Trubadur 3(40)/2006  

The drug doxylamin is a steroidal antibiotic which contains two different groups as its active substances, namely, doxycycline and its active substances. We are the largest company in the industry because Campo Mourão budesonid we have the best quality products at a low price with the highest customer satisfaction rates. Dapoxetine is approved for the treatment of erectile dysfunction and men who have premature ejaculation.

In fact, i wrote this review because i want to share a product with you. The side effects may include dizziness, dry mouth, kamagra oral gellly Bwizibwera drowsiness, blurred vision, and nausea. Effects of losartan and placebo on blood pressure in patients with mild to moderate hypertension receiving treatment with atenolol: double-blind, parallel-group, placebo-controlled study.

Kolejka po kulturę

Parę minut po ósmej rano, kiedy pojawiłam się na Placu Teatralnym, pod głównym wejściem do Teatru Wielkiego stało kilka osób, inne grupki ogrzewały sie na słońcu, które osiągalne było tylko na parkingu przed gmachem. Pod kolumnadą Corazziego panował wieczny cień, wiało jak zwykle dokuczliwie, temperatura – minus trzy stopnie… – Już cię wpisujemy – podbiega do mnie koleżanka z „Trubadura”. Wygląda na ciepło okutaną i gotową na wszystko. – Jesteś sześćdziesiąta czwarta – mówi. Przyjmuję informację ze stoickim spokojem, a nawet pewnym zadowoleniem. Z informacji dla prasy wiem, że się załapię.

Na co? Po co bladym świtem stawiłam się pod Operą Narodową nie zważając na chłód, głód i inne niedogodności? Po zaproszenie na Requiem Verdiego, które ma być wykonane 2 kwietnia z okazji pierwszej rocznicy śmierci Papieża. Koncert poprowadzić miał… Plácido Domingo, a w partiach solowych mieli wystąpić Adriana Damato – sopran, Marianne Cornetti – mezzosopran, Piotr Beczała – tenor, Jewgienij Nikitin – bas.

Sęk jednak w tym, że koncert jako w całości sponsorowany przez Urząd Miasta Stołecznego Warszawy w całości zawłaszczyło sobie miasto – żadnych biletów w wolnej sprzedaży, tylko na dwa tygodnie przed wydarzeniem zdecydowano się rozdać około 200 miejsc warszawiakom. Zapewne sądzono, że więcej niż 200 melomanów w naszym mieście się nie uzbiera? Zatem za pieniądze warszawiaków zorganizowano sobie (oficjelom i ich gościom) koncert – wydarzenie muzyczne pierwszej wielkości, którego w praktyce żaden miłośnik tejże muzyki nie miał możliwości wysłuchać. No, ale nie pierwszy to i nie ostatni nonsens naszej polskiej demokracji…

Jednak jak mówią: dla chcącego nic trudnego. „Trubadur” nie w ciemię bity oraz zaprawiony w różnych niewiarygodnych akcjach rozwiesił nasłuch i rozpuścił wici. Gdy tylko informacja, gdzie i kiedy owe rzucone z łaski bilety będą rozdawane, wydostała się z Ratusza, już szykowaliśmy się na okupację kas. Właściwie nikt z nikim się nie umawiał, a jednak zadziałał niezawodny instynkt melomana gotowego na wszystko. Jedna z koleżanek stawiła się pod Teatrem w noc przed dniem „0”, o 2 w nocy stanęła pod wejściem, założyła listę kolejkową i dotrwała do rana. Kolejne osoby zaczęły napływać (wedle przekazanych mi później relacji) ok. godziny 6 i 7. W ten sposób powstał zaczątek listy, która tak później zadziwiła i zachwyciła żądne sensacji media. No bo kto ostatnio widział listę kolejkową? A jeszcze listę melomanów stojących po bilety na koncert muzyki poważnej? Niesłychane!

Już po chwili wczuwam się w nastrój panujący wśród oczekujących. Zapobiegliwa koleżanka roznosi herbatę w termosie, starszej pani zaś udostępnia jeden z przywiezionych składanych stołeczków. Napływający kolejni zainteresowani grzecznie wpisywali się na listę i wymieniali z nami uwagi na temat organizacji całego przedsięwzięcia, liczby biletów, które mają być rozdane itd. Koło godziny dziesiątej zrobiło się nieco cieplej, choć w cieniu potężnych murów Opery Narodowej nadal trudno było wytrzymać bez przytupywania, porcji herbatki i czekolady dla uzupełnienia kalorii. Szczęściem można już było co jakiś czas oddalać się z kolejki i schować we wnętrzu holu kas przedsprzedaży w bocznym skrzydle teatru. Bez tego ciężko byłoby dotrwać do otwarcia kasy. W tym czasie kolejka zaczęła przybierać całkiem znaczne rozmiary i licząc na oko już wtedy osoby stojące na końcu nie bardzo miały szansę zdobyć upragnione zaproszenia. Co jakiś czas do kolejki dochodził ktoś nowy, kto zaszokowany jej rozmiarami i organizacją wyrażał swoją dezaprobatę dla listy kolejkowej itd. Co bardziej nerwowi wykrzykiwali „Kto to widział!”, „Jak za PRL-u!” i obrzucali wyzwiskami osoby pilnujące listy i porządku w kolejce. Na nic zdawały się tłumaczenia, że każdy, w tym pan/pani mógł przyjść pod teatr o 2 w nocy lub choćby o 8 rano i stanąć sobie w kolejce. Wystarczyło przewidzieć zainteresowanie darmową i jedyną możliwością wejścia na koncert dyrygowany przez Plácida Domingo. Zresztą, jak można było dowiedzieć się w kolejce, wiele osób chciało się dostać na ten koncert z zupełnie innych powodów. Stojąca przede mną pani chciała koniecznie być na koncercie poświęconym Papieżowi i pięknie z rozrzewnieniem opowiadała o swoich kilku spotkaniach z Ojcem Świętym, najpierw jeszcze jako wykładowcą, a potem już podczas pielgrzymek do Rzymu i wizyt Jana Pawła II w kraju. Wielu kolejkowiczów deklarowało taką właśnie potrzebę serca i bez szemrania stało od wczesnego ranka, zastępując się nawzajem w kolejce. Gdy zbliżała się godzina „0”, czyli wg znanych nam danych godzina otwarcia kas, mimo dbałości „organizatorów” tłum, zwłaszcza ten z końca kolejki, burzył się i zaczął napierać na drzwi. Zapobiegliwe klubowiczki poprosiły kilku rosłych panów, by w razie potrzeby wsparli je przy pilnowaniu porządku w trakcie odbierania zaproszeń. Z szefem ochrony TW-ON (serdeczne podziękowania!!!) także udało się ustalić, jak cała procedura będzie wyglądała i że w oznaczonym momencie on także dopilnuje, aby otwarte zostało tylko jedno skrzydło drzwi i by nikt się nie przepychał do wnętrza. Niepokoje w kolejce (zdaje się, że nawet ktoś po prostu zażądał interwencji) zwabiły Straż Miejską. Młodzi ludzie patrolujący akurat tę okolicę byli chyba cokolwiek zbici z tropu tym, że za chwilę może dojść do rękoczynów w kolejce po… bilety na koncert muzyki poważnej. Z całą jednak stanowczością wsparli swym „uzbrojonym ramieniem” powagę listy kolejkowej i kolejności przychodzenia oraz pozostali pod teatrem aż do końca rozdawania biletów. Co jakiś czas pojawiały się też ekipy radiowe, telewizyjne oraz dziennikarze prasowi, którzy zbierali opinie wśród kolejkowiczów oraz zadawali odkrywcze pytania „Dlaczego tu stoicie”, „Czy robicie to dla papieża” itd. Warto wspomnieć, że nazajutrz w prasie członkowie „Trubadura” rozpoznali się na licznych fotografiach oraz w relacjach telewizyjnych oraz z niejakim zdziwieniem przeczytali relacje dziennikarzy, których jako żywo pod teatrem w czasie całego zajścia nie było i „własne” słowa, których jako żywo nie powiedzieli… Ale to temat na osobny felieton.

Wreszcie z pewnym wahaniem i ociąganiem drzwi się otworzyły i panowie wyznaczeni do pilnowania kolejności wraz ze Strażą Miejską zaczęli wpuszczać kolejkowiczów po odbiór zaproszeń. Do holu opery wchodziło na raz po dziesięcioro chętnych wg numerków na liście kolejkowej (gdzieś w drugiej połowie kolejki powstała wprawdzie „opozycyjna” lista, ale nie zyskała sobie odpowiedniej siły przebicia). Każdy otrzymywał jedno podwójne zaproszenie. Po pewnym czasie, chyba po szóstej czy siódmej dziesiątce, zaproszenia były już pojedyncze, co jednych zdziwiło, innych rozwścieczyło, a szczęśliwych posiadaczy zaproszeń podwójnych skłoniło do szybkiego schowania swych zdobyczy w czeluściach toreb i kieszeni. Najmilszy był jednak moment, kiedy stojąc wraz z koleżanką „od herbatki i stołeczków” przy drzwiach i pilnując, by nikt niepowołany nie wszedł wyjściem dla wychodzących, wysłuchałam całej litanii podziękowań dla „społecznych organizatorek kolejki”. Osoby wychodzące z teatru z upragnionym kartonikiem w ręku rzucały im się na szyję, całowały i wyrażały podziękowania, że dzięki nim wszystko przebiegło sprawnie, bezpiecznie i kulturalnie, tak jak przystało na tego typu imprezę. Wysłuchujący tego oraz naszych operowo-przygodowych opowieści strażnicy miejscy robili coraz większe oczy. Koniec końców zaproszeń zabrakło, zdaje się, że było ich mniej niż zapowiedziano i ponad dwie trzecie kolejki musiało odejść z kwitkiem.

Epilogiem do tej kolejkowej epopei niech będzie fakt, że na koncercie w Teatrze Wielkim było około jednej czwartej widowni pustej. Pustawy był parter i amfiteatr, gdzieniegdzie czerwieniły się puste krzesła na pierwszym balkonie. Drugi i trzeci balkon były pełne – tam siedzieli melomani, którzy „wystali” sobie zaproszenia w wietrze i mrozie. VIP-y, którym zaproszenia wysłano pocztą i do których zastęp sekretarek wydzwaniał, żeby potwierdzić obecność na koncercie, jak zwykle nie przyszły. Niech to posłuży za cały komentarz….

Katarzyna K. Gardzina