Biuletyn 3(16)/2000  

You take one tablet every day from the first day of your cycle. Ivermectin is an fda-approved product sildenafil 200mg kaufen Sig used to treat and prevent parasitic infections. The antibacterial effects of amoxicillin walmart price the antibiotics of amoxicillin walmart price the use of bacitracin and bacitracin and their combination with other antibacterials (e.

Cabe destacar que al parecer, todas las compañías farmacéuticas de méxico están a una distancia limitada de esta terapia. Ive done some research online and everywhere it suggests i need to Akron map take a large dose in order for it to not be effective. The cost of this pill is far higher than it was 20 years ago.

Drezno, opera, piwo i śpiew

16 czerwca 2000 roku, północ… Osoby niewtajemniczone mogłyby spodziewać się teraz relacji ze zlotu czarownic, starym trubadurowcom jednak pora ta kojarzy się właściwie. Właściwie, czyli z godziną wyjazdu na klubową wycieczkę, zwłaszcza że ta była już kolejną (po Pradze) samodzielnie zorganizowaną przez „Trubadura”. Znów wyruszyliśmy punktualnie o 24, tym razem do Drezna.

Po skompletowaniu ekipy we Wrocławiu i kilku godzinach jazdy zatrzymaliśmy się na dłużej w czeskim mieście Usti, malowniczo położonym w dolinie Łaby, szanującym się miłośnikom opery znanym jako punkt wypadowy do zamku Strekov, miejsca, które Wagnerowi dostarczyło inspiracji do napisania Tannhäusera. Tam też wyruszyliśmy po krótkim odpoczynku w hotelu i znacznie dłuższym obiedzie, który oprócz zaspokojenia głodu umożliwił nam poznanie przykazań czeskiej kuchni (kto pamięta, z czym „chodzą” knedliki?). Zamek, który z daleka wydawał się niepozorny, okazał się prawdziwą średniowieczną twierdzą zbudowaną na stromej i niedostępnej skale. Klubowiczom, mimo zmęczenia podróżą, nie brakowało jednak sił do wspinaczki, a dodatkową motywacją była obietnica pana, który pokazywał nam drogę, że na górze „vsechno je”. Nie miał zapewne na myśli pamiątkowej tablicy poświęconej Wagnerowi, którą udało nam się znaleźć i sfotografować na dowód naszej obecności na zamku (i poświęcenia dla kompozytora), ale bardziej przyziemne atrakcje w postaci kilku restauracji i kawiarni, które ulokowały się na zamku. W „naszej” restauracji z ogródkiem na tarasie zawieszonym na skale rzeczywiście było wszystko, czego wyczerpany zdobywaniem Strekova człowiek może pragnąć, tzn. zimne piwo i lody, piękny widok na dolinę Łaby, a do tego towarzystwo czarnego (!) zamkowego kota.

Następnego dnia, korzystając z bliskości tzw. Czeskiej Szwajcarii i pięknej pogody, wybraliśmy się do Hrenska, skąd urządziliśmy sobie krótką wyprawę szlakiem turystycznym wiodącym do niezwykłego skalnego mostu. A wieczorem było już Drezno i pierwsze przedstawienie w drezdeńskiej Semperoper.

Treść Milczącej kobiety Ryszarda Straussa przywodzi na myśl perypetie bohaterów Don Pasquale Donizettiego; jako osoba nie znająca ani samej opery, ani niemieckiego, niewiele pewnie skorzystałabym ze spektaklu, gdyby nie fakt, że w zawiłości libretta wtajemniczył nas wcześniej jeden z Klubowiczów (za co niech mu będą dzięki w imieniu zwłaszcza moim, a myślę, że innych również). Jeżeli zaś chodzi o przedstawienie – wyrównany poziom, dobrzy wykonawcy – zarówno pod względem wokalnym jak i aktorskim, co w tym przypadku miało spore znaczenie. Osobiście nic (i nikt) nie rzuciło mnie na kolana, wyszłam jednak usatysfakcjonowana.

Prawdziwą ucztą okazała się dopiero następnego dnia Ariadna na Naxos tego samego kompozytora, jedno z przedstawień, które pozostaje w pamięci jeżeli nie do „końca życia”, to na pewno na bardzo długo. A to przede wszystkim dzięki wykonawcom – zwłaszcza wspaniałej Ariadnie (Anne Schwanenmils) i niewiele jej ustępującej pod względem wokalnym Zerbinetcie (Roxana Incontrera) Komentując po spektaklu to, co usłyszeliśmy, mogliśmy jedynie życzyć sobie, aby w każdym repertuarowym przedstawieniu w Polsce można było posłuchać choć jednego śpiewaka o poziomie porównywalnym do drezdeńskiej obsady Ariadny. O poziomie przedstawienia w równej mierze zadecydowała koncepcja reżysera (Marco Arturo Morelli), niezwykle konsekwentna, z wieloma (czasami zabawnymi) odniesieniami do współczesności, które aczkolwiek różnie interpretowane (o czym świadczyć może dyskusja Klubowiczów po spektaklu), nie pozostawiały jednak wątpliwości co do przesłania na temat miejsca sztuki we współczesnym, „mieszczańskim” społeczeństwie.

Tego samego nie dało się niestety powiedzieć o Jenufie Janacka, którą widzieliśmy ostatniego dnia pobytu w Dreźnie. Wykonawcom poszczególnych partii trudno było cokolwiek zarzucić, jednak oglądając to przedstawienie, miało się wrażenie, że reżyser, z braku innych pomysłów na realizację dzieła i w obawie przed posądzeniem o schlebianie konwencjom, zdecydował się na rozwiązanie, którego jedynym celem było pozostawienie widzów z pytaniem: co autor miał na myśli? Dziwna, metalowa konstrukcja z czarno-białymi zdjęciami słupów telegraficznych (?) w tle wydawała się w Jenufie zupełnie przypadkowa i tylko przeszkadzała w odbiorze dzieła. Nie jestem przeciwniczką nowatorskich pomysłów w wystawianiu oper, jednak to, co zobaczyłam, utwierdza mnie w przekonaniu, że oryginalność za wszelką cenę na ogół nie wychodzi spektaklowi (i publiczności) na dobre.

Tyle o przedstawieniach, jako że nie samą operą żyje człowiek, nawet członek „Trubadura” na operowej wyprawie. Dwa dni pobytu w Dreźnie dały nam okazję do dość dokładnego zwiedzenia miasta: Starówki, zniszczonej w czasie wojny, a obecnie w znacznym stopniu zrekonstruowanej, galerii obrazów Albertinum (która, wyjąwszy znajdujące się tam dzieła Gaugina, Moneta, Van Gogha i Degasa bardziej przypomina muzeum złego gustu niż galerię malarstwa), a przede wszystkim – słynnego Zwingeru, mieszczącego ekspozycje malarstwa europejskiego od XIV do XVIII wieku. Zobaczyliśmy również pobliską Miśnię z XV-wiecznym Zamkiem Albrechta i gotycką katedrą oraz wąskimi uliczkami. Znaleźliśmy nawet czas na przyjemne, aczkolwiek krótkie, nicnierobienie w parku nieopodal opery połączone z próbami zaprzyjaźnienia się z miejscowymi kaczkami. Atrakcji nie brakowało nam również wieczorami, po przedstawieniach, Drezno jest bowiem miastem przychylnie nastawionym do turystów, o czym część Klubowiczów przekonała się już pierwszego dnia, odkrywając na Starym Mieście uliczkę pełną kawiarni i restauracji, a inni dołączyli do nich dnia następnego. Przy wspólnym Trubadurowym stole, skonstruowanym z niemal wszystkich wolnych stolików, które znajdowały się w ogródku, sączyliśmy świetne niemieckie piwo, a próbując specjałów miejscowej kuchni większa część Klubowiczek zgodnie stwierdziła, że dłuższy pobyt w Dreźnie z pewnością okazałby się zabójczy dla figury. Operowych elementów oczywiście nie mogło zabraknąć – w trakcie jednego z wieczornych posiedzeń odbyły się pierwsze klubowe próby słynnego Libiamo z Traviaty, a w drodze do schroniska jeden z Klubowiczów zdradził się z wszechstronnym repertuarem, prezentując się między innymi jako Królowa Nocy, Aida i Lady Makbet. Nie będę chyba odosobniona w nadziei, że te pierwsze próby stanowią jedynie przedsmak tego, co czeka nas na kolejnych wyprawach.

A na razie pozostaje nam powrócić do „ciężkich robót”, umilanych od czasu do czasu wyjściami do opery i na inne imprezy. Aż do następnej wycieczki…

Aleksandra Dulba-Gawąd