delicyach.
Na żadnéy u mnie wygodzie nie zbywa,
Uczciwie sobie żyię:
Codzień u stołu mięso i dzban piwa,
A czasem i miód piię.
Słowem: mam wszystkie w domu mym wygody,
Będziesz tam miała, Kasiu, co dzień gody.
Kasia
Ja nie dbam, móy Panie, o gody: ieźli iest co ieść to dobrze, a kiedy nie ma, to i chleb z wodą iest dobry. To tylko bieda, że i o ten nam teraz trudno… A naybardziey mi chodzi o Matulę, iak ią tu wyżywić będzie.
Antek
Spuść się na mnie, Kasio, mówię ci.
Jan
Bespieczniey podobno na mnie… lepsza gotowizna niż obietnica… Ey pamiętay, Panienko, że będziesz żałowała!
Antek
Przestań WPan kłócić iéy głowę… Jeżeli WPana nie chce, to iego bogactwa nic tu nie pomogą… Oy! nie każdy to iest szczęśliwy kto w nie opływa. Więcéy WPan podobno masz zgryzoty około tego, żeby ci nigdy nie zbywało na nich, niż my ucisku w nędzy; my przestaiemy na tém co mamy, a WPan zawsze pragniesz coś więcéy.
Jan
Zkądże ci to ten rozum? Zazwyczay kiedy kto ubogi, to gardzi pieniędzmi.
Antek
A WPan że masz pieniądze gardzisz ubogiemi. Wszakże i my tacy ludzie iak WPan.
Jan
Prawda ale nic nie macie. (do Kasi.) Nie słuchay, moia Panno, (do Antka) a ty, nie bałamuć darmo dziewczyny. Chleb im odbierasz, i z tobą żebraćby musiały.
Antek
Mam nadzieię że tak nie będzie. (do Kasi.) Cóż ty Kasiu? nic nie mówisz ? Odpowiedzże nam iuż raz. Czy kochasz mię albo nie?
Kasia
Ale ta nędza… Matka moia…
Antek
Bóg nas nie opuści. Nie, Kasio!
Niech serca twego nie dręczy ta troska;
Będziem dość mieli chleba wszyscy troie,
Nigdy Opatrzność nie opuszcza Boska,
Którzy w niey ufność pokladaią swoię!
Ten prawdziwego używa wesela,
Kto podług serca dostał przyiaciela.
Jan
I cóż WPanna na to? ia czekam ostatniéy rezolucyi.
Kasia
Ja nic na to nie mogę mówić; niech matula sama odpowie. Jak ona zechce, tak będzie.
Jan
Więc ia idę do niéy, a serce moie zostawiam przy WPannie. (odchodzi.)
SCENA IV
Kasia, Antek
Antek
Ah! Kasio moia! Już ia widzę że ty chcesz bydź Mieszczanką, a ia rozumiałem że mnie tak szczerze kochasz iak ia ciebie.
Kasia
Antku móy! żebyś ty widział serce moie! (płacze.)
Antek
Ty płaczesz, Kasio?
Kasia
Kocham cię… i zdaie mi się, że żyć bez ciebie nie będę mogła… Ale Matka chce mię porzucić, i póyść za kawałkiem chleba!.. Ty nic nie masz, ia nic nie mam, i cóz to będzie?
Antek
Jakże ia nieszczęśliwy! W tobie tylko całą zakładałem szczęśliwość, ubóstwo słodziłem sobie nadzieią pożycia z tobą, aż oto… Ale prawda… Matki odstąpić nie możesz… Ze mną żyć w nędzy, w niedostatku, w zgryzocie… Ah! iak to okrutne wspomnienie!.. Idź więc za Pana Jana: ia cię opuścić muszę… Wolę w codziennych łzach przepędzać życie, abyś tylko ty dobrze się miała. Bądź zdrowa, Kasio!.. a pamiętay przynaymniéy o mnie… O Boże! (chce odeyść.)
Kasia
Zaczekay… Ty mnie nie chcesz odstąpić… Ah! mogłażem kiedy spodziewać się tego!
Antek
Wszakże mnie iuż nie chcesz… nie kochasz.
Kasia
Chcę… kocham.., ty będziesz moim mężem. Nie gnieway się iuż, bądź wesół, myśl tylko żeby Matkę moię pożywić, a ia i w głodzie żyiąc z tobą szczęśliwą będę!
Antek
Posłuchay… Przychodzi mi myśl pewna. Póydę do naszego Pana. Wiesz iak on iest miłosierny, i łaskaw na swych poddanych. On każdego czasu mile mię wysłucha… Póydę, upadnę mu do nóg, opowiem wszystko iak iest: że ciebie kocham, że ty mnie kochasz, i że ubóstwo rozłącza nas!.. Ah! on nas nie opuści: zobaczysz że nas wspomoże.
Kasia
Dałby to Bóg!.. miałabym moiego Antka… Ale nie baw, idź spieszno… Ja do Matuli póydę.
Antek
Idę więc, póydź ze mną razem.
Kasia
Niech ci Bóg szczęści!.. Nic opuszczay mnie, Antku.
we dwoie
Idźmy czémprędzéy, i myślmy o sobie:
Bóg nie opuszcza biednych w smutney dobie.
Wszak on iest naszym Oycem dobrotliwym,
Kto iemu ufa, musi być szczęśliwym.
KONIEC AKTU I
AKT II
SCENA I
Anna (sama.)
Już wszystko straciłam teraz! Kasia moia nie chce póyść za Pana Jana, a przymuszać iéy też nie można. W cóż się więc obrócę biedna?.. Kocham to dziecię; iéy szczęście bardziey mnie zatrudnia niż moie własne. Chciałam ią wydać dobrze zamąż, ale cóż, woli ubóstwo z Antkiem którego kocha, niżeli dostatki z tym, którego nienawidzi… Otóż i Pan Jan.
SCENA II
Jan, Anna
Jan
I cóż, moia Matko? Kasia nie namyśliła się?
Anna
Z duszy radabym oddała ią WPanu i sama osiadła przy nim; bo spodziewam się, że u niego nic narzekalibyśmy na nędzę.
Jan
Przyrzekam WPani słowem poczciwém, że będziesz w domu moim miała wszelkie wygody. Będę cię kochał i szanował iak rodzoną Matkę.
Anna
Jabym nie chciała u was darmo ieść chleba. Jeszcze mogę pracować: ale tu u nas na wsiach, pracuy nie pracuy, zawsze bieda.
Jan
Ja szczególniéy z przywiązania do Kasi, pragnę ią wziąść za żonę. Wiadomo wszystkim, że są w naszém Miasteczku Panny i z posagiem, któreby chętnie za mnie poszły; ale ia Kasię nad wszystko przenoszę.
Anna
Ja nie wiem co się w iéy sercu dzieie. Skoro iéy wspomnę o WPanu, zaraz płacze i nic nie mówi. Dobra z niéy dziewczyna: nie chciałabym iéy niewolić, ale sama bieda przyniewala.
Jan
Ja dlużéy czekać nic myślę. Jeżeli mi raz ieszcze odmówi, zaraz powracam do Miasta. Ona tego nie zna, że ia dla niéy wielką czynię łaskę.
Anna
Znamy my to dobrze, co WPan chcesz wyświadczyć dla nas; ależ trudno niewolić serce.
Jan
To tedy…
Anna
Zaczekayno WPan. Przychodzi mi ieszcze iedna myśl, żeby ią sztuką zażyć można. Ona mnie kocha, i nie zniesie, żebym się od niéy oddalić miała. Póydę, włożę na siebie torbę, i tak przybrana, przyidę się z nią pożegnać. Ona nie puści mnie zapewne: a widząc iż albo mnie stracić, albo WPana żon bydź musi, nieochybnie póydzie za niego.
Jan
Mocno mię to ucieszy, ieśli się uda. Prawdziwie, żal mi was obóyga; użyicie, Matko moia iakiego chcecie sposobu dość mi na tém że ona moią będzie. Choć mię teraz nie kocha, w małżeństwie, gdy się lépiéy poznamy, upewniam że nie będzie żałować.
Anna
Bądź WPan cierpliwym. Ten sposób uda się nieomylnie… Otóż i ona. Zostań tu z nią WPan, a ia póydę się przybrać.
Jan
Idźcie, Matko, ia tu wyrozumiem ieszcze co myśli.
SCENA III
Jan, Kasia
Kasia
A Matuli moiéy nie ma tu?
Jan
Przyidzie zaraz. – No, i cóż Kasiu? nie myślisz bydź moią żoną?
Kasia
Przestań mi iuż WPan mówić o tém. Czy mogęż w takowéy biedzie o kochaniu pomyślić?
Jan
Waszą naywiększą biedą iest ubóstwo, które cierpicie z Matką. Ale któż wam winien? Wszakże wam wszystko, co mam, ofiaruię.
Kasia
Niech sobie czyni Matula co chce.
Jan
Matula całém sercem pragnie tego, żebyś WPanna poszła za mnie; ale cóż, kiedy się upierasz. Antek wkradł się w serduszko. Domyślamy się tego. Ha! dobrze, będziecie oboie prosić iałmużny.
Kasia
Niech i tak będzie. Czy rozumiesz WPan że nie wolałabym zebrać z mężem którego serce moie obrało; niż opływać w rozkosze z tym, któremuby ręka moia przez potrzebę tylko oddaną była?
Jan
Piękne to będzie stadło, które własną Matkę przymusi, o żebranym chlebie włóczyć się po świecie.
Kasia
Ah! nie mów mi WPan nic otém.
Jan
Bez mówienia wszystko się to stanie, ieżeli WPanna przy swoim uporze trwać będziesz. Ale wolno co chcąc czynić: ia się ostatni raz pytam, i proszę mi powiedziéć, ieśli się mam spodziewać ręki Wać Panny?
Kasia
Ah! okrutniku! to twoie pytanie,
Pomnaża w biedném sercu moiém trwogę!
Otóż ci szczerze odpowiadam na nie:
Dam rękę, ale serca dać nie mogę.
Jan
Takąż to mi WPanna daiesz odpowiedź? Bardzo dobrze, póydę to iéy Matce opowiem… Ale i ona tu idzie.
SCENA IV
Kasia, Jan, Anna
(maiąca na sobie torbę.)
Kasia
(spostrzegłszy Matkę z torbą.)
O Boże! Co ia widzę?
Anna
Kasio moia! nie sprzeciwiam się więcéy twoiemu sercu, nie chcę ci czynić przykrości. Dawałam ci Pana Jana za męża, ale ty go odrzucasz.
Kasia
Ah, Matko moia! Jakże przymusić to serce, które innemu iuż iest oddane? Mogłażebyś widzieć córkę twoię nieszczęśliwą, dni we łzach pędzącą i narzekającą na ciebie? Na cóż by wtenczas zdały się bogactwa, którebym miała? Wszystko to stałoby się goryczą… Wspomnienie nędzy, którą teraz cierpimy, słodszym daleko byłoby naówczas, niż naywiększe rozkoszy, w których serce moje nie mogłoby smakować. Cóżby na to mówił sam Pan Jan, gdyby wpośród wszelkich dostatków widział mię zawsze smutną i zapłakaną, zawsze rozpaczaiącą i przeklinaiącą dzień zaślubienia mojego. Ah, iakież by to było pożycie!
Jan
To są chimery tylko. Teraz WPanna tego domyślać się możesz, ale pożywszy ze mną, upewniam, że mnie lubić będziesz.
Kasia
Ah, nigdy!
Anna
Kiedy więc tak, idźże sobie za Antka szczęśliwie, nie przeszkadzam iuż temu. Ja póidę ode wsi do wsi szukać pożywienia z tą torbą. Nie masz w niey nic, tylko kawałek chleba. Możeż ieszcze znaidą się miłosierni ludzie na świecie, którzy cokolwiek maią litości nad nieszczęśliwymi.
Kasia (na stronie, w pomięszaniu)
Cóż tu czynić?. Ah, co cierpi me serce!. Mói Antku!
Anna
Ty nic nie mówisz? Nie patrzysz się na mnie. może rada się mnie pozbędziesz? – Moja córko, żyi tu szczęśliwie z twoim Antkiem. Niech was Bóg błogosławi. A wspomnicie kiedy o matce. Bądź zdrowa.
Żegnam cię, Kasio, Kasio, dziecie moje,
Niechay tu Antek twój o tobie radzi.
Żyicie ode mnie szczęśliwsi oboye.
Ja idę dokąd nędza mnie prowadzi.
Kiedy o mojej śmierci usłyszycie
Wtenczas przynajmniey nade mną westchnicie.
(chce odchodzić)
Kasia (zatrzymując matkę)
Ah, Matulu, poczekay, ia cię nie odstąpię do śmierci! Iuż tedy kiedy inaczey być nie może… czyńcie ze mną, co chcecie. O Boże, iakżem nieszczęśliwa!
Anna
No, kiedy przystaiesz, daiże rękę Panu Janowi. Pozwól niech was połączy Matka. Nie smuć się, obaczysz, że szczęśliwe będziemy.
Kasia (na stronie)
Antku mój! (czyniąc sobie gwałt)
Ale cóż… Matka moia szczęśliwą będzie… potrzeba zwyciężyć miłość… Oto iest ręka moia; a ten związek niech będzie dowodem, że kocham Matkę.
Anna
Mospanie Janie, przystąp więc tutay. Córkę moię obiecałam WPanu, i teraz mu ia…
SCENA V
Anna, Jan, Kasia, Antek
Antek (wpadaiąc z radością.)
Ah! kochana Matko! radość moia iest niewymowna, iuż szczęście nasze iest pewne. Byłem u Pana, wpuszczono mię zaraz. Padłem mu do nóg, opowiedziałem wszystko, wyiawiłem mu nędzę i miłość moię! Słuchał mię z politowaniem, mówił ze mną iak Oyciec, a gdym mu zaczął opowiadać że kocham Kasię, że ona mię kocha, że ubóstwo iest nam przeszkodą: łzy z oczu iego płynąć zaczęły. Ścisnął mię serdecznie i rzekł: bądź dobréy myśli, móy Antku, powróć do Kasi, dziś ieszcze szczęśliwym cię zrobię… Widziałem na twarzy iego poiechę, którą czuł z uszczęśliwienia nędznego… Ale cóż to?… Wy mnie nie słuchacie? ta nowina nic was nie cieszy?… Cóż to ma znaczyć, Kasio?
Kasia
Już, móy Antku, iestem Panu Janowi oddaną
Antek
Tyś, oddana Panu Janowi? Cóż to ia słyszę? Ah! Matko moia, prawdaż to? Mógłżem kiedy spodziewać się tego? Ale ty, mogłażeś tak srogo mnie zdradzić?
Kasia
Szczęśliwość Matki przeniosłam nad moię własną.
Antek
O Boże! Czyżbyś i teraz nie była szczęśliwą? Pan daie nam wszystko: gospodarstwo przyszłoby do dawnego stanu; a ia miałbym był ciebie!
Anna
Jeszczeć te związki, móy Antku, nie dokończone. Kasia ieszcze ręki nie dała Jegomości. A ieżeli Pan nasz…
Jan
Nie wierz WPani temu. Pan może żartował z niego. O ho!.. Znam ia dobrze obietnice Pańskie: kto się na nie spuści, ten zginął. Pięknie oni mówią, ale nic nie daią. Nie wiesz ty ieszcze, rnóy Bracie, iak to z Panami trzeba.
Zwyczaiu Panów ieszcześ ty nie poznał:
Na pięknych słowach nigdy im nie zbywa.
Prosta przypowieść, lecz nazbyt prawdziwa;
Nie zna litości, kto biedy nie doznał!
Szczęśliwy, który ich łaskę znayduie,
Szczęśliwszy, który iéy nie potrzebuie.
Antek
Mospanie, nasz Pan inaczéy myśli. W naycięższych czasach ubodzy poddani znaydowali u niego pomoc. Ufam iemu, bo iest rzetelny. Wieleż to razy zastępował nasze podatki, wiele darował nam pańszczyzny, pozasiewał gruntów! Schowany wraz z nami, od poczciwego Oyca nauczył się miłości ludu swoiego. Byłem i ia przy dworze, przysłuchałem się nie raz iak mu zalecał naylichszego chłopka; wszystkich dziećmi swemi nazywał, i całą swoię łaskawość zostawił nam w swym Synie.
Jan
A choćby wam co i dał, to zapewne nie tyle ile ia mam wszystkiego.
Antek
My przestaniemy na małém, i dość nam miéć pożywienie.
Jan
Ha! ieżeli Pan da wam wszystko, to ia ustąpię Kasi: ale mam nadzieię że z tego nic nie będzie.
Antek
Otóż i Pan Podstarości. On nam zapewne iaką niesie pociechę.
SCENA VI i ostatnia
Jan, Anna, Kasia, Antek, Podstarości
Podstarości
Jak się macie, dziatki? Przychodzę tu w interesie. Pan nasz dowiedziawszy się, że ubóstwo iest na przeszkodzie Antkowi do ożenienia się z Kasią, zlecił mi żebym mu dodał rozmaitego zboża. Już kazałem tym czasem napakować iednę furę; przyidzie tu nie bawiąc. Kazał też, dać wam bydła i innych rzeczy, żebyście mogli zacząć porządne gospodarstwo… Żeńcie się więc, dzieci, żyicie szczęśliwie, a Panu wdzięcznemi bądźcie.
Antek
Niechże mu to Bóg odpłaci!… Kochana Kasio, iakżem szczęśliwy. Wszakżem mówił, a Pan Jan wierzyć mi nie chciał.
Anna
Ah! co to za Pan dobroczynny!
Podstarości
Niczego dla was żałować nie kazał. Wesele wam sprawić obiecał, i mocno go to ucieszyło, żeś miał tę poufałość odkryć mu nędzę twoię… Można mówić, że was wszystkich iak dzieci kocha.
Nie Pan to, dziatki, lecz Oyciec prawdziwy!
Jego łaskawość nie raz mnie zadziwia:
Zda się, że wtenczas tylko iest szczęśliwy,
Kiedy z poddanych kogo uszczęśliwia.
Tę iednę rozkosz czuie z panowania,
Że ma sposobność nędznych ratowania.
Anna
Cóż teraz będzie, Mości Panie Janie? Trudno mam mu oddać moię Córkę; Widzisz WPan co się tu dzieie; musisz wybaczyć.
Jan
Prawdziwie, nie wiem co na to mówić. Mnie iuż raz obiecaną była, a teraz ią znowu mam tracić? Wielką mi krzywdę czynicie.
Antek
Uczyń sobie WPan ten przymus, i przyłącz się do szczęścia naszego.
Kasia
Serce moie, oprócz tego, nie było dla WPana.
Podstarości
Czy i Pan Jan chciał także miéć Kasię? Żałuię mocno że mu się nie udało.
Jan
Tak, Mospanie, iuż mi miała oddać swoię rękę; kiedy ten kochany Antek wpadł z tą nowiną, że go Pan wspomaga w biedzie. Gdyby o moment, byłaby moią. Tak teraz iestem pomięszany, że sam nie wiem co czynić. Prawdać to, że ten wasz Pan iest wielce łaskawy… ale mię pozbawił Kasi.
Kasia
Cóż-to WPanu ma szkodzić że nas podźwignął z upadku? Nie zazdrośćże nam iuż tego.
Jakaż w tém krzywdę serce twoie czuie,
Że swych poddanych dobry Pan ratuie?
Naylepsze sprawy zazdrość opak sądzi:
Nie może wszystkim dogodzić kto rządzi.
Podstarości
Nim zboże przywiozą, macie teraz, z łaski Pańskiéy, sto złotych: zażyicie ich sobie na co wam potrzeba.
Anna
Nuż, moie dzieci, przystąpcie tu. (bierze ich ręce i łączy.) Złączam was, żyicie w szczęściu i zgodzie, służcie wiernie waszemu Panu, i kochaycie swę Matkę.
Kasia
Ah! do śmierci nie opuścimy cię.
Antek
Ty iedyną naszą będziesz pociechą.
Jan
Jakżeś mnie oszukał, móy Antku; ale cóż czynić?… Kochałem Kasię, iéy więc uszczęśliwienie cieszy mię mocno. Przyimiycie mnie na wesele, wspólnie się cieszyć będziemy.
Kasia
Matko moia! iakąż radość serce moie czuie.
Antek
Ja w życiu moiém nie byłem tak szczęśliwy.
Nigdy, iak dzisiay, nie czułem rozkoszy:
Kasia mi serce, Pan maiątek daie.
Szczęśliwy nędzarz, który się panoszy,
Lecz ten szczęśliwszy, kto na swem przestaie.
Złoto się trafem nabywa i traci,
Ubodzy, z cnotą zawsze są bogaci.
Idźmy teraz, sprośmy naszych sąsiadów, niech i oni weselą się wraz z nami. Panu zaś naszemu nic omieszkaymy podziękować. Będzie z nas miał poddanych wiernych i kochaiących siebie… A WPan, Mospanie Janie, gdzie tylko będziesz starał się o żonę, pamiętay: że nie pieniądze, ale miłość szczęśliwemi czyni małżeństwa; i że na to tylko lepiéy miéć się potrzeba, ażeby uszczęśliwiać uboższych.
Anna
Już i ia teraz mogę bezpiecznie złożyć torbę moię.
Torbo kochana, maiątku móy cały!
Już się w tym razie obeydę bez ciebie:
Nieba się nad ma biedą zlitowały,
A Pan łaskawy wspomógł mię w potrzebie.
Podstarości
Wszyscyście więc teraz szczęśliwi. Ja Panu moiemu opowiem wdzięczność, którą dla niego macie. Zawsze kiedy w iakiéy będziecie potrzebie, udaycie się prosto do niego: on nie odrzuci proźb waszych.
Antek
Ach! któżby się nie udawał do niego? ktoby nie czuł iż on iest uszczęśliwieniem naszém? a po tém obeyściu się z nami, któż nie widzi iak iest łaskawym!
Antek i Kasia we dwoie
Czyiegoż serca, czyieyże duszy
Dobroć takiego Pana nie wzruszy?
Wszyscy
Niechże mu wszystko idzie podług chęci:
Nam go śmierć sama nie wydrze z pamięci!
KONIEC OPERY