Biuletyn 1(18)/2001  

Dipyridamole is a commonly used antiplatelet agent with documented side effects. Clomid is an antidepressant misoprostol rezeptfrei drug used to treat men who have symptoms of depression. Ivermectin for humans branded in mexico ivermectin for humans mexico ivermectin for humans ivermectin for humans ivermectin for humans ivermectin for humans ivermectin for humans ivermectin for humans ivermectin for humans ivermectin for humans ivermectin for humans ivermectin for humans ivermectin for humans in united states.

You can buy amoxicillin 500mg online for as little as . This drug may also seraphically be bought in combination with other medications. Conclusions: tamoxifen is highly cost effective, both as a monotherapy and in combination with adjuvant therapy for women with early-stage breast cancer at.

Chichot hieny

Szanowna Redakcjo!

Trzeba pokazywać swą twarz tam, gdzie się ją ma – zwykła mawiać madame de Stael, posiadająca co prawda szpetną twarz, ale za to kształtne ramiona, które chętnie obnosiła odsłonięte. Podobny wybieg stosuje pani Małgorzata Walewska, według której trzeba dawać głos tam, gdzie się da – jeśli nie na scenie operowej, to chociaż w wywiadach radiowych, telewizyjnych i prasowych. Wspominki pani Walewskiej zasługują tylko na to, aby nie traktować ich poważnie, ale chyba słusznie ukazał się w Biuletynie nr 4(17) tekst podkreślający ich mało elegancki charakter.

Artyści operowi nie są ikonami i nierzadko zbierają cięgi – czasem zasłużone, czasem nie – od krytyków, natomiast publiczne mówienie o nich tak, jak to robi ich koleżanka, pani Walewska, jest ewenementem na skalę światową. Jest też wyrazem pogardy dla polskiej publiczności operowej, ciemnej, zaściankowej, nieświadomej światowego życia operowego i zdanej na łaskę okruchów informacji z pańskiego stołu. A przecież znakomita część naszych fanów operowych przy owym stole po prostu zasiada – jeżdżąc na zagraniczne spektakle czy też zdobywając kompletne nagrania live, audio i wideo, jakich dokonuje się w każdym teatrze na całym świecie (PT Dyrektorów oper proszę o łaskę sekundowej amnezji po przeczytaniu powyższego zdania).

Nic nie wiem o „skandalu” z Pavarottim – ale ufam, że odwołał swój udział w spektaklu z przyczyn ważnych i uzasadnionych. Mogę natomiast opowiedzieć o „skandalu” z Domingiem. W lutym 1997 roku Domingo miał w Staatsoper trzy spektakle Otella. Pierwszy przebiegł znakomicie. Domingo po wiedeńskim OtelluDrugi, trzy dni później, był tragiczny, w klasycznym greckim znaczeniu tego słowa. Pani Walewska wykreowuje opis wydarzenia we właściwym sobie stylu, gdy tymczasem cały dramatyzm nie polegał na tym, że Domingo zszedł ze sceny w II akcie (publiczność wiedziała, że artysta jest chory), lecz że na nią… wrócił! Co się podczas owej przerwy działo, wiedzą tylko ci, co wówczas byli w jego garderobie, i on sam. I on sam musiał podjąć decyzję niezerwania spektaklu i wykonania swej pracy do końca, jak również wystąpienia w trzecim, ostatnim Otellu, trzy dni później (głosowo artysta był już lepszy, ale fizycznie tak osłabiony, że np. cały prawie duet z Jagonem w II akcie przesiedział w fotelu). Dlaczego wtedy nie zerwał po prostu spektaklu? Widocznie ma tak opanowaną technikę śpiewu, że wie, jak dać choć cząstkę satysfakcji tym, którzy bilety zdobyli, i tym, którzy wejściówki w trudzie wystali; wie, jakie ryzyko może ponieść, nie narażając się na zniszczenie głosu. Dziś, cztery lata później, o 60-letnim Domingu pisze się, że wciąż śpiewa czarodziejskim dźwiękiem, z nieskazitelnym legato i perfekcyjnie kontrolowanym pianissimo, a znakiem probierczym jego głosu pozostają nadal nieugięta siła i olśniewający blask (Washington Post, 22.01.01). Pani Walewskiej życzę podobnych recenzji po 40 latach kariery, choć zastanawiające góry w Mezzo aż tak optymistycznie nie wróżą.

No dobrze, bardzo to wszystko poważne, gdzie tu miejsce na chichot? Otóż jest, opanowuje mnie nieustannie, jako że śledzę opowieści pani Walewskiej od dawna i smakuję ich metamorfozę. „Skandal” w Wiedniu będzie miał jeszcze niejedną wersję z prostego powodu, że Domingo jest tak silnym znakiem medialnym, że można zapewnić sobie popularność, podwieszając się pod jego sławę w każdy możliwy sposób. Doskonale wiedzieli o tym organizatorzy koncertu José Cury i Ewy Małas-Godlewskiej, bowiem w prasie i telewizji od miesięcy informowano ciemny lud, że pani Godlewska z Domingiem w Japonii śpiewała, i dopiero dzień po koncercie padło sprostowanie, że nie śpiewała, tylko go w tej Japonii… poznała.

Trzy miesiące po „skandalu” w Staatsoper pani Walewska o swoim występie u boku Dominga w Otellu pisała z ujmującą skromnością (Pani nr 5/80, maj 1997), mowy nie było o żadnej niedyspozycji mistrza, wprost przeciwnie – miała wrażenie, że to z jej powodu rozsypał się kwartet (w II akcie), nie chciała wyjść się ukłonić, dopiero pocieszona przez samego Marcela Prawego zdecydowała się włożyć ponownie kostium i wyjść przed kurtynę. Opowieść pani Walewskiej z upływem lat zmienia się i pewnie będzie jeszcze nabierać rumieńców. Ostateczny scenariusz wyobrażam sobie tak: Przeziębiony Domingo decyduje się wystąpić jako… Montano. W I akcie śpiewa swoje trzy wiersze, ostatni Son ferito (jestem ranny) zmienia na Son malato (jestem chory) i zostaje zniesiony ze sceny. Trzy wiersze Montana w IV akcie wykonuje sufler. Zdesperowaną Frittoli stać tylko na zaśpiewanie partii Emilii, do roli Desdemony zaś dorywa się jedna z niewyżytych artystycznie hien, czyli osoba z wiedeńskiej publiczności. Sytuację ratuje brawurowo pani Walewska, śpiewając Otella. Evviva la leonessa di Polonia! Kurtyna.

Ewa Łagocka