Biuletyn 1(2)/1997  

The following information is provided to help you understand how the drug is manufactured, how to take it, how to store it and how to use it. To get the best medicine for you, it is very important you look for http://csop-kladska.cz/57570-amoxil-bestellenantabuse-kaufen-88622/ the help of the doctor. The drug was originally approved for the androgenic anemia associated with prostate and male-pattern hair.

These findings suggest that the long-term use of the oral route of administration may not be the most optimal approach for achieving adequate systemic exposure of oral drugs, especially for drugs with poor permeability through the intestinal epithelium. Doxycycline http://physicaltherapyahwatukee.com/40430-potenzmittel-ohne-rezept-auf-rechnung-kaufen-75378/ is also a first-line treatment for acute bacterial infections. Doxycycline hyclate 100mg online the study, which was published in the annals of internal medicine, found evidence for an association between the flu vaccine and a higher risk of narcolepsy in vaccinated people.

Recenzje, recenzje…

8 września 1965 roku jedna z gazet w Mexico City wydrukowała na swych łamach recenzję Opowieści Hoffmanna, wystawionych poprzedniego dnia przez Meksykańską Operę Narodową w reżyserii Tito Capobianco. Gwiazdą tego przedstawienia, przyjętego owacyjnie przez publiczność, był znakomity baryton Norman Treigle, ale recenzent szczególną uwagę poświęcił odtwórcy postaci Hoffmanna. Rozprawił się ostro z 24-letnim tenorem, który – jego zdaniem – w ogóle nie powinien znaleźć się na scenie, gdyż opera stanowczo nie jest jego żywiołem. Nazwisko owego młodego śpiewaka brzmiało – Plácido Domingo… Nazwiska recenzenta historia opery nie zanotowała, a Plácido, przytaczając niekiedy tę historię, z wrodzonym taktem dyskretnie je przemilcza. Przyznaje natomiast, że został wtedy tak wyprowadzony z równowagi, iż po raz pierwszy – i jedyny – w życiu zareagował gniewnie na krytykę. Pod wpływem chwilowej emocji zamierzał nawet wyzwać jej autora na pojedynek! Nie wiadomo, jak by się to skończyło, jednak szczęśliwy los sprawił, że tego samego dnia otrzymał zaproszenie do wystąpienia w Cyganerii w Bostonie, u boku samej Renaty Tebaldi, a także w Hippolyte et Aricie Rameau z Beverly Sills. Ta ekscytująca perspektywa nadała całemu wydarzeniu właściwe proporcje, Plácido odzyskał dobry humor i pozostawił dziennikarza w spokoju. Zresztą miał już wtedy w kieszeni kontrakt z New York City Opera, przewidujący m.in. zaśpiewanie tytułowej partii w operze Alberto Ginastery Don Rodrigo. Amerykańska premiera tego dzieła uświetniła 5 miesięcy później inaugurację występów NYC Opera w nowej siedzibie – Lincoln Center, a jednocześnie zwróciła uwagę międzynarodowego świata muzycznego na niezwykłą osobowość młodego hiszpańskiego tenora, stając się początkiem jego wielkiej kariery.

Takie wydarzenia nie są rzadkie w operze i dotyczą zarówno pojedynczych niesprawiedliwych ocen poszczególnych artystów, jak i nieprzychylnego przyjęcia przez ogół publiczności i krytykę całych utworów, które jakiś czas potem zaczyna się zaliczać do najbardziej popularnych, jak to się stało choćby w przypadku Carmen, Madamy Butterfly, Traviaty. Gusta bywają zmienne i są sprawą szalenie indywidualną. Dlatego czytając każdą recenzję warto uświadomić sobie, że – jak często podkreślają artyści – jest to zawsze subiektywna ocena, wyrażona przez konkretną osobę, a nie prawda absolutna, objawiona nam przez muzycznego „guru”. Byłoby to pewnie łatwiejsze, gdyby w artykułach częściej posługiwano się słowami „moim zdaniem”, „według mnie”, bo do własnej opinii każdy ma przecież pełne prawo.

Krytyka muzycznego obowiązuje jednak także kompetencja, a z tym bywa różnie. Raz jeszcze odwołajmy się do wydarzeń opisanych na początku. Wspomnianą wyżej operę Hippolyte et Aricie wystawiono w 1966 roku w Bostonie po francusku. W obsadzie znajdował się śpiewak z Afryki Południowej, który językiem francuskim władał nader słabo, za to posiadał pięknie brzmiące, typowo francuskie nazwisko. I oczywiście jeden z krytyków uznał jego francuszczyznę za najlepszą, najbardziej idiomatyczną…

Na szczęście wiele recenzji pisanych jest przez autentycznych znawców opery, świetnych i niezależnych fachowców, potrafiących ocenić każdy aspekt inscenizacji czy nagrania. Osobiście bardzo cenię krytyków poważnych, nie poddających się emocjom, a jednocześnie generalnie życzliwych dla artystów, jak np. znakomity Karl Löbl, od lat prezentujący swoje mądre, wyważone opinie o muzyce w austriackiej prasie i TV, czy profesor Marcel Prawy z Wiednia, którego ogromna erudycja i miłość opery wzbudza powszechny szacunek. Nie znoszę natomiast recenzji złośliwych, nawet jeśli dotyczą wykonawców, za którymi sama nie przepadam. Nie lubię też, jeśli autor krytyki za bardzo troszczy się o efektowność i oryginalność swojej wypowiedzi, mającej zapewne odzwierciedlać jego wybitną inteligencję czy ekscentryczną osobowość, bo wtedy często gubi się po drodze rzetelność, a oceny stają się zbyt skrajne (tak jest dowcipniej). Podoba mi się, gdy uwaga recenzenta skupia się na wszystkich elementach spektaklu, bo bywa tak (zwłaszcza w prasie niefachowej), że o sposobie wystawienia dzieła, o poczynaniach reżysera czy scenografa czytamy całą stronę, a np. ocena śpiewaków zamyka się w jednym zdaniu, a nawet słowie. Cóż, o wykonawcach pisać najtrudniej. Aby wyrobić sobie pogląd np. o ostatniej inscenizacji Tristana i Izoldy Heinera Müllera-Yamamoto w Bayreuth wystarczy pobieżnie przejrzeć kasetę video. Żeby ocenić, jak śpiewała Waltraud Meier czy Siegfried Jerusalem, jak dyrygował Barenboim trzeba uważnie wsłuchać się w całe nagranie, porównać z innymi, często pogrzebać w archiwum, sprawdzić coś.

Właśnie – sprawdzić. Tymczasem czytam w skądinąd ciekawym artykule w Ruchu Muzycznym, że Joannę d’Arc Verdiego znamy dziś jedynie z nagrania Philipsa (Caballé, Carreras, Milnes) pod dyrekcją Levine’a i z kilku wykonań koncertowych (Tomasz Konina – Festiwal Verdiego w Covent Garden). Znamy? To znaczy – kto zna? Bo ja akurat znam tę uroczą operę również ze znakomitego nagrania, dokonanego w 1973 roku (i przeniesioną na CD w 1989r.) przez firmę EMI. Wzięli w niej udział Caballé, Domingo i Milnes, a dyrygował także James Levine. Również w Ruchu Muzycznym można było przeczytać przed kilku laty, że znaną jedynie historykom i kolekcjonerom starych płyt arię O souverain, o juge, o pére z Cyda Masseneta, przypomniał José Carreras podczas Koncertu 3 Tenorów w Los Angeles. A przecież ani aria, ani cała opera bynajmniej nie są zapomniane! W roku 1976 ukazało się pierwsze kompletne nagranie Cyda, będące rejestracją koncertowego wykonania tej opery w Carnegie Hall, z udziałem Plácido Domingo, Grace Bumbry i Paula Plishki, pod batutą pani Ewe Queller. Domingo wielokrotnie jeszcze śpiewał partię Rodrigue’a w koncertowych wersjach, m.in. w Madrycie, Wiedniu i Paryżu, gdzie fragmenty tej opery były częścią uroczystego koncertu z okazji otwarcia Opera Bastille. Słynne O souverain…, jedna z popisowych arii Dominga, jest przez niego chętnie wykonywana podczas występów na całym świecie, od Seulu po Buenos Aires.

Trudno, wielbiciele opery sporo wiedzą o swojej ukochanej dziedzinie, o ulubionych artystach i wypowiadając się publicznie na temat muzyki nie można tej wiedzy nie doceniać.

Dobrze jest przy tym pamiętać, że melomani kochają muzykę, jej twórców i wykonawców, ale każdy robi to na swój indywidualny sposób, często mądrze i sprawiedliwie, czasem fanatycznie i krzywdząco, wyróżniając jednych artystów, nie doceniając innych. Wiadomo, miłość jest ślepa i wielbicielom opery trudno zachować pełny obiektywizm, obowiązujący zawodowych recenzentów. Wielokrotnie zdarza się też, że publiczność nie podziela opinii krytyków muzycznych. Swą obecnością na pewnych spektaklach, aplauzem dla określonego wykonawcy wyznacza własne oceny, mające konkretną wartość, łatwo przeliczalną na wpływy kasowe. Zaś dla artystów kolejne liczne zaproszenia na występy i tłumy rozentuzjazmowanych widzów na sali bywają lepszym miernikiem sukcesu niż oficjalne recenzje. Nie zmienia to jednak faktu, że fachowe, mądre krytyki są wszystkim ogromnie potrzebne. Zarówno artystom, którzy niekiedy błądzą w swej sztuce, jak i nam, „nieprofesjonalistom”, zwykłym melomanom, zmuszanym do dokonywania nieustannych wyborów wśród ogromnej oferty, proponowanej przez firmy płytowe, teatry operowe, stacje radiowe i telewizyjne na całym świecie. Informacje, pomagające znaleźć w owej masie to, co każdy uzna dla siebie za najbardziej atrakcyjne, nie są niestety dostatecznie dostępne. Ale o tym może już innym razem.

Maria Hibner