Biuletyn 3(8)/1998  

It is also used to treat allergies such as allergic rhinitis, hay fever and eczema. Many of these prices were offered, http://shoppingviaggi.it/66198-cialis-20-mg-online-kopen-20152/ but we noticed that some of them were posted by the manufacturer. The main problem associated with plavix is its risk of causing strokes due to bleeding.

The higher the dose, the more costly the treatment is. I was amoxicillin 1000 packungsgrößen shocked that there were so many people looking to get out of a life drug and alcohol addiction. In most cases, bipolar disorder begins between the ages of 18 and 25 years and it can be diagnosed in children who may not even know they have the condition.

Kilka uwag do pewnego artykułu

W Biuletynie nr 1(6)/1998 ukazał się artykuł pt. Lucia Aliberti – Wyklęta Primadonna autorstwa Pana Macieja Deuara.

Jako gorąca wielbicielka kunsztu Maestry Montserrat Caballé poczuwam się do sprostowania błędnej oceny sztuki tej wspaniałej śpiewaczki. Autor przyznaje wprawdzie Caballé urzekająco piękny głos i dar szlachetnego frazowania, ale cyt.: słynna Hiszpanka nigdy nie władała [.] ani odpowiednią techniką, ani takim rozumieniem stylu czy temperamentem, by wnieść do sposobu interpretowania Belliniego i Donizettiego coś rzeczywiście nowego i pasjonującego i gdyby Caballé swój wielki talent poparła większą pracą, doszłaby do nieprawdopodobnych rezultatów.

Montserrat Caballé posiada doskonałą wszechstronną technikę wokalną. Cudowne frazowanie – płynne legata, crescenda i decrescenda, eteryczne, niekończące się pianissima trzymane na jednym oddechu, nawet w górnym rejestrze (co jest szczególnie trudne), idealna wręcz intonacja – to kunszt tej wielkiej śpiewaczki, nie mający sobie równego. Słynna Hiszpanka dzięki tym właśnie umiejętnościom przeszła do historii światowej wokalistyki.

W Encyklopediach Muzycznych pod hasłem Montserrat Caballé podkreślana jest wyjątkowa emisja tej śpiewaczki. Doskonałą emisję osiąga się poprzez wiele odpowiednich ćwiczeń. Ćwiczenia to technika, a technika to rezultat pracy (w powszechnym rozumieniu). Zarzucanie właśnie tej artystce braków technicznych spowodowanych niedostateczną pracą jest, delikatnie mówiąc nielogiczne! Słuchając Jej wspaniałych interpretacji, że wymienię dla przykładu tylko kilka jak: Normę, Lukrecję Borgię, Aidę – (klasyczne nagranie z 1974 r. pod dyr. R. Mutiego), Trawiatę, Salome czy Elżbietę z Don Carlosa nie sposób zgodzić się, że artystka nie rozumie stylu czy nie wnosi do interpretacji bel canta nic „nowego” i „pasjonującego”. A czy powinna? Nowe nie musi kojarzyć się z „lepszym”. Wielu już próbowało „nowego” Bacha, Mozarta, a nawet Chopina, tylko nic z tego nie wyszło. Przykładem może tu być też inna dziedzina sztuki – malarstwo. Odkąd do kopii dzieł wielkich twórców malarze wnoszą tzw. „własne spojrzenie” – sztuka zdecydowanie dewaluuje się, zatraca swoją estetykę, a „natchniony” przez kopistę czymś „nowym” Bosch nie jest już „Boschem”, a za to niezłym „knotem”.

Zastanawiam się, dlaczego krytycy muzyczni tak często domagają się nawet od znakomitych wykonawców czegoś „nowego”. Wniosek prosty – jeżeli nie można się do czegoś „przyczepić”, to sięga się po „zapasowy” czy też „dyżurny” zarzut: nie wniosła (wniósł) do swojej interpretacji „nic nowego” (bliżej nieokreślonego).

„Gdybanie” można odnieść nawet do najświetniejszych artystów. Przykład stanowić może nasz znakomity rodak Artur Rubinstein. „Gdyby” nie używał życia tak jak używał (do czego sam się przyznaje w autobiografii), a więcej ćwiczył to doszedłby do jeszcze lepszych rezultatów. Nie jest to wcale takie pewne, gdyż nawet największy talent ma granice swojego rozwoju.

W dalszym ciągu tegoż artykułu czytamy: Anna Moffo to amerykański komiks, Mariella Devia – zwietrzała włoskość, Gruberova to słowiańska wersja Sutherland. O ile pierwsze określenie można mniej więcej zrozumieć, to dwa następne nie są klarowne. Szkoda, że Aut or nie sprecyzował o co mu chodzi. Natomiast Joan Sutherland, Marilyn Horne, Beverly Sills nie natchnęły swojej sztuki duchem, emocją [.] tzw. prawdą artystyczną.

Maestra Sutherland jest jedną z najświetniejszych śpiewaczek naszych czasów. Przez wiele lat królowała na czołowych scenach świata. Szczególnie ceniona była w operach bel canta. Wraz ze swoim mężem – wybitnym dyrygentem operowym, wieloletnim dyrektorem muzycznym Narodowej Opery Australijskiej w Sydney, dokonała ogromnej ilości nagrań dla czołowych wydawnictw muzycznych. Odmawianie tej wybitnej śpiewaczce znajomości stylu, emocji czy tzw. prawdy artystycznej jest znów, delikatnie mówiąc, nieporozumieniem. Sądzę, że ta para znakomitych muzyków: Sutherland – Bonynge coś o tej tzw. prawdzie artystycznej wiedziała.

W drugiej części omawianego artykułu Autor wyraża przekonanie, iż cyt.: na świecie jest w tej chwili prawdopodobnie jedyna śpiewaczka, która bel canto rozumie i która jest prawdziwym tego repertuaru ambasadorem – to Włoszka z Sycylii Lucia Aliberti. Po czym następuje długi, entuzjastyczny opis sztuki pani Aliberti. Są i wątpliwości, czy dzisiejsi operowi intendenci cokolwiek jeszcze rozumieją ze swej pracy?(nie angażują pani Aliberti), a krytycy właściwie oceniają. W tym miejscu rozumiem Autora jako fana, jako gorącego wielbiciela. Też mam swojego idola, którego uważam za najlepszego i jedynego na świecie (w jego konkurencji) i na pewno bolałabym, gdyby go nie angażowano. Szkoda tylko, że ten entuzjazm dla pani Lucii poprzedzony został tak bezsensownymi uwagami pod adresem jej znakomitych poprzedniczek, które wpisały się w historię sztuki operowej.

W jednym z wcześniejszych Biuletynów (nr 3(4)) tenże sam Autor, polecając nam nagranie Traviaty z nieżyjącą już Pilar Lorengal, sądził iż to nagranie pozwoli nam zrewidować „ochy” i „achy”, którymi otaczamy dzisiejsze gwiazdy kompaktowo-telewizyjne. Zrewidowałam i… nadal uwielbiam te dzisiejsze gwiazdy (no, może nie wszystkie). W tej publikacji duet Germonta z Violettą z II aktu omawianej opery uznany został za cyt.: najwspanialszą myśl muzyczną Verdiego. Istotnie, bardzo ładny duet, ale żeby to była najwspanialsza myśl muzyczna w twórczości tego Wielkiego Kompozytora? Czyżby? Proponowałabym Autorowi zrewidować swoją znajomość muzyki Verdiego.

Na koniec chciałabym przekazać intencje wyrażenia powyższych uwag. Odbiór sztuki jest oczywiście subiektywny. W moim odczuciu każdy ma prawo do własnego gustu, do własnego zdania. Nie jest to jednak jednoznaczne z prawem do podważania umiejętności uznanych, światowej sławy artystów. Uważam, że wygłaszając laudację swojego idola, nie należy przy tej okazji podważać walorów innych. Przeciwna jestem też wydawaniu pseudofachowych ocen uznanym, światowej rangi artystom. Wyrażanie tzw. „własnego zdania”, szczególnie w publikacjach, winno być rozważne, ze świadomością, co się mówi i o kim. Korzystanie zaś z bogactwa języka na tyle umiarkowane, by język był jasny i zrozumiały. Podważając światowej sławy autorytety, podważa się zarazem wiarygodność tych, którzy te autorytety uznali.

Danuta Gulczyńska


Dziękuję za interesującą polemikę z moim tekstem o Lucii Aliberti. Szkoda jednak, że pani Gulczyńska nie zechciała podzielić się swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi przedmiotu mego artykułu. Wynoszę z tego, że sztuka wokalna Aliberti pani Gulczyńskiej nie interesuje lub jej po prostu nie zna. Mam wszakże nadzieję, że mój materiał Lucia Aliberti – Wyklęta Primadonna choć odrobinę skłoni panią Gulczyńską do zapoznania się z osiągnięciami tej śpiewaczki.

Myślę, że w Biuletynie OKMO „Trubadur” jest miejsce i na wyważone, pełne oddania autorytetom i niekwestionowanym wielkościom opinie i na pseudofachowe argumenty. Nie bardzo jednak rozumiem na czym owa (zdaniem p. Gulczyńskiej) pseudofachowość polega. Jakie kryteria zastosowała autorka polemiki, jak zmierzyła stopień mojej znajomości rzeczy? Bo chyba tym kryterium nie jest to, że moje argumenty odbiegają od argumentów pani Gulczyńskiej, że wyrażane przeze mnie opinie mijają się z tym, co pisze encyklopedia. Lucia Aliberti specjalizuje się we wczesnoromantycznym, włoskim bel canto (Bellini, Donizetti). Sądzę wiec, że zasadna jest próba spojrzenia na jej wykonawstwo w kontekście choćby powojennej historii interpretacji Belliniego i Donizettiego. A historia, jak wiadomo, także podlega interpretacji lub reinterpretacji. Pani Gulczyńska uznała moje poglądy za bezsensowne. Ma prawo tak uważać.

Przykro mi, że odczuwa Pani intelektualny niedosyt, jeśli idzie o określenia typu słowiańska wersja Sutherland czy zwietrzała włoskość. Śmiem twierdzić, że są one na tyle obrazowe, że nie ma potrzeby ich dalszego wyjaśniania. Zresztą licentia poetica tego fragmentu tekstu zawiera się właśnie w lapidarności i skrócie myślowym.

Monserrat Caballé jest śpiewaczką, którą pani Gulczyńska ceni. Są jednak tacy, którzy ją cenią mniej. Tak bywa. Zapewniam, że nie brakuje na świecie wybitnych znawców wokalistyki, którzy zarzucają Caballé brak techniki ściśle wiążącej się z rozumieniem stylu bel canta. Emisja, eteryczne piana itp. niewiele mają tu do rzeczy. O niedostatku techniki i stylu w wykonawstwie Caballé pisze na przykład Sergio Segalini w swoim szkicu Od Lucii do Lucii (Opera International, sierpień-wrzesień 1997, str.10-14). Sutherland jest interpretacyjnie zimna „jak ryba” – tak uważam. Opinia ta, zapewniam, pojawiła się w fachowej prasie już bardzo dawno. Chyba w momencie, gdy słynna Australijka postanowiła „zaćmić” Marię Callas. No, ale Dame Joan pozostawiła potomności przynajmniej fenomenalną koloraturę, no i pomogła w karierze Pavarottiemu. Caballé zaś pomogła Carrerasowi, a teraz pomaga córce. I bardzo dobrze.

O niekompetencji wielu dzisiejszych intendentów mówią sami śpiewacy i to także tacy, którzy są angażowani do La Scali czy MET (podnosi ten problem w wielu wywiadach np. Edita Gruberova). Z kolei o mafijnym charakterze przemysłu płytowego wiadomo było już w latach 50, gdy nagrywano do znudzenia Callas i Tebaldi, a zamykano dostęp do studia Leyli Gencer czy Virginii Zeani.

Tak się składa, że Verdi to najbliższy mi kompozytor operowy, znam jego twórczość dobrze, a Traviata to jedno z moich ulubionych dzieł. Myślę wiec, ze z czystym sumieniem mogę wyrażać pogląd: duet Violetty i Germonta z 2 aktu to genialna myśl muzyczna Verdiego. Dlaczego tak sądzę? To już osobny temat, nie mieszczący się w ramach tej odpowiedzi.

Na zakończenie pragnę wyrazić ubolewanie, że moje korzystanie z bogactwa języka nie zadawala pani Danuty Gulczyńskiej. No cóż, podejrzewam, że każdy z nas – autorów „biuletynowych” artykułów – ofiarowuje innym cząstkę swej operowej pasji najlepiej jak potrafi. A darowanemu koniowi…

Maciej Deuar