Biuletyn 2(7)/1998  

So, we went to their houses and talked about their football practice and we were both laughing so they invited me to go out with them on a double date that night. Cephalexin generic the dosage of ceftriaxone 500 mg is 500 mg as of the first Zaïo dose of antibiotics or the dose may be up taper at least after every two days. This information is intended as a general description of drugs and dosages and does not specify which or how many drugs or dosages to use, or how to administer or dose.

They are not intended as a substitute for the original brand name medicine. In the study, one of the men othergates with cancer developed a rare disorder called lymphoblastic leukemia. It is used for patients having thinning of their hair in men.

Nie lubię nagrań wzorcowych

Nie lubię nagrań wzorcowych, choć nieraz zachwycałam się rejestracjami za takie uchodzącymi. Nie lubię tego określenia, które w wypowiedziach większości krytyków oznacza coś w rodzaju muzycznego wzorca z Sévres i zarazem tarczy strzelniczej, do której powinni mierzyć kolejni wykonawcy.

Bez wątpienia jest to pojęcie przydatne. Po sporządzeniu rejestru interpretacji wzorcowych można dość łatwo odmierzać artystyczną rangę następnych nagrań. Niestety nie wiadomo, kto miałby takie zestawienie przygotować. Komputer mógłby od biedy wyliczyć techniczną precyzję wykonania (i może nawet niektórzy melomani zgodziliby się na takiego rozjemcę), ale gdzie znaleźć niekwestionowany autorytet w sprawach piękna, siły wyrazu i wiarygodności interpretacji? Nie wchodzi przecież w grę ani głosowanie – obowiązkowe – wszystkich możliwych słuchaczy, ani znalezienie arbitra obdarzonego „wzorcową” wrażliwością i znającego wszystkie możliwe wykonania (znawcy fonograficznych cimeliów odznaczają się czasami zdumiewającą niewiedzą na temat nagrań „powszechnie” znanych). Pozostałe, pośrednie rozstrzygnięcia można podważyć krótkim: „mnie się to nie podoba”, „ja w to nie wierzę”, „słyszałem lepsze”. Ci, którzy sporządzają zestawy nagrań wzorcowych, zapominają o tej prostej prawdzie, że ludzie się różnią.

Oczywiście dotyczy ona zarówno słuchaczy, jak twórców i wykonawców muzyki. Toteż wskazywanie interpretacji modelowej wiąże się nieuchronnie z wyróżnieniem osobowości interpretatora (a także – krytyka). Wydaje mi się, że takie zakamuflowane wartościowanie ludzkich postaw jest nieuczciwe. W tym momencie zwolennicy wzorcowych nagrań mogliby powiedzieć, że wyborów nie dokonują tylko na podstawie własnego widzimisię, lecz biorą pod uwagę wszystko, co wiadomo o zamiarach kompozytora, jego rozumieniu piękna i prawdy. Załóżmy, że można takie rzeczy zbadać do końca i wykonać utwór dokładnie tak, jak wyobrażał go sobie kompozytor. Wtedy należałoby w konsekwencji uznać, że doskonałe nagranie w zupełności zastępuje partyturę i z czystym sumieniem polecić młodym muzykom studiowanie nagrań zamiast nut.

W praktyce, kiedy chodzi o szczegóły interpretacyjne, znawcy rzadko sięgają „do źródła”; zazwyczaj powołują się na autorytet wykonawcy jako tego, który przeniknął intencje kompozytora. Czasami prowadzi to do dość zabawnych sytuacji. Recenzent gani artystę za niestylową czy niedostatecznie przemyślaną interpretację, wykorzystując wiedzę, jaką zdobył dzięki poprzednim nagraniom tego samego muzyka. Można się wtedy zastanawiać, czy znaczy to, że uczeń przerósł mistrza, czy po prostu uczniowi brak mistrzowskiej pokory wobec dzieła. Bardziej prawdopodobne wydaje mi się drugie przypuszczenie. Bywa też inaczej: autorytet wykonawcy jest tak silny, że jego wielbiciele uznają za wzorcowe wszystkie, nawet bardzo różne, proponowane przez niego rozwiązania – ale tylko te i żadne inne. Z pozoru dopuszczalna jest spora dowolność interpretacyjna, w rzeczywistości pozostali wykonawcy zbierają cięgi albo za naśladownictwo – kiedy ich wykonanie jest podobne do któregoś ze „wzorów”, albo za niezdolność odczytania istoty dzieła – kiedy odważają się zaproponować swój punkt widzenia. W każdym razie na ich niekorzyść działa to, co powinno być głównym atutem – ich osobowość, ludzka i artystyczna. Nic więc dziwnego, że wielu krytyków zapatrzonych we wzorce z pobłażliwością traktuje wykonawców przeciętnych i pastwi się nad indywidualnościami, których nawet nie próbuje uważniej posłuchać.

Wadą niemal wszystkich zestawień najlepszych interpretacji, artystów, twórców i dzieł jest niejasność kryteriów, na podstawie których są sporządzane. Zazwyczaj mogę się ich tylko domyślać, szukając wspólnych cech różnych wypowiedzi jednego autora. Bardzo, bardzo rzadko zdarza się, że ktoś mówi: „Uważam, że istotą sztuki jest. i dlatego za najwybitniejszego artystę uznaję.” To sytuacja komfortowa – kiedy wiem, z jakich przesłanek wynika czyjś wybór, łatwiej mi go uszanować, nawet jeśli się z nim nie zgadzam; łatwiej mi też nawiązać dyskusję. Oczywiście, to że dwie osoby mają podobne oczekiwania, nie oznacza, że muszą darzyć sympatią tych samych twórców. Względność jest właśnie charakterystyczną cechą opinii na temat sztuki. Warto w tym miejscu przypomnieć, że do najbardziej kontrowersyjnych sportów należą nie tylko te wyjątkowo brutalne czy niebezpieczne, ale także te, w których punktuje się wrażenie artystyczne – łyżwiarstwo figurowe, gimnastyka artystyczna. Wątpliwości budzi możliwość sprawiedliwej oceny występu i dość powszechne jest przekonanie, że o wynikach decydują w dużym stopniu sympatie i antypatie sędziów. Tymczasem w świecie kultury myślenie kategoriami sportowymi jest coraz bardziej popularne; na palcach można policzyć pisma muzyczne, które nie przyznają nagraniom gwiazdek, kropeczek czy podobnych znaczków. Pozwolę sobie na jeszcze jedno odwołanie do innej dziedziny życia. W polskich szkołach stosuje się sześciopunktową skalę ocen uzupełnianą przez plusy i minusy i często okazuje się ona nie dość elastyczna, nieprecyzyjna. Recenzenci przy pomocy pięciu czy dziesięciu punktów (różnica w gruncie rzeczy nieistotna) chcą wymierzyć pracę dyrygenta, orkiestry, kilkorga solistów, chóru. Także – przeżycia słuchaczy. Być może obawiają się, że samo omówienie wykonania może nie wystarczyć czytelnikom, którzy chcą wiedzieć na pewno, czy mają być usatysfakcjonowani. Podobne wątpliwości budzą próby rezygnacji z tradycyjnych ocen w szkołach – okazuje się, że sporo dzieci, a także rodziców woli, żeby nauczyciele wyraźnie im mówili, czy mają być zadowoleni z osiągnięć.

Poszczególne stopnie „skal recenzenckich” mają w różnych pismach różne nazwy. Na przykład najwyższa ocena w jednym może być rozszyfrowana dla wszystkich, a w innym dla koneserów. W pierwszym wypadku uznaje się, że w sprawach smaku rację ma większość i że możliwe są dzieła, które zadowalają wszystkich. W drugim – tworzy się poradnik „Jak zostać koneserem sztuki”. Zgodnie z tym punktem widzenia jest to dość łatwe. Nie trzeba znać wielu interpretacji, żeby wskazać „najlepszą”, nie trzeba nawet wiedzieć, dlaczego do gustu przypada właśnie ta. Umiejętność uzasadnienia wyboru nie jest zresztą potrzebna, gdy wszyscy koneserzy myślą tak samo. Odmienne zdanie mogą mieć tylko słuchacze niewyrobieni – lub czytelnicy innego pisma.

Wolność od ciężaru samodzielnego podejmowania decyzji, kształtowanie się podobnych gustów – to cechy kultury masowej. Krytycy przenoszą (nie wiem, na ile zdają sobie z tego sprawę) charakterystyczny dla niej sposób myślenia i wartościowania na grunt kultury wysokiej. Rozumiem obawę przed pozostawieniem swobody oceny zjawisk artystycznych osobom nieprzygotowanym, ale wątpię, czy można wychować świadomych odbiorców sztuki, myśląc za nich. Jeśli przyjąć, że kultura wysoka – w przeciwieństwie do popularnej – jest obszarem stawiania zasadniczych pytań dotyczących człowieka i świata, zderzania się różnych odpowiedzi, wątpliwości, to uczestnictwo w niej musi się wiązać z ryzykiem zetknięcia z propozycjami, które nie przypadają do gustu. Zdanie się na czyjś wybór jest rezygnacją z udziału w toczącej się od wieków rozmowie i dotyczy to zarówno odbiorców sztuki, jak wykonawców. Toteż nie ma sensu, zwłaszcza w epoce rozkwitu fonografii, dublowanie wykonań, powtarzanie słowo w słowo rzeczy już powiedzianych. Być może dotyczy to przede wszystkim interpretacji wybitnych, takich, w których najwyraźniej ujawnia się indywidualność artysty i jego stosunek do świata i utworu. Wyzwaniem dla następców jest znalezienie w partyturze możliwości dodania od siebie czegoś nowego, odkrycie jakichś tajemnic dzieła i wzbogacenie go. Uznanie, że na temat utworu już nic więcej nie można powiedzieć, czyli innymi słowy – że utwór nie może już do nas przemówić w nowy sposób, jest orzeczeniem jego śmierci. Zwrot wykonanie wzorcowe ma w sobie coś z nekrologu dzieła. Mogę zgodzić się na wykonania godne poznania, niezrównane, pamiętne, niepowtarzalne, genialne, rewelacyjne. Nie potrafię się zgodzić na wzorcowe, modelowe czy absolutne, bo poważne, konsekwentne traktowanie tych określeń prowadzi do absurdu, co próbowałam pokazać. Oczywiście można pozostać przy tych sformułowaniach, uznać je za czysto konwencjonalne i traktować z przymrużeniem oka. Tylko czy warto rezygnować z bogactwa języka i możliwości wyrażenia własnego zdania?

Agata Durda