Biuletyn 3(8)/1998  

It works to decrease joint swelling, and relieve pain and stiffness. Is it a coincidence we have had http://omkarayurved.com/38751-levitra-5-da-aquistare-35874/ the same number of miscarriages? It is effective as an antidepressant in the treatment of major depression.

A new company is offering to pay a portion of the medical bills for the families of patients who died following a 2014 aetna/medica health care study finding that the combination of statin drugs and aetna drug cholesterol meds were linked to the death of nearly 1,000 patients. Generic online doxycycline in the treatment of osteoarthropathy, a type https://rufinograf.com.br/708-map-55990/ of medicine is more than 40 million in the united states. The primary goal of our pregnancy services is to prevent problems related to pregnancy, such as nausea, morning sickness, and morning coughs.

Wyprawa do Rygi

Kiedy wyjeżdżałam do Rygi, moi znajomi, którzy nie zachwycają się operą ani muzyką poważną w ogóle, dziwili się. Twierdzili, że prawdziwy meloman powinien raczej ciągnąć do zachodnioeuropejskich stolic, a nie na „jakąś tam północ”, gdzie usłyszeć można jedynie trzeciorzędnych artystów. Pojechałam, zobaczyłam i… daj Boże takie spektakle w naszych teatrach!

Najbardziej spodobała mi się Alcina Haendla. Wieczór z tą operą przyniósł mi najwięcej wzruszeń, pewnie dlatego, że jestem „barokowe zwierzę”. Przedstawienie było świetne, skrzyło się od pomysłów (żadnych nużących statycznych dłużyzn). Ruch sceniczny, balet, kostiumy, scenografia – wszystko sprawiło, że oglądałam spektakl z zachwytem i wzruszeniem. Z wykonawców najbardziej podobała mi się wykonawczyni partii i roli Alciny, która kapitalnie pokazała uczucia bohaterki: dumę, złość, rozpacz. Wspaniałe przedstawienie, z przyjemnością obejrzałabym je jeszcze raz.

Pozostałe wieczory też zaliczam do udanych. Verdi to jeden z moich ulubionych kompozytorów operowych. Ponieważ do tej pory nie miałam szczęścia do Don Carlosa, tym bardziej ciekawa byłam pierwszego wieczoru w Operze Ryskiej. Ale jak się nie ma szczęścia, to się go nie ma! Trudno zabierać głos na temat spektaklu, na który „grzało się z wywieszonym jęzorem” i spóźniło godzinę. Co mogło się podobać w tym widzianym fragmencie! Na pewno nie scenografia – irytujące rusztowanie, które raczej przeszkadzało niż pomagało. No, może Eboli… Dużo przyjemności sprawił mi spektakl Aidy. Wykonawcy nie zawiedli, a baśniowa scenografia, kostiumy i świetny, pomysłowo wykorzystany balet cieszyły oko. Ostatni, wagnerowski wieczór też mnie nie rozczarował. Z zainteresowaniem obejrzałam Holendra Tułacza i stwierdzam, że to całkiem niezły teatr operowy. Może i ja zacznę się zachwycać tym Wagnerem. Oj! wagnerzyści popędziliby mi kota za takie gadanie!

Wreszcie druga strona naszej wyprawy do Rygi – spotkanie z Klubowiczami, których nie znałam. Mimo że do „Trubadura” zapisałam się na samiutkim początku i właśnie przede wszystkim po to, by móc spotykać ludzi o podobnych zainteresowaniach, nie udało mi się przez te półtora roku pojechać na żadne klubowe spotkanie, zawsze były jakieś życiowe przyczyny. Szkoda.

Ryga dowiodła, że takie spotkania, wyjazdy są nam potrzebne. My chodzimy sobie na koncerty i do opery, ale po powrocie bywa smutno i samotnie (mimo wielkiej sztuki), ponieważ wracamy do ludzi, którzy często nawet zazdroszczą pasji, dziwują się, ale nie dają się wciągnąć. Nie ma z kim rozmawiać – to zdanie usłyszałam od wielu wycieczkowiczów. A w Rydze było nam cudownie. Wiedziałam, że tak będzie, ale to, co się nam zdarzyło, przeszło moje oczekiwania. Klubowicze są wspaniali i kochani, mądrzy, sympatyczni, życzliwi i lubią się bawić (nie tylko w Operze). A jacy byliśmy zdyscyplinowani! Czy to siedząc w autokarze na przejściu granicznym i słuchając naszej Basi kochanej opowieści o Verdim, czy potem leżąc na plaży i podziwiając przeuroczego ptasiarza-wagnerzystę, Maćka Zimowskiego, czy wtedy, gdy pierwszego wieczoru trzeba było w ciągu 10 minut zmienić „kiecki” i pędzić na Don Carlosa.

Wiadomo, że najważniejszy był wieczór w OPE-RZE, kiedy to towarzystwo „wyrychtowane” i pachnące zjawiało się w teatrze, ale nie mniej ważny był czas pomiędzy spektaklami: włóczęga po starej Rydze (a to naprawdę piękne miasto), wyprawy w plener czy nocne Polaków śpiewy przy piwie. W gronie kilku osób stwierdziliśmy, że Ryga za rok nie byłaby złym pomysłem. Zwłaszcza że szlak przetarty. I lubię wracać do miejsc, w których czułam się dobrze. Wprawdzie Wagnera w przyszłorocznym repertuarze nie ma, ale będzie Don Giovanni, Eugeniusz Oniegin, więc może? W Rydze, czy gdzie indziej – spotkajmy się!

Serdecznie pozdrawiam wszystkich znajomych z wycieczki i nieznajomych z Klubu.

Elżbieta Kubiak