Biuletyn 3(8)/1998  

I will be on the pill for about 5-6 weeks, then take it off for a few months to let my hormones get a rest, then take it back on and continue for 5-6 years. I was also prescribed a medication called Năvodari map celexa, which has a generic name of celexa for which i also have to pay a prescription fee of .67 per month, as well as a copayment per month. It is an essential component of the skin’s protective system and to its function.

We've seen our best prices go up, our most popular products go down, and our lowest prices go up. The company was based in kansas city https://demolizionigrieco.it/51753-effetti-collaterali-del-cialis-30790/ and i was making between and 25,000 a year at the time. Members of a Turkish delegation walk into the bank of the Bank of Cyprus in central Nic.

Kilka słów o pożyteczności muzyki i artystów

Wypowiedź Pani Izabeli Lambach, zamieszczona w Listach do redakcji, na temat mojego sformułowania o koncertach komercyjnych i charytatywnych, zainspirowała mnie do podzielenia się kilkoma refleksjami. Pani Izabela, jak widzę, reprezentuje akademickie podejście do sztuki jako wartości samej w sobie. Trudno zaprzeczyć, że duchowe i estetyczne uniesienia, jakie przeżywamy dzięki koncertom i przedstawieniom, są wartością samą w sobie. Ale czy najwyższą?

Służba wielkiej muzyce w imię wielkiej sztuki przeznaczona wybitnym artystom jest godna uwielbienia, ale jeśli artysta potrafi połączyć ją ze służbą w imię innych wielkich wartości, np. ratowania ludzkiego zdrowia i życia, to jego dokonania zyskują wymiar wyjątkowy i prawdziwie godny podziwu. Koncerty powinny przede wszystkim służyć sztuce – pisze Pani Izabela. Oczywiście. I koncert charytatywny zawsze będzie służył przede wszystkim wielkiej sztuce, jeśli jego bohaterem będzie wybitny artysta, który nie obniży swego poziomu tylko dlatego, że występuje w koncercie charytatywnym. Koncerty wymienione przeze mnie w artykule Dar wielkiego talentu. to tylko margines życia artystycznego – zarzuca mi Pani Izabela. Zgadzam się, że dla większości artystów koncerty charytatywne to margines ich życia. Ale bohaterem mojego artykułu był José Carreras, a dla niego nie jest to bynajmniej margines. Dlatego pozwoliłam sobie na szersze omówienie jego koncertowej działalności charytatywnej w związku z warszawskim koncertem, który miał również taki charakter.

Moim zdaniem trzeba mówić o pozaartystycznych efektach działalności instytucji kulturalnych i artystów, ale nie w kontekście próby udowadniania, że muzyka może być „pożyteczna”. To już jest udowodnione. Ale w sytuacji, gdy świat schodzi na psy, sztuka może, a nawet powinna, być „pożyteczna” jako instrument, który może choć trochę przyczynić się do naprawy świata, dzięki swojej ogromnej możliwości oddziaływania na ludzi.

Byłabym niemądra, gdybym potępiała koncerty komercyjne. W końcu artysta utrzymuje się ze swojej pracy artystycznej, to jasne. Przypomina mi się wypowiedź bohatera filmu Zanussiego Ostatni krąg (film, nawiasem mówiąc, znakomicie pokazywał kulisy charytatywnych koncertów) – słynnego tancerza, który nie chce oddać swojej gaży na cele charytatywne: Domingo i Carreras mogą śpiewać za darmo, bo zarabiają ogromne pieniądze, a ja muszę z czegoś żyć. Było to małoduszne usprawiedliwienie, ale nie pozbawione do końca sensu. Gdyby nie było komercyjnych koncertów, zapewne trudno byłoby o charytatywne. Jednak artysta o wielkiej sile osobowości i talentu powinien wykorzystywać swoje atuty nie tylko, by „zarabiać”, nie tylko wreszcie w służbie sztuki dla sztuki, ale i w służbie szlachetnych idei, wielkich wartości, z którymi będzie chciał się utożsamiać. Jeśli będzie inaczej, może być naprawdę wielkim artystą, ale za to niestety – małym człowiekiem.

Oczywiście nie wymagam od wszystkich wielkich artystów heroicznych czynów, ale choć odrobiny zaangażowania w to, co dzieje się wokół nich. Wielki artysta nie powinien, moim zdaniem, tkwić na luksusowym piedestale, w zachwycie nad własnym talentem, który niesie ludziom. Nie powinien nie dostrzegać biednych, chorych i zabijanych. Winien nieść ludziom coś więcej, niż własną sztukę. Łatwo jest pogrążyć się w wyidealizowanym świecie muzyki, sztuki dla sztuki, uciec od okrutnej niekiedy rzeczywistości. Spróbować naprawiać tę rzeczywistość – także poprzez sztukę – jest znacznie trudniej i niewielu artystów ma chęć i odwagę poważyć się na to, stąd ten margines.

Ośmielę się też powiedzieć, że wielka muzyka poparta szlachetną ideą, zyskuje jeszcze na wartości. Przykładem jest tu dla mnie Requiem Mozarta, transmitowane ze zbombardowanego Sarajewa. To wielkie dzieło nabrało nowego, jakże wstrząsającego artystycznego wyrazu, uświadamiając nam, siedzącym przed telewizorami w naszych bezpiecznych domach, cały bezmiar cierpienia, jakie niesie wojna. Stało się protestem przeciwko bezsensownej śmierci miasta i jego mieszkańców, poruszającym apelem do ludzkości o refleksję i opamiętanie, przesłaniem o pokój. Widziałem płaczących mieszkańców Sarajewa, którzy uwierzyli dzięki naszemu koncertowi, że świat o nich nie zapomniał – wspominał José Carreras.

Tak, podtrzymuję tezę, że muzyka powinna być pożyteczna. Bowiem jeśli koncert José Carrerasa w Manaus przyczynił się do tego, że wyposażono szpital dla dzieci z ubogich dzielnic, w którym przedtem, właśnie z braku sprzętu, umierało kilkunastu małych pacjentów dziennie – to wierzę, że sztuka powinna być pożyteczna. Jeśli słucham pełnych wdzięczności wypowiedzi chorych, którym uratowano życie, także dzięki funduszom zebranym podczas transmisji charytatywnych koncertów Carreras-Gala w Lipsku – to jestem pewna, że sztuka powinna być pożyteczna. Jeśli dzięki koncertowi José Carrerasa w Bejrucie dla chorych na białaczkę w Libanie pojawiła się nadzieja na leczenie w nowym Centrum Przeszczepu Szpiku – to sztuka istotnie jest pożyteczna, a dowody na to są piękne. Takie fakty zresztą można by mnożyć. I ośmielę się zadać pytanie: cóż wobec takich faktów znaczy teza, że koncerty powinny przede wszystkim służyć muzyce? To czasem może okazać się za mało, to czasem jest niewystarczające w naszym świecie, tak bardzo niedoskonałym.

Przypomina mi się wypowiedź Montserrat Caballé, którą usłyszałam podczas konferencji prasowej w Zabrzu w ’93 r.: My artyści czujemy się dumni, że poprzez naszą działalność angażujemy się nie tylko w muzykę, ale i w coś, co tak naprawdę jest od muzyki dużo ważniejsze – w pomoc drugiemu człowiekowi. A więc jeszcze raz muszę podkreślić – nie mogę zgodzić się ze stwierdzeniem, iż udowadnianie, że muzyka może być „pożyteczna”, jest jedynie usprawiedliwieniem działalności teatrów i artystów oraz wytłumaczeniem moich zamiłowań. Powiem więcej – jestem wręcz dumna, że interesuję się sztuką służącą nie tylko wielkim wartościom artystycznym, ale także wartościom wyższym, moim zdaniem. Jestem też dumna, że podziwiam artystę, który łączy wielki talent z prawdziwym humanizmem, co jest rzadkością w naszym skomercjalizowanym świecie, także świecie sztuki. Ktoś może zapytać, co w takim razie robi ten człowiek w obrzydliwie komercyjnej trasie Trzech Tenorów? Ale powiedzieliśmy już sobie, że bez komercji trudno o charytatywność. I trzeba czasem dostosować się do reguł gry.

Jeśli natomiast chodzi o mnie, to poszłam nawet dalej w udowadnianiu „pożyteczności” muzyki. W mojej pracy magisterskiej poświęconej operze, udowodniłam (także na podstawie badań, czyli praktycznych lekcji muzyki w szkole) „pożyteczność” opery, skupiającej w sobie tak wiele sztuk, zebranych w jedno syntetyczne dzieło, w wykorzystaniu jej jako znakomitego środka dydaktycznego w wychowaniu estetycznym właśnie poprzez sztukę. Zainspirowały mnie słowa prof. Suchodolskiego: Nie tylko wychowanie ma służyć sztuce, ale to właśnie sztuka ma służyć wychowaniu. I dlatego też pozostanę głosicielką „pożyteczności” muzyki. Myślę, że sztuka muzyczna realizowana na koncertach i przedstawieniach przez wielkich artystów winna służyć wielu pożytecznym celom, a nie tylko samej sobie, nawet jeśli wydaje się być absolutem.

Monika Pulik


Widzę, że zgrzeszyłam lakonicznością i nie dość jasno wyraziłam, czego dotyczą moje wątpliwości. Postaram się nie powtórzyć tego błędu.

Najpierw kilka zastrzeżeń. Wcale nie uważam, że artyści z racji posiadanego talentu są zwolnieni z zainteresowania tym, co się wokół nich dzieje. Nie lubię zarówno akademizmu, jak i sztuki dla sztuki (dwie rzeczy zupełnie różne), co więcej – przekonanie o tym, że świat sztuki to świat wyidealizowany, że np. oczywistą zaletą wykonania jest „niebiańskie” brzmienie, uważam za daleko idące uproszczenie. Sztuka – także operowa – może ujawniać zawiłość życia i to nieraz w bardziej jaskrawy sposób, niż czynią to reporterskie relacje. W tym przede wszystkim sensie sztuka może być wartością: jako komentarz do rzeczywistości, pretekst do zadumy, a nie tylko okazja do estetycznych i duchowych (co to dokładnie znaczy?) uniesień. Oczywiście pod warunkiem, że się jej na to pozwala.

Wydaje mi się, że zbyt często mówi się o sztuce (w szczególnym stopniu dotyczy to opery), że jest piękna, przyjemna, wzruszająca, zabawna albo relaksująca, a zbyt rzadko – że jest ważna, niepokojąca. Nie oczekuje się od niej poruszania spraw ważnych. Wbrew pozorom koncerty charytatywne tego nie zmieniają, bo podczas nich sztuka jest ozdobą, pretekstem – wspaniałym – do zwrócenia uwagi na jakiś problem, ale sama niewiele o nim mówi. Można sobie wyobrazić, że ktoś tak przejął się spektaklem Traviaty, że zainteresował się losem ludzi z różnych powodów odrzuconych przez społeczeństwo i zaczął coś robić, aby im pomóc. Bodźcem do działania byłaby wtedy bez wątpienia sztuka. Natomiast Mattinata może być wykonywana przy okazji koncertów, służących wielu różnym celom, nie mającym z tą pieśnią żadnego związku. Na los potrzebujących pomocy zwraca uwagę napis w programie czy na plakacie. Podejrzewam zresztą, że zainteresowanie większej części publiczności danym problemem kończy się wkrótce po wyjściu z sali koncertowej i trudno mówić tu o skutecznym oddziaływaniu. Nie wiem, w jakim stopniu sztuka może zmieniać ludzi. Doświadczenie wskazuje, że częściej przełomem jest osobiste nieszczęście niż przeżycie artystyczne, co zresztą nie jest żadnym argumentem przeciwko koncertom charytatywnym.

Działalność charytatywna artystów, polityków, osób publicznych oraz tych szerzej nieznanych budzi mój głęboki szacunek i nie mam zamiaru w jakikolwiek sposób jej deprecjonować. Sądzę jednak, że nie należy zacierać granic między różnymi dziedzinami życia, mylić ocen odnoszących się do sztuki i dobroczynności. Nie potrafię się zgodzić z tym, że wartość artystyczną występu można w pełni ocenić dopiero wtedy, gdy wiadomo, z jakiej okazji się odbywa. Bez względu na to, czy wiem jakiej idei służy koncert, czy nie, fałszywe nuty pojawią się w tym samym miejscu. Przejęta wyjątkową okazją mogę ich wprawdzie nie zauważyć, ale to zupełnie inna sprawa. Zgoda, wielka muzyka poparta szlachetną ideą zyskuje [.] na wartości. Ale nie jest to wartość artystyczna i warto o tej różnicy pamiętać. Dlaczego? Bo w przeciwnym wypadku prowadzi to do takich nieporozumień, jak przyznanie specjalnej nagrody miesięcznika poświęconego muzyce klasycznej (Gramophone), kojarzonej z osiągnięciami fonograficznymi w tej właśnie dziedzinie sztuki – Lucianowi Pavarottiemu, za zebranie dużej sumy na cele charytatywne, a pośrednio za koncert z serii Pavarotti and friends i płytę Children of Bosnia, które z muzyką klasyczną mają równie mało wspólnego, co z wysokim poziomem artystycznym. Naprawdę bardzo łatwo uznać, że piękny cel może uszlachetnić nie tylko wielką muzykę. Świadomość, że mówi się o koncercie charytatywnym, onieśmiela. Wydaje się nieeleganckie krytykowanie go w jakikolwiek sposób i w rezultacie zdarza się, że recenzent muzyczny wykręca się od powiedzenia, czy występ był dobry, formułką w stylu: „Ze względu na szlachetny cel, jakiemu służył, trudno oceniać ten występ w kategoriach czysto artystycznych”. Nieprawda. Jeśli się nie miesza różnych kategorii, można powiedzieć, że koncert się nie udał pod względem muzycznym, ale mimo to warto było go zorganizować. Czy coś w tym stylu. A wykręty podobne do przytoczonego wyżej (zdarzało mi się takie czytać) i tak zdradzają opinię recenzenta.

Nie widzę też powodów, dla których działalność charytatywna miałaby usprawiedliwiać poczynania komercyjne. Życie artystyczne, czyli funkcjonowanie sztuki w społeczeństwie nie ogranicza się do tych dwóch biegunów, do różnych wydarzeń zapowiadanych jako „nadzwyczajne”. Są jeszcze „zwykłe” koncerty, które pozwalają artystom zarobić na życie, że nie wspomnę o dochodach z nagrań. Według słowników języka polskiego komercyjny to nie tylko dochodowy, ale przede wszystkim dochodowy, nastawiony w pierwszym rzędzie na zysk. Toteż nie każdy koncert przynoszący dochód zasługuje na miano komercyjnego. Jeśli wykonawcy starają się przygotować ambitny program i wykonać go na jak najlepszym poziomie, tzn. jeśli dla nich najważniejsza jest artystyczna wartość przedsięwzięcia, to zarzucanie im komercji jest niesprawiedliwe. Chyba że uznamy, że zarabianie na sztuce w ogóle jest niedopuszczalne. O koncertach charytatywnych mówi się w dwóch wypadkach – zarówno wtedy, gdy wykonawca z góry zrzeka się na jakiś cel swego honorarium, jak i wtedy, gdy na cele dobroczynne przeznaczony jest dochód z biletów (i ewentualnie datki publiczności), natomiast koszt organizacji koncertów pokrywają sponsorzy. W drugim przypadku właściwymi filantropami są widzowie – i sponsorzy. Artysta ma ich po prostu, podpisując się pod jakąś inicjatywą, przyciągnąć. W nagrodę ma prawo mówić, że angażuje się w działalność charytatywną. Mimo to nie należy utożsamiać udziału w imprezach dobroczynnych z dobroczynną działalnością. Honorarium otrzymane za koncert komercyjny wykonawca może przecież, nie rozgłaszając tego, przeznaczyć na jakiś zbożny cel. I trudno byłoby mieć do niego pretensję o to, że nie informuje o swoich szlachetnych gestach. Pod względem etycznym taka cicha działalność jest nawet bardziej godna podziwu, choć być może owocuje mniejszymi datkami. Warto także zauważyć, że nie klasa artysty jest najważniejsza, kiedy organizuje się koncert charytatywny (i komercyjny), ale rozgłos, wykonawcy lub samej imprezy. Jerzy Owsiak ma niewielu wybitnych artystów w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, a mimo to potrafi zebrać sporo pieniędzy. A przecież nie określa, np. ustalając cenę biletu, jakiejś minimalnej wysokości datku, na ostateczną sumę składa się też niejeden „wdowi grosz”.

Tak więc, ponieważ można zarabiać na koncertach charytatywnych i nie mieć żadnych pieniędzy z komercyjnych, nie wystarczy patrzeć na szyld, pod którym artysta występuje, żeby uczciwie ocenić, jakim jest człowiekiem. A tym bardziej by porównywać z innymi i szacować, kto jest szlachetniejszy. To naturalne, że każdy fan zwraca szczególną uwagę na to, co robi jego idol i o jego działaniach jest najlepiej poinformowany. Wielbiciele innych artystów zapewne mogliby powiedzieć sporo ciekawych rzeczy o ich zasługach, tyle tylko że prowadziłoby to do licytacji szlachetnych uczynków, moim zdaniem nie na miejscu i niesmacznej. Ja w każdym razie nie czuję się powołana do sądzenia wrażliwości, intencji i poświęcenia artystów.

Izabela Lambach