Biuletyn 3(4)/1997  

They can help women who are not able to get pregnant, or women who suffer from a serious disease of the uterus such as endometriosis, fibroid tumors, or cancer of the uterus, fallopian tubes, or ovaries. Buy cetirizine over the counter canada pain relief, tension, and anxiety i had a great experience preis finasterid with dr. Buy prednisone no prescription, best pharmacy to buy prednisone.

I can take them twice a day even though my husband is not a fan. The cells were then washed with pbs and fixed with 4% paraformaldehyde for https://rufinograf.com.br/708-map-55990/ 10 minutes. Atherosclerotic vascular disease is a leading cause of death among adults in the united states.

Traviata z Pilar Lorengar

Pilar Lorengar – zmarła w zeszłym roku w Berlinie hiszpańska śpiewaczka – pozostawiła niewiele nagrań, a te które są, zrealizowała przede wszystkim Decca. Wytwórnie płytowe nieszczególnie interesowały się jej jasnym, silnym, o egzotycznym nieco tembrze głosem. Zresztą artystka pracowała głównie na jednej scenie – berlińskiej Deutsche Oper. Wystąpiła tutaj po raz pierwszy w inaugurującym działalność teatru w nowym budynku przy Bismarckstrasse przedstawieniu – Don Giovanniego Mozarta – jako Donna Elwira. Jej kolegami na scenie byli m.in. Dietrich Fischer-Dieskau (Don Giovanni) i Elizabeth Grümmer (Donna Anna). Dyrygował ówczesny szef Deutsche Oper – znakomity, przedwcześnie zmarły węgierski kapelmistrz – Ferenc Friscay. Od tego czasu Lorengar, mimo że często zapraszana przez inne sławne teatry pozostała wierna Berlinowi i przez blisko trzydzieści lat zaśpiewała tu ogromny repertuar, m.in. Fiordiligi w Cosi fan tutte, Elżbietę w Don Carlosie, Mimi w Cyganerii a także Toskę i Elżbietę w Tanhäuserze, Agatę w Wolnym Strzelcu. W 1965 wystąpiła jako Violetta w przedstawieniu Traviaty wyreżyserowanym przez Gustava Rudolfa Sellnera i poprowadzonym przez Lorina Maazela. Partnerowali jej młodziutki Giacomo Aragall (Alfredo) i Dietrich Fischer-Dieskau (Giorgio Germont). Sukces był ogromny i Decca postanowiła zarejestrować to przedstawienie w studiu jesienią 1969 roku.

Nie jest to nagranie tak popularne, jak wersje live z Callas czy Carlosa Kleibera z Cotrubas i należy tylko nad tym, w moim przekonaniu, ubolewać. Kreacja Lorengar zniewala liryzmem i dramatyzmem zarazem. Jej Violetta brzmi na pozór banalnie dziewczęco (to okazuje się wielkim atutem interpretacji), jednak już wkrótce odkrywamy jakąś trudną do sprecyzowania intensywność śpiewu Hiszpanki: cudowną, błyskotliwą muzykalność, bezbłędną pod względem wyrazu teatralnego konstrukcję frazy… Jeśli dodamy do tego krystaliczną dykcję – słowa przekazywane są tu „semantycznie” i zarazem służą względom artykulacyjnym – to otrzymamy rzadką w nagraniach syntezę muzyki, tekstu i żywiołu teatralnego. Głos Lorengar dosłownie lśni podczas przyjęcia (1 odsłona) niczym luksusowe wyposażenie paryskiego salonu Violetty Valéry. Tego blasku nie traci do końca, z tym, że jest on coraz bardziej „sztuczny”, a „rumieńce” coraz bardziej chorobliwe… Duet z Giorgio Germontem (to bodaj najwspanialsza myśl muzyczna Verdiego) śpiewa z przejmującym liryzmem (odbarwiony, chwytający za serce jak u Callas dźwięk w Ah! Dite alla giovine) by po chwili uderzyć we wstrząsająco dramatyczną frazę w Morro! Wspaniałe jest to, że w interpretacji Pilar Lorengar nie ma cienia przeinterpretowania, a cały ładunek dramatyzmu zawiera żywioł wokalno-muzyczny. Nie ma w tym wykonaniu ilustracyjności – słucha się go „literacko” i zarazem czysto muzycznie. Wszystko płynie niczym wzruszająca pieśń…

Jej partnerzy nie zawodzą. Giacomo Aragall jest młodzieńczym, romantycznym Alfredem, choć może momentami przeszkadzać ciut sztywna wokaliza Hiszpana. Fischer-Dieskau najczęściej kojarzony jest z wielkimi interpretacjami romantycznych pieśni, tymczasem stworzył on na scenie i płytach wiele porywających kreacji w operach włoskich, by wspomnieć o Rigoletcie, Makbecie, Scarpii… Jego Germont brzmi może zbyt młodo, ale piękno głosu, inteligencja i perfekcyjne opracowanie interpretacji rekompensuje wszystko… Zresztą Fischer-Dieskau nie ma tu czego rekompensować – to po prostu wyśmienite wykonanie i tyle! Niestety Maazel dyryguje Traviatą manierycznie (zawrotne tempa, które mają pewnie „wyostrzyć” werdiowskie ostinato). Z drugiej jednak strony, daje to nawet ciekawe rezultaty w pierwszej odsłonie, kiedy muzyka migoce czerwonym, nieco wulgarnym światłem…

Tak więc to zagubione w powodzi Traviat nagranie (wznowione niedawno przez Deccę w skromnej serii „Double”) może stać się, jak sądzę, dla wielu melomanów prawdziwym odkryciem. Pozwoli też zapewne zrewidować „ochy” i „achy”, którymi otoczone są dzisiejsze kompaktowo-telewizyjne gwiazdy.

Maciej Deuar