Trubadur 3(36)/2005  

It was approved for the treatment of the following. It's not as if they Rotorua can give you any more strength, they're just a placebo and i don't see what's wrong with taking them to begin with. A dose of the drug may be given by injection into the arm.

Do not drink alcohol while you take this medicine, and. I’ve got a lot of reviews of the best online stores, but they can only compete with the price of buying from a pharmacy, but if you preisvergleich viagra generika Varanasi have to buy from an internet store it’s always cheaper. Sildenafil and tadalafil both have good results for the treatment of erectile dysfunction (ed).

Polskie pieśni po raz piąty w Łazienkach

To był pierwszy mały jubileusz Letniego Festiwalu Pieśni Kompozytorów Polskich organizowanego przez Filharmonię im. R. Traugutta i jednocześnie najobszerniejsza jego edycja. Od 25 czerwca do 31 lipca co tydzień można było wysłuchać czterech koncertów (dwa w sobotę i dwa w niedzielę) – razem 24 prezentacje. Godziny południowe należało zarezerwować, jak co roku, dla Podchorążówki w Łazienkach, popołudnia – dla Oranżerii w Wilanowie, gdzie po raz pierwszy także zawitała Pieśń Polska. Choć większość programów prezentowanych w Wilanowie była powtórzeniem tych z Łazienek, było też kilka wyjątków, na które koniecznie trzeba było pofatygować się do siedziby Króla Jana lub Króla Stasia. Stali bywalcy zgłosili wręcz postulat zorganizowania festiwalowego transportu między oboma miejscami koncertów – mógłby to być mikrobus, wóz konny albo… kulig. Radzono sobie na różne sposoby, by po zakończeniu jednego koncertu (zwykle ok. godziny 14) przemieścić się do Wilanowa na 15.00. Łącząc to wszystko z atrakcjami trwającego równolegle Festiwalu Mozartowskiego, otrzymywało się prawdziwe „weekendy z muzyką”. Tym sposobem udało mi się wysłuchać dwunastu koncertów pieśni polskich.

Szczęściem, walorem V Festiwalu była nie tylko ilość, ale i jakość, tak pod względem zróżnicowania repertuaru (dużo pozycji i nazwisk mniej znanych), jak i wykonawców. Czyż można bowiem zaproponować bardziej wrażliwą interpretatorkę cykli Karola Szymanowskiego niż Urszula Kryger? Albo Piotr Łykowski i pianistka Anna Rutkowska-Schock w pieśniach i utworach sakralnych i kameralnych Józefa Świdra? Ten koncert był wyjątkowo głębokim wejściem w tkankę współczesnych, a jednak silnie osadzonych w tradycji, finezyjnych kompozycji Świdra. Może jedynie Jesienne pieśni na niski głos i fortepian rzeczywiście mogłyby być wykonane przez niższy głos. W pozostałych (wyjątkowej jasności Utwory sakralne, pieśni do słów Staffa i Joyce’a) alt Piotra Łykowskiego odkrył przed słuchaczami niezwykle rozległą paletę barw i niuansów interpretacyjnych. Mnie chyba najbardziej zachwyciły właśnie pieśni do słów Joyce’a – bardzo „angielskie” w wyrazie, przywodzące na myśl twórczość kompozytorów z Wyspy, pełne zadumy, przestrzeni, smutku.

Zupełnie inne w nastroju były dwa (bo tego programu wysłuchałam z przyjemnością dwukrotnie) koncerty złożone z kompozycji Michała Kleofasa Ogińskiego. Pełne sielankowego uroku pieśni francuskie w typie romansu oraz przeurocze polonezowe piosenki o miłości z lekkością, a gdzie trzeba z dowcipem, wykonali Justyna Stępień i Adam Zdunikowski. Cóż to była za urocza para! Najpierw na przemian śpiewali o sile miłości (Sur un rien), wspomnieniach chwili szczęścia (Doux souvenir) czy miłosnych cierpieniach (Le reveil), potem chwalili wdzięki rodzinnej wsi, stałości w uczuciu (polonez Odkąd miłość nas złączyła) i cenę prawdziwej miłości (Bogactw nie pragnę już). Dwa ostatnie utwory złożyły się w rodzaj żartobliwego dialogu między boczącymi się na siebie zakochanymi. Zgodę przypieczętował duet Miłe siedlisko cnotliwej pary. Dla obojga wykonawców wielkie brawa za opracowanie wdzięcznych drobiazgów nie tylko pod względem wokalnym, ale i aktorskim!

Justynę Stępień można było usłyszeć także podczas pierwszego koncertu poświeconego twórczości Ignacego Jana Paderewskiego. Sopranistka z uczuciem wykonała Cztery pieśni do słów Asnyka. Przed tym cyklem Leszek Świdziński dał rzadki pokaz swych umiejętności interpretacyjnych w repertuarze pieśniarskim. Sześć pieśni do słów Adama Mickiewicza otrzymało w jego wykonaniu romantyczną, emocjonalną oprawę. Przyznam, że ta trochę „operowa” interpretacja bardzo przypadła mi do gustu, tym bardziej, że artysta zaśpiewał wszystkie utwory bardzo ładnym, wyrównanym głosem, z pięknymi pianami. Uwieńczeniem tego bardzo interesującego koncertu było Dwanaście pieśni do słów Catulle Mendesa wykonanych przez Annę Radziejewską. Nie pierwszy raz słuchałam mezzosopranistki w tym repertuarze, a jednak za każdym razem jest on dla niej okazją do nadania pieśniom Paderewskiego nowych półtonów, detali i głębi. Cudowny głos śpiewaczki mieni się w nich tyloma odcieniami, ulega zawieszeniu, faluje, oddycha… To wielkie przeżycie dla słuchacza uczestniczyć w takiej kreacji. Koniecznie trzeba dodać, że współtwórcą sukcesu tego koncertu był znakomity partner-pianista Mariusz Rutkowski.

Utwory wokalne Jakuba Kremberga (ok. 1650 – ok. 1718) oraz kilka kompozycji instrumentalnych Esaiasa Reusnera usłyszeliśmy w wykonaniu sopranistki Wandy Laddy i Kleine Cammer-Musique. Koncert był bardzo nastrojowy, muzyka ładna, ale jako całość trochę monotonna i nużąca. Taka też była interpretacja Wandy Laddy – bardzo stonowana, bardzo „historycznie poprawna”, ale nie porywająca, nie wnosząca nic do dzieł XVII-wiecznego kompozytora. Cieszy jednak niezmiernie, że w programie Festiwalu w tym roku znalazły się takie właśnie ciekawostki, jak twórczość Kremberga czy Jana Galla.

Do wykonania pieśni Moniuszki w tym roku zaproszono Romualda Tesarowicza oraz młodą utalentowaną sopranistkę Danutę Antoszewską. Występ Tesarowicza był prawdziwym pokazem sztuki interpretacji – tak wykonywane pieśni „starego dobrego Moniuszki” okazują się być wspaniałymi etiudami wokalno-aktorskimi. Przy Kozaku słuchacza przechodzą ciarki, przy balladzie Dziad i baba zaczyna się on pokładać ze śmiechu, podobnie jak przy ekspresyjnie wykonanym mało znanym Świętym Piotrze do słów Berangera. Melancholijny Maciek, porywająca Pieśń wojenna i zawsze wzruszający Stary Kapral zmuszały wprost do śledzenia każdego słowa, każdej frazy i każdego mrugnięcia okiem. A już w Czatach… – jak podsumowała jedna z koleżanek – śpiewak był wszystkimi i wszystkim, od zazdrosnego wojewody, po zemdloną dziewicę i kozaczą dubeltówkę… Na koniec artysta uraczył nas wspaniałą (nieznaną mi dotychczas) Pieśnią żeglarzy z powtarzającym się okrzykiem: Hej, żeglujmy wesoło! Również „żeńskie” pieśni Moniuszki jak Kotek, Kłębuszek, Powrót wiosny czy Dalibógże znalazły bardzo dobrą wykonawczynię w Danucie Antoszewskiej. Sopranistka zaśpiewała je stylowo, ładnym, pełnym głosem, w miarę przebiegu koncertu śpiewając coraz swobodniej i z temperamentem.

Pieśni Chopina w wykonaniu Marty Boberskiej i Artura Rucińskiego wysłuchałam dwukrotnie. Po raz pierwszy zabrzmiały w Oranżerii w Wilanowie wprawiając mnie w nie lada konsternację. Marta Boberska zaśpiewała wdzięczne Wiosnę, Życzenie, Śliczny chłopiec czy Piosnkę litewską ledwo przyzwoicie, a występu Artura Rucińskiego nie można określić nawet tym przymiotnikiem. Śpiewak „siedział w nutach”, nie nadał prawie żadnej z pieśni charakterystycznego rysu, a nawet zatracał gdzieniegdzie rys nadany przez samą muzykę (np. kujawiak). Większość utworów wypadła albo blado, albo nazbyt ostro i surowo (Czary, Hulanka), w dodatku dała tu znać o sobie tendencja do nadużywania wolumenu, zauważalna u Rucińskiego od ostatnich Dam pikowych w TW-ON. Co jednak jeszcze na scenie operowej mogłoby ostatecznie ujść, o tyle w koncercie pieśniarskim bardzo raziło. Nie tego oczekiwać należałoby po tym młodym, niewątpliwie utalentowanym i trochę już doświadczonym barytonie. Odrobinę optymizmu przywrócił mi drugi koncert tych samych wykonawców w Królewskich Łazienkach. Marta Boberska uroczo nawiązała do tradycji salonowego śpiewania piosnek Chopina, dodając im jednak świetnie postawiony, pięknej barwy głos, Artur Ruciński nie grzmiał już tak posępnie na „szynkareczki, szafareczki i moje pieszczotki” – wykonanie było bardziej przemyślane i lżejsze.

Eugeniusz Pankiewicz, jak można wnioskować z zaprezentowanego wyboru jego pieśni, równie chętnie sięgał po wielką poezję, jak i po twórczość ludową. Mnie chyba bardziej przekonały jego stylizowane na ludowe utwory, takie jak Zwiędły listek czy Jasio konie poił, wiele uroku miała też nostalgiczna Kołysanka do słów Feliksa Odrowąża w wykonaniu Małgorzaty Pańko. Młoda mezzosopranistka śpiewała zresztą cały koncert ujmująco, z dużym wyczuciem, naturalnie, gdzie trzeba z głębszą myślą włożoną w słowa Asnyka czy Bałuckiego, kiedy indziej bezpretensjonalnie oddając urok ludowych piosneczek. Robert Cieśla w swojej części programu wypadł znacznie gorzej niż przed rokiem – nie potrafił dobrać właściwej ekspresji do tych prostych w gruncie rzeczy utworów, także w samej barwie głosu zaszły jakieś niepokojące zmiany.

Po raz drugi podczas festiwalu pieśni Paderewskiego zabrzmiały w wykonaniu Elżbiety Wróblewskiej, Aleksandra Kunacha i Stanisława Kiernera (baryton), laureata nagrody Filharmonii im. Traugutta za wykonanie pieśni o szczególnych walorach patriotycznych podczas VI Międzyuczelnianego Konkursu Wykonawstwa Polskiej Pieśni Artystycznej im. E. Kossowskiego. Niestety, wykonanie Dwunastu pieśni do słów Mendesa okazało się zamierzeniem ponad siły śpiewaka – z trudem dobrnął do końca mecząc i siebie, i słuchaczy. Sympatycznie w Czterech pieśniach do słów Asnyka (ładna interpretacja Siwy koniu i Szumi w gaju brzezina) wypadła Elżbieta Wróblewska, a gwiazdą koncertu był niewątpliwie Aleksander Kunach jako wykonawca Sześciu pieśni do słów Mickiewicza. To była prawdziwa „liryka wokalna”, a zrobić coś z utworów takich jak Polały się łzy me, czy Tylem wytrwał wcale nie jest łatwo.

W recitalu złożonym z pieśni Mieczysława Karłowicza wysłuchałam Roberta Gierlacha z towarzyszeniem Edwarda Wolanina. Koncert wypadł bardzo nierówno: obok wykonań i interpretacji bardzo dobrych, poruszających i przemyślanych trafiły się i takie, gdzie potęga wolumenu skusiła śpiewaka bardziej niż niuanse wyrazowe. W kilku momentach zwłaszcza w górnym rejestrze głos solisty przybierał też dziwaczne brzmienie, jakby przekraczał swe naturalne możliwości.

Wyjątkowy był ostatni z koncertów, których dane mi było wysłuchać. Była to prezentacja twórczości wokalnej Krzysztofa Knittla. Najpierw wokalny zespół kameralny Praeter Rerum Seriem wykonał trzy pieśni religijne: Z głębokości wołam do Ciebie, Panie…, Pan jest moim pasterzem i Alleluja, chwalcie Boga w jego świątyni. Są to fragmenty cyklu zamówionego przez Program 2 PR dla zespołu Camerata Silesia. Prawykonanie ich odbyło się w 2000 roku podczas „Warszawskiej Jesieni”. Z kolei Pieśni Norwidowe napisane w 2001 roku dla Olgi Pasiecznik zaśpiewała Urszula Jankowska. Czyste w formie utwory emanują melancholią i głęboką duchowością. Trzy pieśni bez słów – awangardowe w formie wokalizy – świetnie wykonała młoda sopranista Łucja Szablewska z towarzyszeniem kompozytora na instrumentach elektronicznych i perkusji. Na koniec pięć piosenek z popularniejszego repertuaru zabrzmiało w wykonaniu Magdy Umer i Wojciecha Borkowskiego (fortepian). Wielbiciele pieśniarki długo oklaskiwali „swoje” przeboje Już szumią kasztany, Koncert jesienny na dwa świerszcze i Co to jest miłość.

Na tym dla mnie zakończył się V Festiwal Pieśni Polskich, warto jednak odnotować, że wśród pozostałych koncertów znalazły się jeszcze programy poświęcone Mikołajowi Zieleńskiemu, Stanisławowi Niewiadomskiemu, Janowi Gallowi i Edwardowi Pałłaszowi.

Katarzyna K. Gardzina