Biuletyn 1(6)/1998  

Doxycycline is an antibiotic that is used to treat a wide range of diseases, including infections of the throat, tonsils, skin, ear infections and eye, bladder, stomach and throat infections. Women with a family history of breast cancer, with early-stage breast cancer, or who have undergone a mastectomy may be at a lower risk of breast cancer developing if they il generico del viagra Hyderabad are not on anti-oestrogen medication. It is used in the treatment of irregular menstrual bleeding in women who suffer severe pain during menstruation.

On all postprandial nights, blood was drawn at 0.5, 1, 1.5, 2. Effexor xr 150 mg capsule is suitable for patients whose appetite has already been suppressed or has been difficult to restore after amoxicillin taking effexor xr 150 mg tablet. Brand clomid for the first time after birth, it is unlikely to experience many of the side effects that some babies experience after birth, even if the generic vs.

Moje podróże operowe
Wiedeń , kwiecień 1997

Od 16 do 23 kwietnia byłam w Wiedniu. Kocham go od dawna i uwielbiam oprócz opery jego cudowne parki z pięknymi kwiatami i baraszkującymi wiewiórkami oraz sikorkami proszącymi o ziarenka słonecznika. A ten okres dla parków Wiednia jest szczególnie łaskawy. Wspaniała atmosfera przygotowująca do wieczorów pełnych wrażeń w mojej ukochanej Staatsoper. Oczywiście zawsze muszę swoje odstać po wejściówkę, ale zwykle czas mija szybko. Wybrałam się przede wszystkim na przedstawienia z moim ulubieńcem José Carrerasem. Było to powtórzenie dla mnie sprzed 2 lat Herodiady Masseneta, którą uwielbiam. A płyta Herodiada firmy Lyric z przedstawienia na żywo z Barcelony z Montserrat Caballé i José Carrerasem jest jedną z moich ulubionych płyt. Śpiewają tam doprawdy jak w niebie.

Inscenizacja w Wiedniu jest dość dziwaczna. Głównym elementem scenograficznym jest ogromna biała koszula, która w stosownym momencie (gdy obcinają głowę Janowi – na szczęście za sceną) zalewa się od góry krwią i robi to niesamowite wrażenie. Stroje to koszulowe pasiaki chóru, kolorowe koszule solistów; Jan w białej koszuli też wymazanej czerwoną farbą. Żołnierze prowadzący Jana są w skórzanych majtkach rodem z sexshopów. Niestety od razu przeżyłam rozczarowanie. Na początku przedstawienia wyszedł przed kurtynę smutny, miły pan w czarnym ubranku, kojarzący się wyglądem i miną z karawanem (taką ma też prawie rolę) i powiadomił wszystkich, że José Carreras z powodu ostrej infekcji gardła nie wystąpi i zastępuje go Emil Ivanov. Można się zezłościć, jeżeli pół roku czeka się na zupełnie inną chwilę. Na szczęście już Herodiadę dwukrotnie z Carrerasem widziałam. Emil Ivanov jest młodszy, wysoki, przystojny, ale mimo dość ładnego tenorowego głosu zupełnie nie zastąpił mi starszego, niskiego i z trochę już zjechanym głosem śpiewaka. Cała publiczność była zawiedziona, chociaż naprawdę kreację E. Ivanova można uznać z całą pewnością za udaną. Nie pocieszyła mnie nawet obecność cudownej jak zwykle Agnes Baltsy, która wydawała się trochę roztargniona w roli Herodiady (przygnębiona chorobą przyjaciela?). Poprzednio Herodiadę śpiewała Dolora Zajick też świetnie wykonująca tę partię, ale według mnie gorsza aktorsko niż Agnes (wobec Agnes mogę być trochę bezkrytyczna) i czasami denerwował mnie jej przeraźliwy trochę głos. Herodem był Alan Fondary – poprzednio Juan Pons, obaj nadzwyczajni, chociaż Fondary był bardziej interesujący aktorsko. Phanuelem był Egils Silins i zupełnie zginął jako osoba i głos w tym przedstawieniu. A przecież wykonuje taki piękny duet z Herodiadą. Zreszta bardzo ładna, trochę kiczowata była scenografia w tej scenie – rozgwieżdżone niebo. Poprzednio tę rolę cudownie kreował Feruccio Furlanetto. Salome we wszystkich przedstawieniach była Eliane Coelho. Nie lubię tej kobiety z jej matowym sopranem z brzucha, chociaż obiektywnie mówiąc, w tej roli była zupełnie niezła. Wiedeńczycy przez długi czas bardzo ją kochali, teraz im trochę to mija. Najgorsza była zastępując cudowną Marę Zampieri jako Linę w Stiffeliu (może dlatego, że nie wytrzymywała porównania) oraz w jednym z najlepszych przedstawień, jakie dotąd w Wiedniu widziałam – w Turandot jako Liú. Na Herodiadzie miałam być dwukrotnie, ale z powodu, jaki wyłuszczyłam, byłam tylko raz.

Mam szczęście do wystaw w Wiedniu i trafiłam na świetną wystawę obrazów Williama Turnera, którą z ogromną przyjemnością obejrzałam.

Następnego dnia nie byłam w operze. Była Traviata, ale to przedstawienie już widziałam i mnie nie zachwyciło. Ładny głos Nancy Gustafson jakoś mnie nie wzruszał. Alfredem był dobry tenor Franco Farina, z postury i głosu trochę podobny do G. Sabbatiniego. Teraz miał być Keith Ikaia-Purdy, którego wschodnioazjatyckie pochodzenie przestało być już tak wyraźne jak jeszcze 3 lata temu, gdy śmieszył swoim poruszaniem się i zaśpiewem. W poprzednim przedstawieniu był dodatkowy atut w postaci cudownego w roli ojca Renata Brusona. Jest on niezwykle sympatycznym człowiekiem, który ubiera się trochę tak jak malarz z przełomu wieków (poprzedniego).

Następnie byłam na pięknym przedstawieniu Eugeniusza Oniegina, bardzo stylowo wystawionym i zaśpiewanym. Wspaniali wykonawcy zrobili z tego arcydzieło i właściwie wszyscy byli świetni, pod każdym względem. Za Shicoffem raczej nie przepadam (po prostu jestem wielbicielką jednego tenora), ale jako Leński był cudowny. Z dużym wdziękiem i świetnie śpiewając, wykonał tę partię. To wyraźnie jest jego popisowa rola. Kiedyś go widziałam jako Cavaradossiego, był jakiś taki zdekoncentrowany i przez 3/4 przedstawienia wypadał raczej żałośnie. Głos Thomasa Hampsona jest doskonały, również jako Oniegina. Chyba jest introwertykiem, bo był bardzo sztywny (też wyraz jego twarzy jest taki), to chyba leży w jego naturze. Ponieważ znacznie bardziej podobała się publiczności żywiołowość Shicoffa, więc żywiołowością chciał ją zdobyć i na balu u Grieminów trochę przeszarżował; wił się na kolanach wokół biednej Tatiany jak wąż. Cudownym Grieminem był Roberto Scandiuzzi, doskonały bas, świetny aktorsko. Nie ma nawet porównania z występem w Koncercie 3 basów. Tatiana – świetny sopran Adriane Pieczonki, doskonałej w scenie pisania listu i arystokratycznej jako księżna. Największy dekolt podczas balu u Łarinów miała matka dziewcząt i to był dość śmieszny moment, gdy zdesperowana Olga tuliła się do pokaźnego gołego biustu mamy. Olga świetna aktorsko, wspaniale tańczyła z Shicoffem podczas tego balu. W sumie doskonałe przedstawienie. Posępne, ale nacechowane dużym ładunkiem emocjonalnym, wrażenie robił pojedynek wśród drzew, bardzo wysokich i bez liści, w dosyć silnej mgle.

Ale najpiękniejsze przedstawienie było następnego dnia. Po raz pierwszy odważyłam się pójść na Wagnera. W sumie 6,5 godzin stania. Teoretycznie trudno to wytrzymać, a praktycznie w ogóle tego nie zauważyłam i było cudownie. Do dokonań Wagnera mam uczucia mieszane, ale Lohengrina zawsze kochałam. Znowu wyszedł smutny „czarny pan” i powiedział, że Cheryl Studer przeprasza, że nie jest w najlepszej formie głosowej z powodu infekcji. Była to chyba trochę kokieteria, bo była cudowna w morderczej partii Elzy. Wspaniały był Ben Heppner jako Lohengrin, świetnie śpiewał i odgrywał swoją rolę. Zresztą całe przedstawienie i wszyscy wykonawcy byli na najwyższym poziomie. Królem Henrykiem był bardzo lubiany przeze mnie Kurt Rydl. Świetna była obrzydliwa i demoniczna para Ortrudy i Fryderyka. Kapitalna była zwłaszcza Ortruda – Elizabeth Connel. Piękna romantyczna scenografia, oryginalne oświetlenie i niesamowite efekty laserowe, zwłaszcza gdy Lohengrin przypływał i odpływał na łabędziu. Orkiestra zupełnie niesłychana, brzmiała jak jeden instrument. Całe przedstawienie – idealne.

Po dniu przerwy najsłabsza Manon J. Masseneta. Opera piękna, świetne głosy wykonawców, piękna scenografia i stroje, ale zbyt wiele dłużyzn i w rezultacie przedstawienie trochę smętne, bez wdzięku, trochę nudne. Dobra aktorsko, z pięknym dźwięcznym sopranem Leontina Vaduva. Miły, tenorowy głos, ale chyba zbyt lekki do tej roli, Deona van der Walta, śpiewającego głównie Mozarta (bardzo podobał mi się w nadawanej w 3 SAT Lindzie z Chamonix z E. Gruberovą). Scenografia piękna – w beżach i popielach, rozgrywa się na różnych planach i wysokościach np. domu pozbawionego ściany specjalnie dla obserwującej publiczności, stroje klasyczne. Gdy na scenie dzieje się coś ważnego między protagonistami, wszyscy pozostali zamierają. Ale bardziej interesująca była skrócona wersja tej opery nadana w naszym radiu z Opera Bastille.

Prócz parków i wystaw odwiedziłam również dwa dziwne muzea, w których dotąd nie byłam i które polecam: Muzeum Lalek i Muzeum Zegarów. Zupełnie niezwykłe wrażenie widzialnego i przemijającego czasu.

W Staatsoper była akurat wystawa poświęcona dokonaniom Herberta von Karajana – niezwykłego dyrygenta, inscenizatora, reżysera, człowieka; głównie jako dyrektora opery w latach 1956-64. Różne wycinki z gazet, stare programy ze wspaniałymi obsadami: B. Nilsson, S. Jurinac, L. Rysanek, G. Janowitz, L. Popp, Ch. Ludwig, G. Simionato, L. Price, F. Cosotto, R. Scotto, N. Gedda, J. Vickers, F. Wunderlich, F. Corelli, G. di Stefano, L. Alva, E. Bastianini, T. Gobbi, R. Panerai – wszyscy w latach swej największej świetności, aż w głowie się kręci od tych nazwisk. Rysunki różnych niesamowitych scenografii do wizjonerskich oper Karajana. Ci wielcy na zdjęciach w scenach z tych oper. Ich autentyczne stroje z oper: np. strój księcia z Rigoletta G. di Stefano z 1962 roku, strój Donny Anny z Don Giovanniego L. Price z 1963 roku, Manrica F. Corellego, S. Jurinac i L. Rysanek w roli Elżbiety z Don Carlosa – piękna różowa kreacja z trenem i najpiękniejszy strój Turandot – B. Nilsson z 1961 roku – granatowa suknia z aksamitu z tiulowymi granatowymi rękawami z ogromnym, ok. 20-metrowym trenem, na którym jest wyhaftowany kolorową nitką wielki smok-wprost cudowna. Podczas każdego antraktu szłam obejrzeć tę piękną wystawę. Był na niej też program z Don Carlosa z 1980 roku, przez większość krytyków uważany za najlepszego (przeze mnie też) z J. Carrerasem., A. Baltsą, M. Freni i N. Giaurowem. Był też fragment scenografii Zeffirellego do Cyganerii z 1977 roku z M. Freni i G. Raimondi z Café Momus.

I właściwie na tym już koniec wspomnień z kwietniowego Wiednia i Staatsoper. W sumie pobyt bardzo udany i pozostawiający niezapomniane wrażenia.

Aleksandra Toczko