Biuletyn 1(14)/2000  

It is often used to relieve the symptoms from acute inflammatory episodes, including arthritis, tendinitis, and gout. Pregnancy is levitra doc generici not recommended for women taking doxycycline. The last year has been particularly rough for women, and especially for single women.

We are here to help our customers with all their health issues and we can also provide the best dapoxetine price in saudi arabia. I’m just trying to do my best https://pl-audio.nl/28109-cialis-nachnahme-646/ to get back to where i’m supposed to be. The price of metformin is determined by several factors such as: the price of the generic version vs.

Jeszcze parę refleksji z lektury Biuletynu i nie tylko

Przypominam, że „w tym temacie” lubię się wypowiadać (Biuletyny 3(8) i 1(10)). Tym razem zainspirowała mnie lektura ostatniego numeru naszego pisma, a konkretnie artykuł kol. Krzysztofa Skwierczyńskiego pt. O uczciwości krytyków, śpiewaków i widzów oraz postscriptum do recenzji Passions wg José Carrerasa autorstwa Moniki i Doroty Pulik. Polemiki z kol. Krzysztofem nie będę podejmowała, ponieważ podzielam Jego poglądy we wszystkich częściach artykułu. Dorzucę tylko swoje spostrzeżenia i przemyślenia odnośnie naszej amatorskiej krytyki.

Na temat fachowych recenzji, głównie ówczesnego Studia, pisałam w Biuletynie 1(10). Jak wiadomo, pismo padło, do czego – jak sądzę – w dużej mierze przyczynili się „profesjonalni” recenzenci tegoż miesięcznika. Klasyka i Selles również nie istnieją. Trudno zrozumieć, dlaczego w naszej rzeczywistości elitarne pisma o profilu muzyki klasycznej nie mają racji bytu. Trzyma się tylko jedyny i najstarszy – Ruch Muzyczny, który jednak niewiele miejsca poświęca operze. Na dobrą sprawę jedynym źródłem wiadomości ze świata opery jest nasz sympatyczny Biuletyn. Oceniając kolejne numery można stwierdzić, że pismo się rozwija i póki co upadłość mu nie grozi.

W moim przekonaniu najbardziej interesującą częścią Biuletynu są artykuły typu informacyjnego z działów: Relacje, wydarzenia, Opery mniej znane, Forum publiczności, Historia oraz wywiady ze znanymi artystami. Z przyjemnością czytam teksty kol. Joanny Długosz i Barbary Pardo o barytonach, bo i ja ich kocham, a najbardziej Sherilla Milnesa. Niezmiennie ciekawe są publikacje Krzysztofa Skwierczyńskiego, dotyczące historycznych wydarzeń operowych w Polsce jak np. Dzieła Ryszrda Wagnera w Polsce przełomu XIX i XX w. (wyobrażam sobie, ile czasu zajęło Krzysztofowi zebranie materiału do tego interesującego artykułu) oraz obszerne relacje kol. Jolanty Bukowińskiej o ciągle niezwykle aktywnej działalności artystycznej Plácida Dominga – czołowej postaci operowego Parnasu.

Co do biuletynowej krytyki… Bywa różna, toteż wzbudza mieszane odczucia. Nie oczekuję od klubowych recenzentów obiektywnej, rzeczowej oceny, z uwzględnieniem wszystkich walorów i braków nagrania, koncertu czy przedstawienia. Toż i profesjonaliści nie zawsze mogą sprostać tym wymogom. Gwoli sprawiedliwości muszę przyznać, że i takie omówienia bywają, jak np. recenzja ostatniej płyty Kiri Te Kanawa – Maori Songs, autorstwa kol. Joanny Schilbach (fanki Kiri), w której autorka omówiła wszystkie elementy nagrania, mieszcząc się z tekstem na jednej szpalcie.

Odbiór sztuki jest subiektywny, to oczywiste. Trudno również wymagać od fana, by pisał o swoim idolu z dystansem bądź w tonie chłodnym, bo to jest niemożliwe. Każdy ma prawo do wypowiadania swoich odczuć i wrażeń w sposób, jaki mu odpowiada. Czytelnik zaś może się z tymi opiniami zgodzić lub nie. Uważam jednak, że wszelkie emocje, entuzjazm, zaangażowanie uczuciowe (wiadomo, miłość jest ślepa) winny podlegać pewnej samokontroli, gdyż jej brak prowadzi w prostej linii do irracjonalnej nadwrażliwości, a zarazem nietolerancji. W moim przekonaniu zjawisko to wystąpiło w postscriptum, o którym na wstępie wspomniałam. Z uwagą trzykrotnie przeczytałam strony 12 i 17-19 (na które powołują się autorki) i nie dopatrzyłam się wygwizdania kogokolwiek, pogardy dla kogoś ani też nic, co można uważać za odrażające. Domyślam się tylko, że może chodzić o przytoczenie niezbyt pochlebnej recenzji z Kuriera wiedeńskiego. Jeżeli mój domysł jest trafny, to nie rozumiem, w czym problem. Kiepskie recenzje otrzymują wszyscy artyści, nawet ci „najwięksi”. Różnica polega tylko na tym, że przeciętni zbierają je znacznie częściej niż ci wielcy.

Primadonnę stulecia – Marię Callas kilkakrotnie wygwizdano w La Scali. Na tej szacownej scenie to samo spotkało Pavarottiego (w Don Carlosie) i to w szczytowym okresie kariery, kiedy przez wielu uznawany był za tenora stulecia, a na pewno niekwestionowanego króla wysokiego „C”. Znakomita Montserrat Caballé przez 7 lat śpiewała w drugorzędnych teatrach zbierając nieprzychylne recenzje, po czym została najdroższym sopranem świata. Gigli za swój pierwszy występ w Paryżu otrzymał lawinę ostrych krytyk. Domingo też inkasował nienajlepsze recenzje, a u progu kariery jeden z meksykańskich dziennikarzy nie wróżył mu jakiejkolwiek kariery scenicznej. Jak widać stało się „nieco” inaczej. Przytoczyłam tylko kilka przykładów, które można mnożyć bez końca.

Jak wynika z powyższego, krytyka wcale nie ma znaczącego wpływu na bieg kariery artysty. Przytoczę inną myśl Mistrza Carrerasa z tej samej książki, którą cytują autorki Passions wg José Carrerasa: …uważam, że kariera pozbawiona potknięć jest nudna (str. 109). Święta prawda! Dla mnie artysta bez potknięć to tak, jak żołnierz bez karabinu. Zawsze tak samo i poprawnie śpiewają (lub grają) tylko ci, którzy nigdy nie przekroczą granicy przeciętności.

Wielkie, niepowtarzalne interpretacje nie są wynikiem umiejętności technicznych i rutyny. Budowane są poprzez siłę ekspresji, wewnętrzne zaangażowanie, trafne rozumienie stylu, muzykalność, piękne frazowanie. Gdy dodamy do tego dużej urody głos, zdolności aktorskie i znakomite warunki zewnętrzne, to oczywiście mamy kunszt najwyższej próby. Znamy kreatora takich interpretacji (na wszelki wypadek nie wymienię nazwiska), który posiada do tego jeszcze ogromny, wszechstronny repertuar, obejmujący partie operowe od Mozarta do arcytrudnego Wagnera i z powodzeniem staje za pulpitem dyrygenckim tak na estradach, jak i w teatrach operowych. Trudno takiemu artyście przeciwstawić jakiegoś konkurenta, bo go nie ma – przynajmniej aktualnie.

Chciałabym dorzucić też parę spostrzeżeń odnośnie konstrukcji psychicznej naszych faworytów. Bywa, że wizerunek idola jako człowieka podany przez fana jest zdecydowanie przejaskrawiony na korzyść artysty. W takim przekazie idol jest uosobieniem dobroci, szlachetności, ofiarności, a koncertuje tylko w imię szczytnych idei. Słowem – postać świetlana, tylko nie do końca zgodna z rzeczywistą. Nie chciałabym ingerować w czyjekolwiek uczucia, myślę jednak, że nie od rzeczy byłoby przynajmniej w publikacjach zachować nieco dystansu. Mam dla artystów ogromny kult i szacunek dla ich pracy, ale to szczególna nacja. Nie są oni wzorami wszelakich cnót – aniołami. Pozwolę sobie użyć określenia Jerzego Waldorffa: diabły i anioły. I muszą takimi być, ponieważ nie są jednostkami tuzinkowymi. Są osobowościami. Czym większa indywidualność, tym bardziej skomplikowana psychika, a tym samym trudniejsze obcowanie z otoczeniem. Znane są konflikty śpiewaków z reżyserami, dyrygentami, dyrektorami teatrów, z partnerami scenicznymi. Caballé nie zgadzając się z koncepcją reżysera opuściła w trakcie próby teatr (La Scalę), odmawiając swojego udziału w przygotowywanej premierze, co skomplikowało niewątpliwie całe przedsięwzięcie. Procesowała się też z dyrekcją Festiwalu Aix-en-Provence. Pavarotti miewał liczne „zatargi” (tak to określa) z dyrygentami i reżyserami, którzy nie doceniali jego „zdolności aktorskich”. Domingo wadził się przez szereg lat z Barceloną. Mistrz Carreras za pierwszym pobytem w Polsce też okazał się artystą na tyle wrażliwym, na ile drażliwym, popadając w ostry konflikt z orkiestrą WOSPR. Primadonna assoluta w czasie swojej krótkiej, acz oszałamiającej ka-riery udowodniła, że jest nie tylko mistrzynią sztuki wokalnej, ale również bohaterką rozlicznych intryg, a nawet skandali. Cóż, takie incydenty są też nieodłączną częścią życia gwiazd. Nic w tym dziwnego, ich praca to życie w nieustannym stresie. Droga do sławy nie jest łatwa, często pełna wzlotów i upadków, a osiągniętą raz pozycję niekiedy trudniej utrzymać, niż dojść do niej. Mimo wszystko są to utalentowani i wrażliwi ludzie. I tak naprawdę kochamy ich nie tylko za kunszt, za uczty duchowe, ale również za ich barwność, za ten „zaczarowany świat” pełen blasku i cieni, w którym żyją.

Dlatego też sądzę, że nie powinniśmy zbyt nadwrażliwie odbierać potknięć naszych pięknoduchów, bo są one z góry wpisane w ich kariery. Bądźmy więc entuzjastycznymi fanami, jednak z pewną dozą samokontroli i tolerancji. Dołączam się do apelu Krzysztofa – obrzucajmy wspaniałych artystów kwiatami, bijmy im brawo, wygwizdujmy także, tylko… oby nie było o jednego kwiatka lub gwizd za dużo.

Danuta Gulczyńska