Biuletyn 3(4)/1997  

As a result, alprazolam is considered an effective treatment for generalized anxiety disorder, panic disorder, and insomnia. There are many other herbs viagra alternativen günstig Izalco with very similar effects, including chamomile. In most of these cases, you should stop taking prednisone, even though you have used it.

Dans son échange de prises d états, elle a dit que c était un patient atteint de croyances qui m é. It takes a huge toll on your health as well as on the frei erhältliche potenzmittel in der apotheke Hospet quality of your life. You may have to put a little more than twice a day in many different products, but always make sure that they are clean to begin with so you don't have a problem.

Berlin – miasto muzyczne

Zjednoczony Berlin z pewnością zasługuje na miano „Miasta muzyki”. Polski meloman często o tym zapomina i rozmach życia kulturalnego tradycyjnie lokuje w Paryżu, Londynie czy Nowym Jorku. Tymczasem potencjał kulturalny politycznie, administracyjnie, choć wciąż nie mentalnie, zintegrowanej metropolii nad Szprewą uległ naturalnemu podwojeniu. Ale zacznijmy od początku, czyli od Berlina Zachodniego.

„Luksusowe getto”, „Okno wystawowe Zachodu”, „Wyspa na morzu komunizmu” – tak najczęściej określano ten dziwny twór polityczny, jedyne w swoim rodzaju miasto-państwo. Warunki życia były tu wyjątkowo sprzyjające – ulgi podatkowe, różnego rodzaju subwencje EWG (wszak na swoją „wizytówkę” składał się cały Zachód…), atmosfera obyczajowej swobody – wszystko to sprzyjało rozwojowi wszelkich dziedzin sztuki od opery po artystyczny off.

Tutaj znalazła swoją siedzibę Filharmonia Berlińska (czyli, jak mówią mieszkańcy, „Cyrk Karajana”) i Deutsche Oper Berlin – jedna z czołowych scen europejskich, wsławiona głównie nowatorskimi poczynaniami reżyserów i ogromnym repertuarem, w którym nie brakuje dzieł awangardowych.

W części wschodniej działała Deutsche Staatsoper Berlin przy wytwornej Unter den Linden – teatr słaby, w niczym właściwie nie przypominający dawnej Staatsoper opromienionej nazwiskami Emmy Destin, Lili Lehmann, Toti dal Monte czy Benjamina Gigli… Operową wizytówką Berlina Wschodniego była więc przez lata Komische Oper – autorski teatr Waltera Felsensteina, który odcisnął piętno na współczesnej reżyserii operowej.

Po zjednoczeniu w obrębie jednego miasta, a co ważniejsze jednego budżetu, znajdują się trzy domy operowe. Od razu, co jest przecież naturalne, zaczęły ze sobą rywalizować – zwłaszcza Staatsoper Unter den Linden (zwana w skrócie Lindenoper) i zachodnia Deutsche Oper (dwa teatry państwowe) o palmę pierwszeństwa. Staatsoper po zjednoczeniu znalazła się w centrum miasta, podczas gdy Deutsche Oper na jego luksusowych wprawdzie (przy Bismarckstrasse w dzielnicy Charlottenbourgh), ale peryferiach…

Aby wyleczyć Berlin Wschodni z kompleksów wobec Zachodu senat postanowił w znaczny sposób wspomagać tutejsze instytucje po to, by mogły konkurować z ofertą po drugiej stronie Bramy Brandenburskiej. Na stanowisko dyrektora artystycznego „Lindenoper” zaangażowano Daniela Barenboima, repertuar barokowy powierzono najlepszemu obok Marca Minkowskiego dyrygentowi muzyki scenicznej tej epoki – Rene Jacobsowi. Dało to rzecz jasna dość szybko wymierne rezultaty w postaci ciekawych premier, prestiżowych nagrań płytowych itp. A mimo to większą renomą cieszy się w mieście wciąż Deutsche Oper. Okazuje się, że bogate tradycje ostatniego półwiecza, przywiązanie wielu znakomitych śpiewaków do tej sceny, wreszcie wymagająca publiczność znaczy więcej, niż największe nawet dotacje…

Powie ktoś, że 3 opery w jednym mieście to przesada. Takie też opinie można było usłyszeć jeszcze jakiś czas temu z ust niektórych senatorów. Teraz jednak Berlin ma ambicje stać się wiodącym ośrodkiem operowym w Europie (dotacja na operę w tym mieście w 97 roku przewyższa to, co wydają na tę dziedzinę sztuki inne stolice europejskie!). Trzy znakomite teatry mają różne profile i w dużym stopniu uzupełniają się.

Staatsoper Unter den Linden to przede wszystkim Wagner wystawiany przez spółkę Daniel Barenboim – Harry Kupfer. Występują w tych przedstawieniach najlepsi obecnie wykonawcy dzieł twórcy Parsifala: Deborah Polaski, Waltraud Meier (nb. nie ciesząca się w Berlinie zbyt dużą estymą), Paul Elming, Sabine Hass i in. Na przeciwległym biegunie sytuują się spektakle oper barokowych pod muzycznym kierownictwem Rene Jacobsa, który zaprosił do Berlina grono świetnych śpiewaków, m.in.: Lynne Dawson, Janet Williams, Iris Vermillion, Jeffrey’a Francisa, Dominique’a Visse, Efrat Ben-Nun i in.

Komische Oper to teatr, w którym cały repertuar śpiewa się po niemiecku. Jego szefem i głównym reżyserem jest Harry Kupfer. W zespole nie ma gwiazd i artystów gościnnych. Zgodnie z „filozofią” teatru stworzoną przez Felsensteina pracuje tu grupa wysokiej klasy profesjonalistów – śpiewaków będących zarazem bardzo sprawnymi aktorami. Każda wizyta w tym teatrze przynosi pełną artystyczną satysfakcję, obojętnie czy jest to Łucja z Lammermoor po niemiecku w obrazoburczej, jak zwykle, reżyserii Kupfera (niedawna premiera), czy Czarodziejski flet Mozarta. Co ciekawe, z teatrem związanych jest dwoje śpiewaków, którzy tu występują, mimo że osiągnęli status gwiazdy i zapraszani są do współpracy przez najsłynniejsze teatry, jak MET, czy Opera Monachijska. To kontratenor Jochen Kowalski i sopranistka Dagmar Schelenberger.

I wreszcie Deutsche Oper Berlin, wybudowana w 1961 roku na „zgliszczach” Opery Charlottenbourgh wsławionej przed wojną wieloma głośnymi premierami (odsyłam do pamiętników Rudolfa Binga 5000 wieczorów w Operze). Generalnym intendentem jest od 1981 roku prof. Götz Friedrich. Kierownictwo muzyczne w ciągu ostatnich kilkunastu lat sprawowali Giuseppe Sinopoli, Jesus Lopez Cobos, Rafael Frühbeck de Burgos. Od nowego sezonu stanowisko to obejmie 36 letni kapelmistrz niemiecki Christian Thielmann, którego wytwórnia Deutsche Gramophon uiłuje wykreować na następcę Karajana (którego zresztą był kiedyś asystentem).

Deutsche Oper jest obok Hamburga i Monachium najbardziej renomowaną niemiecką sceną operową, z którą od lat związanych jest wiele sław – wokalnych: m.in. Hildegard Behrens, Gwyneth Jones, Agnes Baltsa, Julia Varady, Janis Martin, Hanna Schwarz, Alfredo Kraus, Neil Shicoff, Simon Estes, Ingvar Wixell, Matti Salminen, z młodszego pokolenia – Lucia Aliberti (uchodząca w Berlinie za „Królową Bel Canto” i „Nową Callas”), Jennifer Larmore, Vesselina Kasarova, Peter Seiffert, Lucio Gallo, Lawrence Dale i wielu innych (zdarzają się też Polacy: partię Dymitra Samozwańca w Borysie Godunowie śpiewa od dwóch lat Wiesław Ochman, w zeszłym sezonie we Włoszce w Algierze zadebiutowała Ewa Podleś); dyrygenckich: Lawrence Foster, Carlo Rizzi, Ion Marin, Fabio Luisi, Frühbeck de Burgos, Giuseppe Sinopoli, Stefan Soltesz, Marcello Viotti; reżyserskich: Luca Ronconi, Luigi Pier’Alli, Filippo Sanjust, John Dew, Günter Kramer, oczywiście Götz Friedrich.

Deutsche Oper to typowy przykład teatru, w którym panuje system pośredni między stagione a repertuarowym. Oznacza to, że role drugoplanowe wykonują najczęściej śpiewacy związani z teatrem etatowo, zaś do partii głównych angażuje się międzynarodowe sławy. Niemniej i wśród śpiewaków etatowych wielu ma status gwiazdy, jak choćby znana w Polsce czarnoskóra Gwendolyn Bradley czy Karen Armstrong.

Publiczność Deutsche Oper jest nieco inna od tej przychodzącej do Staatsoper. Jest bardzo krytyczna, powściągliwa, ale gdy występuje jej ulubieniec bądź debiutant, który ją oczaruje, wybucha niepohamowanym aplauzem z okrzykami „brawo! „. Najbardziej wytrwali gromadzą się po spektaklu przy orkiestronie i wywołują śpiewaków przed kurtynę jeszcze bardzo długo. To właśnie tutaj w latach 80. Pavarotti dostał najdłuższą w swej karierze owację po przedstawieniu Napoju miłosnego. Tutaj też zaczęły się światowe kariery Jessye Norman, Cheryl Studer, Richarda Leecha, tutaj też przed dwoma laty odniósł sukces jako Edgaro w Łucji z Lammermoor Roberto Alagna. W ciągu 35 lat z Deutsche Oper związani byli m.in. Elisabeth Grümmer, zmarła niedawno Pilar Lorengar, Catarina Ligendza, honorowym członkiem zespołu jest Dietrich Fischer-Dieskau.

Tak więc berlińczycy mają w czym wybierać. Fascynujące jest to, że każdego wieczora trzy opery, filharmonia i wiele innych przybytków sztuki zapełnia publiczność po brzegi… Wieczory, w ciągu których w Staatsoper „idzie” Elektra z Deborah Polaski, Waltraud Meier i Alessandrą Marc pod batutą Barenboima, w Komische Oper Orfeusz i Eurdyka z Jochenem Kowalskim i Dagmar Schelenberger, a w Deutsche Oper Carmen z Agnes Baltsą wcale nie należą do rzadkości… Pod tym względem Berlin przebija pozostałe światowe metropolie.

Maciej Deuar