Trubadur 2(19)/2001 (Dodatek Moniuszkowski)  

Over the counter doxycycline will not cause it to enter into an interaction with a medicine or food product. If you're like most people, the cheapest medications diflucan saft preis Glen Ellyn you can buy are generic, not brand names. Since match.com became so popular in the late 1990s, it has had its fair share of negative news.

You will always get the best quality when you buy clomid 50 mg from online shops. Fayrouz naji, 24, was apprehended in the resort town of marbella in southern spain last wednesday with his wife and two https://citytrans.it/52785-viagra-con-o-senz-prescrizione-47196/ other unidentified people. The following drug interaction was found in a patient’s chart.

Śpiew musi być modlitwą!
Rozmowa z Marią Fołtyn

„Trubadur”: Właśnie zakończył się IV Międzynarodowy Konkurs Wokalny im. Stanisława Moniuszki. Uczestniczyli w nim śpiewacy z całego świata. Po raz kolejny udało się Pani zaprosić wspaniałe jury. Jak Pani to robi?

– Maria Fołtyn: Trzeba mieć w sobie rzeczywiście dużo siły i samozaparcia. Trzeba mieć też kontakty, aby dotrzeć do tych światowych wielkości, trzeba też wykorzystać ich uczucia sympatii dla sztuki naszego narodu. Oczywiście, nie ma konkursu bez odpowiednich kandydatów. Nasz konkurs jest bez precedensu, jest oryginalny i odmienny. Nie jest to konkurs, w którym ocenia się wyłącznie popisy wokalne, wykonania arii operowych z tzw. obiegowego repertuaru. Mamy ciekawe miasto, piękny teatr, dobre nagrody. Ale w dalszym ciągu młodych zagranicznych śpiewaków powstrzymuje przed przystąpieniem do konkursu regulamin – muszą nauczyć się trzech polskich, nowych dla siebie utworów. Często zastanawiałam się, czy zbyt nie ryzykujemy, czy będzie zainteresowanie konkursem, czy przyzwyczajenie młodych śpiewaków do wykonywania dzieł ze światowego repertuaru nie okaże się silniejsze. Mieliśmy jednak już IV edycję konkursu, która udowodniła, że zainteresowanie nie spada, a wręcz przeciwnie – jest coraz większe. Okazuje się, że Europa i świat interesują się naszą muzyką. Oczywiście, większość uczestników zagranicznych przyjeżdża ze Wschodu. Jednak to nie jest powód do zmartwień, tam jest naprawdę bardzo dużo talentów. Wystarczy przejrzeć repertuary największych światowych scen operowych, żeby przekonać się, jak wielu występuje na nich śpiewaków zza naszej wschodniej granicy. Cieszę się, że coraz więcej przyjeżdża do nas świetnie śpiewających Chińczyków. Proszę zwrócić uwagę, że dzisiaj świat nie ma właściwie zbyt wielu włoskich śpiewaków. Od dawna w świecie nie pojawił się wielki głos pochodzący ze szkoły włoskiej. W tzw. szkole wschodniej najsłabsza jest chyba Białoruś, zastanawiam się, jaki jest tego powód. Najlepsi są Rosjanie, zwłaszcza ci z Petersburga, wydaje mi się, że mają najlepsze szkolnictwo. Natomiast, jeśli miałabym to określić jednym słowem, Ukraińcy w swojej interpretacji mają za mało szlachetności. Myślę, że w tej chwili ścierają się ze sobą różne koncepcje, różne szkoły śpiewu. Do tej konkurencji dołączyli ostatnio Amerykanie, którzy usiłują znaleźć się w Europie, tę szkołę amerykańską mieliśmy dobrze reprezentowaną na naszym konkursie. Zastanawiam się, dlaczego ani w poprzedniej edycji konkursu, ani w tym roku nie pojawił się żaden Amerykanin, który by zwrócił naszą szczególną uwagę. Obserwowałam tych uczestników i nie mogę pojąć, dlaczego ich poziom jest znacznie niższy niż śpiewaków innych narodów.

Największą niespodzianką na tym konkursie był poziom 22 osób, które – ze względu na nagrody otrzymane w innych konkursach – dopuściliśmy od razu do II etapu; nie mogę zrozumieć, dlaczego ich poziom był często niższy, niż pozostałych uczestników. To był często dla mnie szok! II etap konkursu wspominam najcieplej, mogliśmy wysłuchać wielu wspaniałych występów, oczywiście nie wszyscy interesujący śpiewacy mogli zaprezentować się w etapie finałowym. Wysłuchaliśmy m.in. wspaniałych wykonań utworów Paderewskiego, Szymanowskiego i Lutosławskiego. Cudowny był Słowik Lutosławskiego w wykonaniu waszej ulubienicy Bixii Wu! Żałuję wielu ludzi, którzy nie dotarli do III etapu, a zwłaszcza tych, którzy zachwycili mnie w muzyce polskiej. Jestem bardzo szczęśliwa, że nasza muzyka znalazła tylu świetnych wykonawców.

Ale zanim ci młodzi śpiewacy z różnych, czasami bardzo odległych krajów, mogli wykonać polskie arie i pieśni, musieli zdobyć nuty. Rozumiem więc, że Pani praca zaczyna się długo przed konkursem, gdy usiłuje pani zachęcić obcokrajowców do nauczenia się polskich utworów, wysyła im Pani materiały itd.?

– Żaden konkurs na świecie tego problemu nie ma. Młodzi śpiewacy mają przygotowane kilka utworów i jeżdżą z nimi po różnych konkursach. A do naszego trzeba przygotować aż 3 nowe arie i pieśni. Nuty przekazujemy za pośrednictwem konsulatów i Instytutów Polskich. Niestety, często zdarza się tak, że nasze instytucje nie chcą nam pomóc, wielu potencjalnych uczestników rezygnuje, ponieważ nie może doprosić się nut i nagrań. I na to nie mogę nic poradzić, ponieważ Biuro Konkursu rozsyła materiały informacyjne i nuty wszędzie, gdzie się tylko da, gorzej potem z ich dystrybucją. Często problemem nie do pokonania jest zorganizowanie jakiegoś koncertu promocyjnego. Gdyby Instytuty Polskie działały skuteczniej, na pewno mielibyśmy o wiele więcej interesujących uczestników. Jednym z głównych zadań Konkursu Moniuszkowskiego jest promocja polskiej muzyki, myślę więc, że służby zagraniczne mogłyby nas wspomagać w większym stopniu.

Myślę, że w przyszłości, obok wybitnych śpiewaków i pedagogów, powinni zasiąść w jury także dyrygenci, dyrektorzy teatrów, impresariowie – to też mógłby być magnes dla wielu młodych śpiewaków. Wydaje mi się także, że powinniśmy w przyszłości zmienić regulamin konkursu, żeby w finale uczestnicy śpiewali arie z polskich oper, a nie tylko z oper Stanisława Moniuszki. Myślę, że mamy za sobą już wiele doświadczeń i w piątej edycji powinniśmy dokonać różnych zmian. Ale konkurs musi być kontynuowany, zwłaszcza że tak naprawdę nie jest to drogi konkurs! Musimy eksponować i promować muzykę polską. Polskie opery niezmiernie rzadko pojawiają się w zagranicznych teatrach, Konkurs im. Moniuszki może być jedną z dróg promocji tych dzieł. We Lwowie nie ma polskich oper, w Wilnie nie ma Halki!

Moniuszko jest kompozytorem wschodnim, i musimy z tym faktem się pogodzić. Gdy po konkursie przyszedł do mnie pan Sztoda, żeby przeprosić mnie za ów przykry incydent, powiedziałam mu: Ja nie mogę się na pana gniewać, ponieważ wiem, ile w przygotowania włożył pan pracy. Wiem też, że Moniuszko nie jest Czajkowskim. My nie mamy tak wspaniałych kompozytorów, dlatego jestem panu wdzięczna, że zechciał się pan nauczyć Moniuszki. Niestety, popełnił pan błąd, ponieważ bardziej odpowiednia byłaby dla pana głosu aria Szumią jodły; niemniej jednak pan i cała ekipa z Petersburga – 13 osób – włożyliście w przygotowania tyle pracy. Stało się – kochajmy się dalej!

Myślę, że konkurs spełnił jeszcze jedną ważną rolę. Przyjechali do nas młodzi ludzie z całego świata, którzy zobaczyli, że Warszawa leży w Europie, że mamy wspaniały teatr operowy, że jest gościnna. My stworzyliśmy uczestnikom o wiele lepsze warunki, niż otrzymują oni na innych konkursach.

Gdyby Pani miała porównać poziom obu konkursów, tego sprzed niemal trzech lat i obecnego?

– Poprzednia edycja miała jeden ważny walor, niemal od początku można było wskazać niemal pewną laureatkę pierwszej nagrody, która zachwyciła wszystkich, mówię o pani Aleksandrze Kurzak. Teraz nie mieliśmy faworytów. Natomiast teraz zarówno w II, jak i III etapie było dużo indywidualności; kto wie, czy zwycięzcy poprzedniej edycji mogliby także w tym roku liczyć na nagrody. Według mnie najcenniejszą zaletą IV konkursu był fakt, że wszystkie trzy miejsca zdobyli tenorzy. Ja miałabym trudności, żeby spośród nich wskazać najlepszego. Tomasz Kuk będzie świetnym Jontkiem, Tomasz Krzysica może być wspaniałym Alfredem czy Leńskim. Mam nadzieję, że zobaczymy ich wkrótce na scenie Teatru Wielkiego.

Jednak w czasie etapów wstępnych było dużo pięknych niskich głosów męskich.

– Owszem i zupełnie nie wiem, dlaczego ci śpiewacy „zniknęli” w finałowych przesłuchaniach. Bardzo podobał mi się baryton australijski Warwick Fyfe czy bas z Mołdawii Roman Ialcic oraz nasz Artur Ruciński. Tak to się, niestety, dzieje na każdym konkursie. Wracam jednak do zwycięzców, jestem pewna, że każdy z tych trzech tenorów zrobi karierę, a szczególnie cieszy mnie fakt, że dwaj z nich to Polacy, przecież od dawna narzekamy, że w naszych teatrach brakuje tenorów! Natomiast ciągle nie mamy polskiej Halki, to jest tragedia.

Jeżeli chodzi o zdobywczynie pierwszych nagród, to toczył się swoisty dialog pomiędzy Moniką Walerowicz-Baranowską i Bixią Wu. Polka jest lepiej przygotowana do wykonywania zawodu, zdobyła umiejętność porządnego, dobrego, mądrego śpiewania. Nie jest jednak ona – moim zdaniem – mezzosopranem, lecz raczej sopranem, stąd ta łatwość gór. Ma ona dużą muzykalność i coś, co bym nazwała dobrym smakiem wykonawczym. Natomiast młodziutka Chinka jest nieprawdopodobnie muzykalna, wspaniale potrafi trzymać górne dźwięki w miejscu, ma świetnie wyrównane rejestry. Popełniła jednak duży błąd, ponieważ nie powinna śpiewać arii Traviaty. W II etapie ona była Rozyną – wokalnie, wizualnie i psychicznie – natomiast Traviatą nie była. Zaśpiewała arię przepięknie, ale nie wierzyło się w prawdę tej roli. Zły dobór arii zadecydował, że nie zdobyła pierwszej nagrody.

To nie był chyba wyłącznie przypadek Bixii Wu, lektura repertuaru w książce programowej często wywoływała zdziwienie.

– Wielu kandydatów zmieniało repertuar co kilka dni, do czasu oddania folderu do druku spełnialiśmy ich życzenia. To niezdecydowanie świadczy o swoistej skazie artystycznej. Jest w tym trochę winy pedagogów tych młodych ludzi.

Jeżeli już mówimy o pedagogach, to nasunęła mi się smutna refleksja dotycząca kształcenia na polskich akademiach. Polską szkołę nazwałabym uczniowską, belferską. Za mało jest rozwoju ogólnego, poza tym ogromna nuda w interpretacji utworów! Nie rozwija się wyobraźni tych młodych ludzi, jednym słowem: monotonia. Gdy pustka panuje w sercu, dźwięk nie żyje, nie ma zmienności kolorów. Śpiewem trzeba się modlić!!! Jeżeli śpiew nie jest modlitwą, niezależnie do jakiego Boga, to lepiej nie śpiewać.

To już drugi konkurs, który odbył się w Teatrze Wielkim, czy jest to – Pani zdaniem – najbardziej odpowiednie dla niego miejsce?

– Teatr Wielki daje nobilitację, tu Moniuszko wystawiał swoje dzieła, tu był dyrektorem. Na inauguracji konkursu dyrektor Dąbrowski powiedział, że znajdujemy się w domu Moniuszki, i to jest prawda. Z drugiej strony myślę, że konkurs i teatr powinny być jeszcze silniej związane. W tym roku Biuro Konkursu zostało zorganizowane nieco za późno – chodzi mi o finanse, bo ludzie byli w gotowości. Myślę, że powinniśmy już ustalać zasady piątego konkursu i za jakiś czas brać się do pracy. Ale powtarzam, musi z nami współpracować Ministerstwo Spraw Zagranicznych i Instytuty Polskie. Musi też być większa życzliwość ze strony mediów.

Właśnie, jak Pani ocenia obraz konkursu w gazetach i innych mediach?

– Cieszę się, że przesłuchania były transmitowane lub retransmitowane przez radiową Dwójkę, że koncert laureatów został pokazany w drugim programie telewizji i TV Polonia, jednak zabrakło mi reportaży, rozmów z jurorami i gośćmi honorowymi. Byli znakomici krytycy – Carl Hiller i, przede wszystkim, Sergio Segalini; byli wspaniali śpiewacy – żyjąca legenda Leyla Gencer, Helena Scuderi z USA, Jewgienij Nesterenko i świetni nasi artyści, oni powinni opędzać się przed dziennikarzami, a przecież dziennikarze nasi nie wykazali żadnego zainteresowania tymi osobowościami! W prasie konkursu niemal nie było. Konkurs został podsumowany, przeważnie bardzo lakonicznie, w kilku gazetach, ale żadna z gazet – co uważam za skandal – nie zrecenzowała koncertu laureatów. Przykre to bardzo. Prasę interesują zupełnie inne sprawy, na pewno nie kultura. Gdy udało mi się zaprosić Leylę Gencer, byłam bardzo szczęśliwa, byłam pewna, że jej przyjazd wywoła sensację. Jakież spotkało mnie rozczarowanie, gdy okazało się, że dziennikarze nie wiedzą, o kogo chodzi.

Dzięki Pani zgodzie i życzliwości po raz pierwszy została ustanowiona nagroda publiczności przyznawana przez nasz Klub. Chciałbym Pani bardzo za tę możliwość podziękować.

– Tak się dzieje na całym świecie, że publiczność ma ostatnie słowo. Publiczność, to przecież ci, do których my adresujemy naszą sztukę. To także sprawdzian dla śpiewaków, wiemy, czego publiczność oczekuje, co jej się podoba. Nie można publiczności lekceważyć, bez niej nie istniejemy. Z ogromną więc radością poparłam waszą inicjatywę, byłam też niezmiernie ciekawa waszej decyzji. Interesowało mnie też bardzo, jak będzie się miała wasza nagroda do decyzji jury. I prywatnie powiem, że z waszej decyzji bardzo się ucieszyłam.

Dziękuję bardzo za rozmowę i do zobaczenia na V Międzynarodowym Konkursie Wokalnym im. Stanisława Moniuszki.

– Mam głęboką nadzieję, że piąta edycja odbędzie się. Powinniśmy teraz wspólnie usiąść: ja, dyrekcja teatru i inni ludzie związani z konkursem, uderzyć się w piersi, zastanowić się, co zrobiliśmy dobrze, a co źle i próbować budować konkurs o coraz większym prestiżu międzynarodowym. My naprawdę mamy wyjątkowy i unikatowy konkurs, doskonalmy go!

Rozmawiał Krzysztof Skwierczyński