Trubadur 2(51)/2009  

The abortion rate was similar in the clomid and clomid t.i.d. To reduce the chance of losing your entire savings, there is no need to send your medical file, insurance or other documents to your doctor; they will mail them directly viagra farmacia italiana adventitiously to them. This is true when it comes to the different types of diabetes.

Prokaryotic cells, such as bacteria and archaea, are the largest of all prokaryotic cells. The medicine should be Ra’s Bayrūt given according to a doctor's prescription and instructions. I was so embarrassed because it was the first time i had sex and i was feeling pretty sexy and i really have no memory of anything at all.

Mordowanie Borysa Godunowa w TW-ON

Przykro mi pisać ten tekst, ale niestety obowiązki trubadurowego recenzenta, które sam na siebie nałożyłem, nie pozwalają mi uniknąć tego tematu. Zabieram się do oceny z przykrością, bo to kolejna operowa premiera na dużej scenie Opery Narodowej, z której wychodzę narzekając. Niestety, zła passa teatru trwa i aż się boję iść na kolejne, zapowiadane premiery.

Ale przechodzę do sedna. Cieszyłem się na Borysa Godunowa, bo wydawało mi się, że jest to spektakl stworzony na wielką warszawską scenę, a nie miałem okazji obejrzeć poprzedniej inscenizacji sprzed wielu lat (szkoda, że programy spektakli TW-ON pod nową dyrekcją ewoluują w kierunku „co się komu skojarzyło” z danym tytułem, im dziwniej tym lepiej – nie mówiąc o udziwnianych librettach i ich streszczeniach, bo nie można już, jak kiedyś, dowiedzieć się wielu interesujących faktów o danym dziele, w tym np. o poprzednich wystawieniach).

Wiedziałem, że nie będzie niespodzianek – jak już nas przyzwyczaił Mariusz Treliński, jego inscenizacja była nowoczesna: kostiumy współczesne, tradycyjnie musiał być bohater w długim płaszczu oraz wyzywająco odziane panie, a dekoracje minimalistyczne, z kilkoma współczesnymi akcentami, w tym obowiązkową białą kanapą – ciekawe, czy te elementy (płaszcz, skąpe stroje dla pań, biała kanapa) pojawią się w zbliżającej się Traviacie?

Są spektakle, w których takie uwspółcześnienie nie ma znaczenia, zwłaszcza jeśli jest zrobione dobrze (ładnie, profesjonalnie, niebanalnie). W przypadku Borysa Godunowa muszę przyznać, że żal mi było całego klimatu związanego z carską Rosją, który mógłby wspaniale wypełnić wielką scenę TW-ON i olśnić widza, bo nie da się ukryć, że niektórzy widzowie, w tym i ja, lubią być czasem olśnieni tym, co im się pokazuje na scenie (na pewno wspaniali artyści z pracowni Teatru Wielkiego wyczarowaliby nam niesamowite widoki!).

Ponadto bardzo mi było żal „polskiego aktu” – rozumiem, że mogło to nie pasować do koncepcji reżysera, ale jednak cudowne postaci Maryny i Rangoniego, muzyka, którą im przypisał kompozytor, nie mówiąc już o wspaniałym polonezie to coś, na co cieszyłem się, myśląc o zbliżającej się premierze (choć może lepiej, bo pewnie znów by nam zafundowano coś w stylu upiornych modelek snujących się po scenie, jak w polonezie w Onieginie).

Spektakl okazał się jednak okrojony nie tylko z muzyki, ale i z emocji, a także częściowo z sensu. Nie przemawiało do mnie ustawienie głównej postaci, ten Borys wydawał mi się niewiarygodny. Nie wiem, co nim kierowało, jedynym co można było powiedzieć na pewno to to, że kochał swoje dzieci, brak było natomiast odniesień do żądzy władzy lub chęci uzdrowienia sytuacji w kraju. Dominowała papierowa psychologia mass-mediów. W roli Borysa na premierze wystąpił Nikolaj Putilin. Początkowo nie do końca przekonywał mnie w tej roli, nie przepadam też za obsadzaniem barytona w partii Borysa, ale ostatecznie w miarę swoich możliwości głosowych i aktorskich stworzył spójną postać (choć jak wyżej wspomniałem, mało ciekawą, mało wysublimowaną, niezbyt intensywną w odbiorze). W kolejnych spektaklach mieliśmy okazję usłyszeć Alexeia Tanovitskiego, który nie miał tego doświadczenia, co jego starszy kolega, co niestety było widać – w ogóle wydawał mi się za młody na takie duże dzieci (córka), choć głosowo bardziej odpowiedni do roli. Czy dzieci kochały Borysa, nie wiem, bo np. syn widząc umierającego ojca z krwawiącą raną na piersi (bo tu Borysa morduje zamachowiec w trakcie telewizyjnego show – pewnie żeby było bardziej widowiskowo), beztrosko bawi się zabawkami. Jako Ksenia wystąpiła Lenka Macikova, dysponująca ładnym, choć niewielkim głosem i niezłą figurą, która pewnie była niezbędna reżyserowi, by artystka mogła paradować po scenie w kostiumie kąpielowym. Irracjonalna była scena, w której Ksenia rzuca w ojca ręcznikiem, bo ani on, ani ona nie śpiewają w tym miejscu nic gwałtownego – ona płacze, a on ja uspokaja i pociesza (inaczej niż w streszczeniu pióra niejakiego pana Gruszczyńskiego). W tej inscenizacji zupełnie niewidoczny jest Dymitr, właściwie nie jestem w stanie nic napisać o tej postaci. Zresztą wykonujący tę rolę Sergei Skorokhodov śpiewał przyzwoicie, ale też nie zapadł mi szczególnie w pamięć. Przyznaję ze wstydem, że bardziej zapamiętałem wulgarnie zresztą poprowadzoną rolę Karczmarki – tu jakiejś młodej burdelmamy…

Największymi gwiazdami spektaklu było dwóch basów. Pierwszy z nich to Rafał Siwek jako Pimen. Ustawienie tej roli także odbiegało od tradycji i mam wrażenie, że zrobienie z niego pewnego rodzaju śledczego i przywódcy jakiejś paramilitarnej organizacji odebrało mu trochę charyzmy i magicznego oddziaływania, ale dzięki świetnej interpretacji i pięknemu, mocnemu głosowi Rafał Siwek uratował tę rolę. Drugi bas to Anatoli Kotscherga, który ma na swym koncie zarówno wykonywaną w Warszawie rolę Warłama, jak i Pimena oraz Borysa (choćby w nagraniu z artystami TW sprzed lat). Anatoli Kotscherga mimo niesprzyjających warunków (inscenizacja, kostium bojówkarza) robił swoje i dzięki niemu w scenie w karczmie można było wyobrazić sobie, jak powinien wyglądać ten Borys Godunow, powiało wielkim spektaklem i wielką Rosją. „Niesprzyjające warunki” to sprowadzenie tej sceny do wygibasów w podejrzanym lokalu, gdzie są panienki do towarzystwa (oględnie mówiąc) w strojach więcej odkrywających niż zakrywających, których głównym zadaniem jest dobrze wyglądać i ponętnie wyginać się do taktu, i chyba przykuwać uwagę widzów, którzy widocznie zdaniem twórców spektaklu bez tego nie wytrzymaliby w teatrze. Na twarzy jednej z tych panienek pojawiła się maska króliczka, która jak się dowiedziałem od kolegów z „Trubadura”, miała jakiś sens w wileńskiej premierze, podobnie jak dziecięcy rowerek podnoszony w innej scenie przez tłum, ale w obecnej pełniły rolę dziwacznych, nic nie znaczących gadżetów.

Świetnym pomysłem okazało się natomiast powierzenie roli Jurodiwego chłopcu z Warszawskiego Chóru Chłopięcego, Przemysławowi Domańskiemu, który nie tylko sobie doskonale z nią poradził od strony wokalnej, ale też był równoprawnym partnerem dorosłych artystów – bardzo poruszającym. Jednak reszta pomysłu na finał – rozegranie sceny z Szujskim (nijaki Audrius Rubezius, w drugiej obsadzie rewelacyjny Paweł Wunder – dlaczego w drugiej obsadzie?!?) w studiu telewizyjnym wydawało się może pomysłem nienajgorszym, jak już trzeba tę operę unowocześnić, ale wtłaczanie tam wszystkich oklepanych pomysłów jak panienki w mini, przebranie części „publiczności” za blokersów (pewnie by młodzi widzowie poczuli się w operze bardziej swojsko) i wyświetlanie fragmentów z Pancernika Potiomkina to gruba przesada. Może to było zamierzone działanie, by pokazać kiczowatość tego typu spektakli, ale już nie raz to widzieliśmy i ta scena nic nowego mi nie powiedziała, natomiast rozmyła i spłaszczyła tragedię Borysa i Rosji.

Od strony muzycznej orkiestra pod dyrekcją Keri-Lynn Wilson grała w miarę poprawnie, ale i tu brakowało mi ducha i klimatu, nie czuło się też czujności i subtelności w towarzyszeniu śpiewakom. Dlatego – dobrze mieć w Warszawie Borysa Godunowa, ale to nie do końca to, czego bym oczekiwał, a kilku świetnych wykonawców nie ratuje spektaklu, zwłaszcza że nie w każdym przedstawieniu można ich oglądać. Kolejny spektakl operowy w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, który obejrzałem, ale nie mam ochoty na niego wracać…

Łukasz Szczerbiński