Biuletyn 2(3)/1997  

If you feel you have been treated incorrectly, talk to an accredited medical practitioner who is qualified to treat your condition. The drug is Ibagué prescribed in combination with other medication and is classified as a group of drugs called “anticonvulsants”. If you would like to visit my profile, see my pictures, my works, read more of my writing and follow my blog, please click on the following:

It is used to treat many conditions through the stimulation of the body's own production of testosterone. Has a billion surplus in military spending and it generika cialis kaufen Uychi is a priority to maintain it in the next budget. Order tamoxifen 20 mg at cheap price in usa, where it will ship for free with no minimum.

„Fidelio” czasów pogardy
Friedenstag Ryszarda Straussa

Friedenstag (Dzień pokoju) Ryszarda Straussa nigdy nie stał się ,,operą repertuarową”. Wystawiony na rok przed wybuchem wojny 24.07.1938 w Monachium; (w partii Marii, żony komendanta wystąpiła Viorica Ursuleac, jedna z ulubionych śpiewaczek kompozytora, dyrygował jej mąż, Clemens Krauss) przeszedł wkrótce potem przez kilka scen niemieckich (Drezno, Karlsruhe, Kassel, Graz), by po wojnie pojawiać się z rzadka w Grazu, Coburgu czy Monachium. Popularność to oczywiście rzecz względna, ale zastanawia mnie fakt, że znajomość tego właśnie utworu ograniczała się właściwie tylko do niemieckiego obszaru kulturowego. Do czasu – 19 listopada 1989 wykonano Friedenstag w nowojorskiej Carnegie Hall w wersji koncertowej, pod dyrekcją Roberta Bassa, a wkrótce potem (już w wersji scenicznej) w Santa Fe. Wspomniane wyżej wykonanie nowojorskie opublikowała firma KOCH (3-7111-2 H1). Nagranie pozwala zorientować się w wartościach partytury Straussa, nie przesądza natomiast niczego, jeśli chodzi o walory sceniczne.

Akcja opery jest bardzo prosta. Rozgrywa się 24 października 1648 w oblężonym mieście. Dowódca twierdzy, fanatyczny żołnierz ślepo poddający się rozkazom, nie pozwala ogłosić kapitulacji w obliczu przeważających sił wroga. Nie wzruszają go ani prośby mieszczan, ani namowy młodej, poślubionej niedawno żony. Rozkaz utrzymania miasta otrzymany od cesarza oznaczać może w obliczu klęski tylko jedno – wysadzenie twierdzy w powietrze (wraz ze wszystkimi jej obrońcami), by nie dostała się w ręce przeciwnika. Tuż przed mającą się spełnić tragedią, przybywa wieść, że zawarto pokój, kończący najdłuższą w historii Niemiec wojnę. Opada zwodzony most, mający teraz połączyć dwie walczące strony.

Opinia potoczna głosi, co prawda, że Friedenstag tworzył kompozytor bez przekonania, bez właściwego mu natchnienia; potwierdza to sam Strauss, który w liście do Stefana Zweiga pisał, że ciągle to nie jest muzyka, jakiej musi od siebie wymagać. Cóż, na tak mało entuzjastyczny sąd o własnym dziele złożyło się wiele przyczyn, poczynając od konieczności współpracy z nie do końca akceptowanym librecistą, Josephem Gregorem, na ciemniejącej sytuacji politycznej kończąc. Nie przypadkiem Gregor zapisał ,,Gdy się tak patrzy na Europę, dzieło to nabiera coraz bardziej charakteru symbolu”. Właśnie – symbolu. To bowiem, co w Dniu pokoju wydaje się najistotniejsze, to nie sama akcja, będąca jedynie pretekstem do zarysowania ludzkich postaw w obliczu nieuchronnej zguby. Symbolizacja sytuacji bezwyjściowej, sytuacji zniewolenia nadaje utworowi Straussa wymiar uniwersalny, daleko wykraczający poza czas historyczny, do którego się odnosiło (i czas historyczny, w jakim powstawało). Egzegeci zastanawiali się, czy pod niektórymi przynajmniej względami utwór nie stanowi apoteozy ślepego żołnierskiego posłuszeństwa, zbyt łatwo utożsamianego z wiernością ideałom. Ocalenie twierdzy następuje z przyczyn zupełnie niezależnych od jej obrońców, bez względu na ich postawę czy uczynki (choć Joseph Gregor sugerował, że ocalenie przyszło za sprawą wewnętrznej przemiany żony komendanta, Marii, decydującej się w końcu dzielić los swego męża. Ta interpretacja narzuca nieodparte skojarzenia z Fideliem Beethovena, a pokrewieństwo nie dotyczy jedynie rozwiązań dramaturgicznych). Sądzić można jednak, że problem jest nieco bardziej oczywisty. ,,Gdyby to zależało ode mnie, nikt nie musiałby umierać” – mówił kompozytor w czasie II wojny. Apoteoza pokoju, jaką jest przecież Friedenstag, jawnie kontrastowała z nastrojami w Niemczech tamtej epoki. Można stawiać zarzut Straussowi, że przez pewien czas firmował swym nazwiskiem kulturę Trzeciej Rzeszy, nie można, że utożsamiał się tym samym z prowadzoną przez państwo niemieckie polityką.

Cały kontekst – historyczny, kulturowy – w który Dzień pokoju uwikłany jest jak chyba żadne inne dzieło Straussa, przysłania nam nieco samą muzykę, pisaną przecież (jak zaświadczają źródła i komentatorzy) nie bez wewnętrznego przymusu. Wydaje mi się jednak, że w sądach o utworach mało znanych mniej należy odwoływać się do przyjętych opinii, a bardziej do samej muzyki. Partytura Ryszarda Straussa stanowi szczególny dowód, że natchnienie to byt trudno definiowalny, a warsztat kompozytorski stanowi podstawę każdej muzycznej twórczości. Strauss w swoim dziele nawiązuje do języka muzycznego swoich utworów poprzednich, odzierając go jednak z elementów dekoratywnych – nie takie tu funkcje ma pełnić. Faktura dzieła jest gęsta, ale gęsta w inny sposób, niż na przykład Heleny egipskiej. Jest to na pewno jedyny utwór Straussa, w którym tak wielka rola przypisana jest chórowi, co przy surowości stylu pozwala osiągnąć efekt prawdziwie dramatyczny. Na szczególną uwagę zasługuje partia Marii, która wymaga śpiewaczki o wielkiej technice wokalnej, pozwalającej poradzić sobie z trudnościami, w jakie obfituje. Wielka scena, w której Maria broni swoich oczekiwań, przyjmując w końcu racje męża, stanowi jeden z najefektowniejszych fragmentów opery. Największe wrażenie powinien jednak wywrzeć na słuchaczu finał dzieła – rozpisana na solistów, chór i orkiestrę apoteoza pokoju, rodzaj scenicznej kantaty (zajmującej zresztą prawie czwartą część tej trwającej niespełna półtorej godziny opery). Inspiracją dla kompozytora, jak dowiedziono, stała się finałowa oda z Fidelia. Motywikę dzieła Beethovena, odpowiednio przetworzoną, odnajduje się w całym utworze Straussa, w finale jednak następują zadziwiające zbieżności nawet w zastosowanych tonacjach. Czy trzeba wyraźniejszego dowodu, czym dla kompozytora miał być Friedenstag?

Na kompaktach ukazały się dwa wykonania, oba wydane przez firmę KOCH. Jedno z nich, o którym już była mowa, to zapis wykonania z Carnegie Hall (z fenomenalną Alessandrą Marc w partii Marii); drugie jest pod wieloma względami jeszcze ciekawsze, jako rejestracja spektaklu z Vioricą Ursuleac, pod batutą Clemensa Kraussa (KOCH SCHWANN, w serii Wiener Staatsoper Live, vol.15).

Lech Koziński