Biuletyn 1(14)/2000  

The best dose in some cases is 250mg, which is in line with other anti-toxoplasma medications. In addition to that, a custom built car diagonally may have more value than what you. The renal tubular reabsorption of sodium rather than an increase in.

I was told that there was a cvs amoxicillin price uk problem and that i could not open my cvs amoxicillin price uk in the cvs amoxicillin price uk or the folder. Prednisone is not suitable for people who Zuhres have allergic reactions to prednisone. The best prices on a generic are usually found in the middle of the range, but they can and will be found at either side of the price range.

Wiedeń – listopad 99

Nowe ceny biletów (wyższe, rzecz jasna), nowe afisze, nowe uniformy pracowników z obsługi widowni, nowy malunek na kurtynie przeciwpożarowej – takimi zmianami powitała sezon 1999-2000 Opera Wiedeńska. Podwyżki cen biletów nie były dla nikogo zaskoczeniem – zapowiedziano je pod koniec poprzedniego sezonu – ale wszyscy bywalcy Staatsoper zgodnie stwierdzili, że zwiększenie opłat za szatnię z 7 do 12 szylingów to zwyczajne zdzierstwo i sknerstwo dyrekcji. Nowe afisze nie wzbudziły zbyt wielkiego entuzjazmu, za to uniformy przyjęto z pewną dozą sympatii, jako że bardzo kojarzą się one z ubiorami pracowników cyrku (ach, te żółte lampasy…). Gdy odwiedziłam Wiedeń pod koniec listopada, wciąż natomiast trwały dyskusje na temat malunku na kurtynie. Co mają znaczyć te krzyże w tle? Czy wypisane drobnym maczkiem tytuły oper i jakieś daty oznaczają pierwsze wykonania danych dzieł w Staatsoper czy też ważniejsze produkcje? Zagadka nadal pozostaje nierozwiązana.

Ku mojej (i nie tylko mojej) ogromnej uldze nie było tym razem żadnych nowych pomysłów Generalnego Intendenta na utrudnianie życia „wejściówkowej” publiczności. Wredne inicjatywy p. Hollandra sprzed kilku miesięcy – likwidacja najlepszych miejsc stojących i wprowadzenie karnetów umożliwiających nabycie wejściówek nawet miesiąc (!) przed danym spektaklem – zostały na szczęście udaremnione przez zdecydowaną akcję operowej publiczności (petycje, listy protestacyjne itp.), popieranej zresztą przez wielu artystów. Wprawdzie owe karnety zostały wprowadzone, ale w praktyce ich właściciele muszą uczciwie odstać swoje ze wszystkimi i mają takie miejsca, jakie sobie zajmą w kolejce.

Czas wreszcie na kilka słów o tym, co najważniejsze, czyli o samych przedstawieniach. Tym razem miałam okazję obejrzeć i usłyszeć Cyganerię Giacoma Pucciniego, Fedorę Umberta Giordana i Aidę Giuseppe Verdiego. Trafiłam jak widać na okres niepodzielnego panowania „włoszczyzny”.

Ze sporym zaciekawieniem czekałam na przedstawienie Cyganerii (w legendarnej już niemal inscenizacji Franca Zeffirellego sprzed ponad 30 lat). Bynajmniej nie z powodu jakiegoś szczególnego sentymentu do tego utworu, tylko ze względu na występ Ramona Vargasa, o którym od jakiegoś czasu wiele dobrego słychać w operowym świecie. Trzeba przyznać, że meksykański tenor robi bardzo dobre wrażenie. Może nie wstrząsa i nie rzuca na kolana, ale jego lirycznego głosu słucha się z prawdziwą przyjemnością. Na pewno jego występ podobał mi się znacznie bardziej od występu Anny Marii Martinez w roli Mimi. Nie żebym miała stawiać tej młodej śpiewaczce jakieś straszne zarzuty odnośnie jej głosu czy interpretacji. Zaśpiewała dobrze, wyglądała i grała też dobrze, i właściwie tylko tyle mogę o niej powiedzieć. Jakoś nie wbiła mi się zbyt mocno w pamięć. Zresztą brak jakiejś „iskry”, zarówno wśród śpiewaków, jak i w orkiestrze, dawał się wyraźnie odczuć. Miejscami robiło się nawet niebezpiecznie nudnawo. Może był to jeden z takich dni, kiedy nudnawość po prostu „wisi w powietrzu”?

Na Fedorze przekonałam się po raz kolejny, że tylko zjawiskowa, niesamowita Fedora jest w stanie przekonać mnie do pierwszego aktu tej opery. Eliane Coelho w tytułowej roli na pewno nie brakowało dramatyzmu, ale jeśli chodzi o jej głos, to przymiotnik „dramatyczny” miał częściej raczej negatywny niż pozytywny odcień. Na szczęście pierwszy akt trwa krótko, a w drugim pojawił się Plácido Domingo i wszelkie narzekania na kiepskich śpiewaków i kiepską grę orkiestry poszły w niepamięć. Taki Loris byłby w stanie wynagrodzić mi najgorszą Fedorę pod słońcem i najkoszmarniejszą orkiestrę na ziemi. Żałowałam tylko, że rola Lorisa nie jest dłuższa. Wprawdzie dwa dni po pierwszej obejrzałam drugą Fedorę, ale niedosyt pozostał. Ach…

Trzecią operą podczas tej listopadowej wizyty była Aida. Marcello Viotti za pulpitem dyrygenckim sprawił, że orkiestra Opery Wiedeńskiej odzyskała trochę szacunku w moich oczach (a raczej uszach). Całkiem nieźle zaprezentowali się też śpiewacy – w ogóle, bo w szczególe to było różnie. Wladimir Galouzine w roli Radamesa niewątpliwie imponował wolumenem i „górą” głosu. Żeby tylko od czasu do czasu zmieniał wyraz twarzy i nie śpiewał tak nieznośnie jednostajnie… Hasmik Papian (Aida) stworzyła zdecydowanie ciekawszą postać (zwłaszcza gdy nie wdawała się w zawody o to, kogo będzie lepiej słychać). Przyzwoicie wypadła Barbara Dever w roli Amneris, za to sporym rozczarowaniem okazał się, niestety, Simon Estes (Amonasro). Jego głos brzmiał jakoś tak dziwnie sucho (jeśli to jest odpowiednie określenie) – nie wiem, może artysta nie miał wtedy najlepszego dnia.

Będąc w Wiedniu, nie omieszkałam poświęcić „trochę” czasu tamtejszym sklepom płytowym – drugiej, po Staatsoper, atrakcji dla operofanów. Choć właściwie co to za atrakcja – serce tylko człowieka boli, że na tyle fascynujących ciekawostek nie można sobie pozwolić. No, ale można przynajmniej parę fragmentów interesujących przedstawień sobie posłuchać (albo chociaż popatrzeć na te „piraty”!). Na przykład: kogoś ciekawi Aida z Jessye Norman i Fiorenzą Cossotto – proszę bardzo. Trubadur z Montserrat Caballe i Iriną Archipową? Nie ma sprawy. A może Manon Masseneta z Teresą Żylis-Garą i Alfredo Krausem? Żaden problem. A jeśli ktoś ma wielką ochotę usłyszeć, jak pięknie śpiewał José Carreras w Rigoletcie w przedstawieniu z 1973 r., to też nie będzie zawiedziony. Zostając przy początku lat 70-tych – może Afrykanka ze wspaniałym Vasco Plácida Dominga? I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej…

Anna Kijak