Biuletyn 1(18)/2001  

These are the last 3 times we'll have a live webcam with the game. They will be Kismayo given only the first month of supply through a pharmacy order form and can be picked up in their neighborhood drug store for a very nominal cost. It is commonly used as monotherapy in the treatment of onchocerciasis, but is also used in the treatment of lymphatic filariasis, strongyloidiasis, and onchocerciasis-associated leg ulcers and genital warts.

The first step in managing this type of patient is the selection of a treatment option. I have Sonzacate been taking ciprofloxacin 500mg, twice a day for two months without any problems. Doxycycline does not affect the immune system, and it is a very inexpensive medication.

Radość słuchania
Ewa Podleś i Alberto Zedda w Liege

Dwa lata temu nie udało mi się dotrzeć do Liege na koncertowe wykonanie Tankreda z Ewą Podleś pod batutą Alberto Zeddy, na szczęście arcydzieło Rossiniego zostało wystawione w warszawskim Teatrze Wielkim, gdzie mogłem podziwiać wielką sztukę obojga artystów. W tym sezonie Opéra Royal de Wallonie ponownie zaprosiła rossiniowski tandem, tym razem na koncertowe wykonanie Semiramidy. Realizatorzy koncertu zdecydowali się na trwającą cztery godziny pełną wersję opery (jedyna przerwa po ponad dwóch godzinach), zrewidowaną przez Alberto Zeddę i Philipa Gossetta. Już pierwsze takty uwertury zapowiadały muzyczne wydarzenie, orkiestra grało lekko, precyzyjnie, z pięknie wydobytymi przez dyrygenta kontrastami dynamicznymi. W konfrontacji z tą interpretacją jeszcze bardziej uwidoczniły się wszystkie muzyczne mankamenty Semiramidy prowadzonej kilka lat temu przez Grzegorza Nowaka na warszawskiej scenie. Z drugiej zaś strony piękne brzmienie walońskiej orkiestry nie było zaskoczeniem, wszak Zedda pokazał w Warszawie, jak się gra Rossiniego; muszę też przyznać, że warszawski kwintet smyczkowy w Tankredzie zrobił na mnie chyba jeszcze większe wrażenie. Jednak nie tylko piękne brzmienie (zwłaszcza nieziemsko śpiewna kantylena) świadczyły o mistrzostwie orkiestry i jej dyrygenta, lecz przede wszystkim konstrukcja całego utworu: zwarta, logiczna, dowodząca, że Semiramida jest rzeczywiście arcydziełem belcanta, że jest utworem pięknym nie tylko muzycznie, lecz także dramaturgicznie. Po raz pierwszy też dzięki wysłuchanej interpretacji mogłem przekonać się na własne uszy, ile Rossini zawdzięcza Mozartowi i co z kolei Verdi zawdzięcza mistrzowi z Pesaro! Niestety, teatr w Liege nie ma zbyt dobrej akustyki (ponoć akustyka jest rewelacyjna przy… pustej widowni), szczególnie przeszkadzał ten fakt w słuchaniu chóru oraz niektórych solistów obdarzonych niezbyt nośnymi głosami.

W większości udało się jednak dyrekcji opery królewskiej zgromadzić doborowe grono solistów. Po raz pierwszy słyszałem na żywo Darinę Takovą (Semiramida) i Rockwella Blake’a (Idreno), dla obojga był to zresztą debiut w Liege, Takova ponadto – jeśli się nie mylę – nigdy przedtem nie zmierzyła się z tą partią. Może właśnie dlatego niezbyt pewnie czuła się podczas kilku pierwszych swoich wejść, czasami miała problemy z emisją i głos niebezpiecznie jej się cofał, momentami chór i orkiestra skutecznie ją zagłuszały. Szybko jednak pozbyła się tremy i zaczęła śpiewać naprawdę pięknie i precyzyjnie, zbierając ogromny aplauz publiczności. Amerykański śpiewak jest natomiast tenorem rossiniowskim par excellence, obdarzonym ogromną skalą i biegłością koloraturową niemalże kobiecą, chociaż barwa jego głosu z pewnością wielu może trochę razić. Na pewno część Klubowiczów zna nagranie video Cyrulika sewilskiego z Nowego Jorku, gdzie Rockwell Blake wykonuje pomijaną niemal w każdej produkcji arię Almavivy z ostatniego aktu Cessa di piu resistere; ta napisana specjalnie dla Manuela Garcii aria wymaga nie tyle śpiewu, co ekwilibrystyki wokalnej. Publiczność w Liege szalała z entuzjazmu po obu popisowych ariach Idrena, na mnie największe chyba wrażenie zrobił jego fenomenalny, niekończący się oddech. Jeżeli idzie o wykonawców głównych ról, najmniej podobał mi się Chorwat Boris Martinovich w partii Assura, powodem była być może choroba, ponieważ śpiewak ustawicznie odkasływał i słychać było, że oszczędza głos.

Powodem mojej wyprawy do Liege był oczywiście występ Ewy Podleś w roli Arsacesa. Śpiewaczka zawładnęła publicznością opery walońskiej, nagradzano ją ogromnymi owacjami i krzykami (właściwie wrzaskami), także recenzje w prasie belgijskiej były entuzjastyczne: nie ma ona sobie równych; rzuciła publiczność na kolana; porażająca interpretacja; promieniste „góry”; znamy ją już z Liege, lecz tym razem, żeby użyć języka sportowego, pobiła wszystkie swoje rekordy; oszałamiająca technika; ciemna barwa głosu wywoływała dreszcze. To kilka zaledwie przykładów, dodam tylko, że Ewa Podleś jako jedyna śpiewała całą partię z pamięci, dzięki czemu mogła bez reszty poświęcić się interpretacji kreowanej postaci. Po raz kolejny śpiewaczka dostarczyła mi emocji nie do opisania, po raz kolejny też pokazała, że za każdym razem podchodzi do kreowania tej samej roli w inny sposób. Słyszałem przecież Ewę Podleś w Semiramidzie na żywo cztery razy, arie Arsacesa wykonywała na koncertach i nagrała na płyty, mam nagranie przedstawienia z weneckiej La Fenice, i za każdym razem jej bohater jest inny! Z koncertu w Liege zapamiętałem szczególnie nieziemskie piana, które otulały całą widownię i wręcz hipnotyzowały.

Koncert zakończył się pół godziny po północy, publiczność stojącą kilkunastominutową owacją dziękowała solistom, chórowi, orkiestrze i wielkiemu Zeddzie. Aby przybliżyć entuzjazm widowni znowu przytoczę fragmenty relacji prasowych: publiczność w delirium; fanatyczne przyjęcie Semiramidy można porównać do zamieszek. Po dwóch wykonaniach w Liege Semiramida została zaprezentowana w Palais des Beaux-Arts w Brukseli. Ponownie szał na widowni, ponownie entuzjastyczne recenzje. Wiem, że drugie wykonanie w Liege było nagrywane dla radia belgijskiego, mam więc nadzieję, że także inni wielbiciele Ewy Podleś w Polsce będą mogli podziwiać śpiewaczkę w jednej z jej popisowych ról. A Ewa Podleś i Alberto Zedda spotkają się już za kilka miesięcy na otwarciu festiwalu rossiniowskiego w Pesaro. Może znowu uda mi się zasiąść na widowni.

Krzysztof Skwierczyński