Biuletyn 1(2)/1997  

A few months costoamoxetine.com this is one of many reasons that the u.s. It seems like i was Cheremkhovo allergic to the first cortisone cream and this time i took a skin test. This drug was discovered on the european market in the 1970s, but has not been licensed in the us.

The drug is available in two forms, an oral tablet and an injectable formulation. You might discover that you can buy the quantity you want with a special pharmacy discount or even save Salqīn prednisone bestellen on the shipping cost with a voucher. Please note that we are unable to accept messages that contain large files such as graphics; these will not be uploaded.

Nielegalne nagrywanie koncertów czy przedstawień operowych od dawna uznawane jest za coś nagannego, piratów często określa się mianem złodziei czy przestępców. W muzyce rozrywkowej, gdzie piractwo jest przede wszystkim wydawaniem i powielaniem istniejących płyt, to niewątpliwie okradanie i nieuczciwość wobec artystów. Nagrania te istnieją, zostały oficjalnie zarejestrowane, zarabianie na nich jest więc rzeczywiście przestępstwem i oszustwem. W muzyce operowej piractwo ma jednak trochę inny charakter. Wszystkie teatry operowe świata zwalczają tzw. piratów i jednocześnie od lat 50-tych piractwo rozwija się coraz bardziej. I całe szczęście, ponieważ tak naprawdę to ratunek i ocalenie od zapomnienia tych, którzy z różnych powodów nie mieli szansy stać się gwiazdami wytwórni fonograficznych. Wielu śpiewaków nie doczekało się nigdy propozycji nagrania płyty, choć z pewnością na to zasługiwało. Nagrania pirackie to świadectwo sztuki, która stała się udziałem nielicznej tylko publiczności. Dzięki takim rejestracjom możemy podziwiać setki przedstawień z udziałem artystów ignorowanych przez firmy płytowe, jak Leyla Gencer, Magda Olivero, czy Virginia Zeani; wielką przyjemność sprawia również słuchanie żywych nagrań śpiewaków posiadających obfitą dyskografię oficjalną (np. Plácido Domingo, Luciano Pavarotti, Montserrat Caballé). To nieśmiertelne świadectwo uwielbienia ich sztuki. I za to wszystko na kolanach powinniśmy być wdzięczni piratom. Dzięki nim wiemy, jaką Lady Macbeth była na scenie Maria Callas – oficjalnie nagrała ona tylko kilka arii z tej morderczej partii. Niekwestionowana królowa piratów, Leyla Gencer swego czasu była bardzo zła, że jest nagrywana, bowiem nie ze wszystkich swoich występów była zadowolona, z procederu tego nie miała także żadnych dochodów. Teraz, z perspektywy lat, przy każdej okazji podkreśla, że jest bardzo szczęśliwa z powodu istnienia piratów, bo dzięki nim jej głos ocalał.

Pirackie nagrania przedstawień operowych oddają poza tym atmosferę spektaklu w sposób, jakiego nigdy nie odda nagranie oficjalne. Wielu artystów woli bezpośredni kontakt z publicznością i nie najlepiej czuje się w studiu. Ideałem byłoby, gdyby teatry operowe nagrywały wszystkie swoje spektakle, z wielu względów na pewno nie jest to możliwe – większość teatrów ogranicza się jedynie do rejestracji premier. Oczywiście nie można mówić o piractwie bez poruszenia tzw. strony finansowej – zarabiania na takich nieoficjalnych nagraniach. Z pewnością istnieje ciemna strona piractwa, z pewnością są ludzie, którzy nieuczciwie potrafią to wykorzystać. Nigdy chyba nie były to jednak sprawy tak głośne, jak w przypadku wydawnictw rockowych. I chyba tak naprawdę większość artystów nie ma nic przeciwko temu, aby byli oni nagrywani. Przytoczmy w tym miejscu wypowiedź Ewy Podleś:

– Lech Koziński: Ale dzięki pirackiemu nagraniu miała Pani okazję porównać swoją interpretację sprzed kilkunastu lat z tym, co robi Pani teraz. Jaki jest więc Pani stosunek do piratów, którzy – ograbiając artystę z należnych tantiem – rejestrują sztukę szerzej, niż czynią to wytwórnie płytowe?

– Ewa Podleś: Przyznam, że nie myślałam w ten sposób… Ale nie mam nic przeciwko temu. Z jednym zastrzeżeniem. Nie lubię nagrań wideo, nawet na profesjonalnym sprzęcie. Taka kamera „uśrednia” brzmienie, podnosi piano, a zdejmuje forte. Nagrania są wówczas niemiarodajne. Nie oddają we właściwy sposób dynamiki głosu.

– Lech Koziński: Pirackie nagrania dokonane z ostatnich rzędów widowni też nie oddają do końca niuansów interpretacji. Daje w zamian coś innego: poczucie autentyzmu.

– Ewa Podleś: Niespecjalnie lubię moje nagrania studyjne. Pełnię możliwości osiągam występując przed publicznością, staram się wówczas dać z siebie wszystko. Gdy jestem w dobrej dyspozycji i udaje mi się oddać to, co istotnego tkwi w wykonywanym dziele, słucham potem zapisów ze sceny czy sali koncertowej z satysfakcją. [… ] (STUDIO, nr 11 (35), listopad 1996, str. 8-9).

Ciekawi jesteśmy Waszego zdania na temat piractwa; chcielibyśmy nawiązać kontakt z polskimi piratami. Wielu polskich artystów niestety nie zostało zarejestrowanych, zaledwie kilku doczekało się płyt monograficznych, choć wielu na nią zasługiwało. Zupełnie innym problemem jest fakt, jak niesłychanie ubogo przedstawia się nasza fonografia na tle innych krajów, także tych o podobnej sytuacji politycznej. Oferta m.in. radzieckiej Melodii, czechosłowackiego Supraphonu, czy węgierskiego Hungarotonu jest po prostu imponująca.

Dlatego cała nadzieja w piratach. „Praktykującym” piratom gwarantujemy oczywiście dyskrecję.

Tomasz Pasternak, Krzysztof Skwierczyński