Trubadur 2(19)/2001  

The recommended treatment for acute sinusitis should be started with oral amoxicillin. The most common signs of premenstrual cialis 20 mg composizione Enshi syndrome are emotional and physical. This medication will help treat the condition of nausea and vomiting.

After reading this paragraph, the chances of finding the hidden truth in your research about supplements or workout drinks is quite low. If you purchase prednisone without a prescription online it is likely that the price for the prescription will be much lower than if pianta tipo guarana viagra naturale Kasukabe you purchase it in a pharmacy. Our website contains prices of azithromycin from the biggest pharmaceutical companies and providers worldwide.

Wyprawa na Ring w Meiningen

W czerwcu odbyła się kolejna wycieczka zorganizowana przez szefa Towarzystwa Wagnerowskiego Macieja Zimowskiego. Celem było Meiningen, gdzie podczas Świąt Wielkanocnych odbyła się premiera Pierścienia Nibelunga w reż. Christine Mielitz. My widzieliśmy drugi cykl przedstawień. Teatr w Meiningen został założony w roku 1831 jako spółka akcyjna obywateli miasta. Od początku musiał korzystać ze znacznych dotacji i w końcu książę Georg II w roku 1860 przekształcił go w teatr dworski. Był to wówczas zespół szalenie nowatorski. Cechą charakterystyczną była zespołowa współodpowiedzialność za przedstawienie, wysoki poziom aktorstwa, całkowity brak gwiazd, wielka dbałość o szczegóły. Starano się, by każdy rekwizyt był autentyczny, tzn. pochodził z epoki, w której toczy się akcja dramatu, a jeśli już był kopią, to możliwie wierną. Sam reżyser był najważniejszą postacią i decydował o wszystkim. Meiningeńczycy wnieśli ogromny wkład do rozwoju teatru europejskiego, ciekawe, w jakim stopniu świadomość tradycji inspiruje reżysera realizującego w tym miejscu swoją wizję teatru. Na ile Christine Mielitz udało się przenieść (o ile w ogóle chciała) cząstkę tych idei, atmosfery, jaka panowała tu przed 150 laty? Nie potrafię udzielić odpowiedzi – chciałbym jednak powiedzieć, że to, co zobaczyłem i usłyszałem, wprawiło mnie w zachwyt. Nigdy dotąd nie widziałem takiej porcji teatru w przedstawieniu operowym – mam na myśli przemyślaną reżyserię, doskonałą scenografię (Albert Hrdlicka i Jan Schneider), wspaniałe umiejętności aktorskie śpiewaków, jak też, a może przede wszystkim, napięcie, wyczuwalne między sceną a niezwykle skupioną publicznością, która słuchając genialnej muzyki Wagnera, głęboko przejmowała się dramatem Zygmunta, Zyglindy czy Hundinga.

Albert Einstein powiedział, że muzyka Wagnera zawiera zbyt wiele agresji. Ta ocena nie wydaje mi się trafna, ale jeśli przyjąć, że istotnie zawarta jest tam agresja, to także miłość, radość i inne ludzkie uczucia. To muzyka o wielkim ładunku emocji. Myślę, że reżyserka chciała te emocje pokazać i udało jej się to bardzo dobrze. Jest to niewątpliwie realizacja niekonwencjonalna. Już pierwsza scena Prologu (Złota Renu) zaskakuje. Obok trzech zgrabnych Cór Renu, ubranych na żółto, czerwono i czarno (barwy flagi Niemiec), ale mało widocznych na ciemnej scenie, pojawiają się wyrzeźbione przez Hrdlickę figury, grube, niezgrabne, przypominające wykopywane w Europie paleolityczne statuetki, jak choćby tzw. Wenus z Menton. Jedna z nich posiada imponującą liczbę piersi. Alberyk tak widzi Córy Renu, obłapia je kolejno, w końcu, gdy mu się nie udaje, przeklina miłość i rzuca się w kierunku złota. Złotem tym jest wulgarna naga kobieta leżąca w bardzo śmiałej pozie na złocistym posłaniu. Widok raczej odpychający, ale zaloty Alberyka są dość plugawe, podobnie jak jego dusza, i myślę, że zostało to pokazane w sposób właściwy.

Następna scena rozgrywa się w scenerii drezdeńskich barykad 1849 r. Barykady są nienaturalnie białe i wyglądają jak z gipsu. Na biało też są ubrani bogowie, Wotan ucharakteryzowany na Wagnera, Fryka – na Minnę Planner. Wprowadzenie wątków biograficznych nadaje dodatkowe znaczenie (np. gdy Fryka narzeka na niewierność Wotana), ożywia też drugą, trochę statyczną scenę opery. Gdy pojawiają się Olbrzymi, Fasolt ma postać Ludwika II, a Fafner Wagnera – w pewnej chwili mamy na scenie dwóch Wagnerów. Fasolt chciał zatrzymać Freję, gdyż zapłonął do niej uczuciem, Fafner zaś myślał głownie o złocie. Czy nie podobne były relacje między Ludwikiem i Wagnerem?

Największe wrażenie w scenie III zrobiła na mnie przemiana Alberyka w przerażającego, ogromnego węża. W miejscu, gdzie zniknął karzeł, pojawił się nagle poskręcany wąż czołgających się z karabinami w dłoniach żołnierzy. Bardzo mocny efekt. W czwartej scenie znów pojawiają się Olbrzymi i gdy po sprzeczce Fasolt (w kostiumie Ludwika II) pada zabity, Wotan (jako Wagner) i pozostali bogowie depcząc jego ciało udają się do Walhalli.

Szczegóły inscenizacji tak mnie zajęły, że nie wspomniałem o stronie muzycznej. Orkiestrę Teatru w Meiningen poprowadził doskonale Kirił Petrenko. Wśród śpiewaków wyróżniłbym przede wszystkim Wilhelma Eyberg von Wertenegg (Wotan), Günthera Neumana (Loge), Oskara Pügstallera – również za aktorstwo (Mime), bardzo dobrego Niclausa Oettermanna (Froh), Janę Havranową (Freia). Polskim akcentem był występ Pawła Izdebskiego w roli Fasolta, ale może to, że śpiewał spoza olbrzymiej kukły Ludwika II, sprawiło, że jego głos nie brzmiał najlepiej i nie żałowałem specjalnie, gdy Fasolt został zabity.

W przedstawieniu Walkirii, które obejrzeliśmy następnego dnia (części Ringu grano dzień po dniu, tak jak chciał kompozytor), mniej było fajerwerków inscenizacyjnych. Główny ciężar przedstawienia spoczywał na śpiewakach. Jako Zyglinda wystąpiła dysponująca cudownym sopranem młoda niemiecka śpiewaczka Brigitte Wohlfarth. Zygmuntem był Frank von Aken, tenor z Holandii, zaś Hundingiem Gienadij Rodionow, śpiewający dzień wcześniej Fafnera. Obdarzeni wspaniałymi głosami artyści potrafili, stosując środki aktorskie, przekazać ogromne napięcie, jakie powstało między trojgiem bohaterów I aktu. Zapewne to duża zasługa reżyserii, ale trzeba też schylić czoło przed talentem aktorskim śpiewaków. Scena wyrywania miecza wbitego w pień jesionu została rozegrana niezwykle dramatycznie. Zyglinda próbuje pomóc Zygmuntowi obejmując go za ramiona, następnie kładzie się na ziemi i dodaje mu sił wykonując zachęcające ruchy biodrami. Jest to jedna z wielu scen, które można by uznać za śmiałe, jednak nie wydaje mi się, aby przekraczały granice wulgarności. W końcówce pierwszego aktu przez kilka sekund widzimy w świetle reflektora nagą Zyglindę złączoną w miłosnym uścisku z Zygmuntem. Efektem tej działalności będzie, jak wiadomo, przyjście na świat Zygfryda.

Akt II i wyczekiwane przez wszystkich wejście Brunhildy. Rolę tę zaśpiewała młoda australijska śpiewaczka Lisa Gasteen. Z trzech Brunhild, które widziałem na żywo (Marton, Lisowska, Gasteen), ta podobała mi się najbardziej. Śpiewała i poruszała się bardzo dynamicznie, a jej długa, sięgająca poniżej bioder ognistoczerwona, a może krwistoczerwona peruka przykuwała uwagę. W czasie przerwy spotkałem się z opiniami, że niepotrzebnie Wotan obejmował córkę w sposób wyraźnie wykraczający poza okazywanie uczuć ojcowskich. Być może – tym bardziej, że było to już w Bayreuth w inscenizacji Kupfera, ale Wotan za chwilę przecież wygłosi pogląd, że w kazirodztwie nie ma nic złego i grzeszny jest tylko związek, w którym nie ma miłości. Rozmowa Wotana z Fryką poprzez ucharakteryzowanie ich na Wagnera i Minnę znów wprowadza wątki biograficzne. Frykę tak jak w pierwszym dniu śpiewała Andrea Bönig i znów wypadła średnio, ale przed spektaklem ogłoszono, że będzie śpiewać mimo jakiejś dolegliwości. Rozmowa Wotana z Brunhildą (świetny Wotan, Wilhelm Eyberg von Wertenegg), scena Zygmunta z Zyglindą, a następnie z Brunhildą były odegrane i zaśpiewane w sposób hipnotyzujący publiczność. Siedzieliśmy jak zaczarowani podczas kulminacyjnego pojedynku Zygmunta z Hundingiem. W tym miejscu Christine Mielitz odstąpiła od tego, co napisał Wagner. Nie lubię takich rozwiązań, ale tym razem podkreśla to dramat bohaterów. Zygmunt widząc, że Wotan wystąpił przeciw niemu druzgocząc mu miecz, chwyta jego oszczep i sam się nadziewa. Wstrząśnięty Wotan każe Hundingowi iść do Fryki i donieść, co się stało, ale ten chwyta za oszczep i postępuje jak Zygmunt. Robi to ogromne wrażenie. Przecież Hunding również przeżywa wielki dramat. On też stracił chęć do życia.

Akt III rozpoczyna się bardzo efektownie. Walkirie zamiast jechać na rumakach wioząc przywiązane do siodeł ciała poległych bohaterów (co zawsze sprawia trudności inscenizacyjne i z reguły nie oglądamy ani rumaków, ani bohaterów), poruszają się w rzeźni wśród haków, na których głowami w dół wiszą bohaterowie niczym tusze wieprzowe. Walkirie wydając okrzyki bojowe poklepują i głaszczą nieboraków. Dosyć szokujące, ale czy wojna nie jest wielką rzeźnią? Gdy Brunhilda z Zyglindą uciekają przed Wotanem, następuje fragment, na który czekam zawsze z utęsknieniem. Zyglinda śpiewa do swej przyrodniej siostry: O herstes Wunder! Herrlichste Maid! Dir Treuen dank’ ich heiligen Trost! Jest to, moim zdaniem, najpiękniejszy moment Walkirii i nie wydaje mi się, żeby można było zaśpiewać go lepiej niż Brigitte Wohlfarth. Pożegnanie Wotana z Brunhildą i Czar ognia również wypadły pięknie. Orkiestra Teatru Meiningen potwierdziła swój wysoki poziom, na który zwróciliśmy uwagę poprzedniego dnia. Nigdy nie zapomnę tego dnia w Meiningen.

Nazajutrz Zygfryd. Nastąpiła zmiana orkiestry na Thüringen Philharmonische Gotha-Suhl, pod batutą tego samego dyrygenta, która grała na równie wysokim poziomie, jak muzycy z Meiningen. Wśród śpiewaków rewelacyjny wprost Jürgen Müller. Myślę, że to jeden z najlepszych tenorów wagnerowskich na świecie, tylko świat może jeszcze nie wie o tym. W pozostałych rolach (Brunhilda, Mime, Fafner i Wędrowiec) wystąpili ci sami śpiewacy, co poprzednio. Alberyka, podobnie jak w Prologu, dobrze zaśpiewał nie wymieniony dotąd Nanco de Vries, w roli Erdy wystąpiła Andrea Bönig – dotychczasowa Fryka. Jej niedyspozycja chyba minęła, bo śpiewała naprawdę dobrze. Przedstawienie Zygfryda, podobnie jak Złoto Renu, nasycone było dużą liczbą symboli. Widzowie oglądają norę Mimego, będąca więzieniem dla Zygfryda, przez kratę. Krata towarzyszy nam też w następnych scenach aż do momentu, gdy Zygfryd ją przekroczy, łamiąc oszczep Wędrowca – Wotana. Na początku II aktu Alberyk czuwa przy jaskini Fafnera, której pilnują żołnierze w hełmach. Symbol ten staje się zupełnie czytelny, gdy widzimy, jak został przedstawiony smok Fafner. Symbolizują go widoczne w czeluści jaskini tekturowe sylwetki ubranych w barwy narodowe przedstawicieli społeczeństwa niemieckiego, a właściwie tej jego części, którą markiści nazywają klasą posiadaczy. Smok ów wypowiada kwestię: Chcę leżeć i mieć. W II scenie II aktu po zabiciu Fafnera Zygfryd traci swe długie, czerwone jak u Walkirii włosy. Stał się męż-czyzną (także u plemion germańskich przejście chłopców w wiek męski symbolizował obrzęd postrzyżyn) Zabity Fafner jawi nam się ponownie jako Wagner dołączający do przedstawicieli burżuazyjnego społeczeństwa. W końcu, po młodzieńczym epizodzie na barykadach, Wagner skończył jako przedstawiciel tej klasy, odżywiając się ostrygami i owijając w jedwabie. Ostatnia scena wydała mi się bardzo piękna. Przebudzona Brunhilda śpiewa Heil dir Sonne! Heil dir, Licht, Heil dir, leuchtender Tag! Na widowni zapalają się wszystkie światła, a Brunhilda i Zygdfryd z proscenium schodzą po schodkach na widownię. Słońce świeci jasno, a Brunhilda – dotąd bogini, córka Erdy i Wotana, staje się człowiekiem, wchodzi między ludzi. Raz jeszcze chcę podkreślić wspaniały poziom wokalny, w szczególności wykonawców Zygfryda i Brunhildy, ale też innych. Chciałoby się zapytać, skąd oni biorą takich śpiewaków? W przypadku Brunhildy odpowiedź jest prosta: z Australii!

Ostatni dzień w Meiningen i Zmierzch bogów. W kanale orkiestrowym znów zmiana, wystąpiły połączone grające wcześniej orkiestry. Za pulpitem stał oczywiście Kirił Petrenko. Wśród wykonawców głównych ról niestety też zmiany. „Niestety” odnosi się przede wszystkim do Zygfyda, w którego roli wystąpił Stephen Ibbotson, śpiewak posiadający silny głos i śpiewający czysto, ale z jakimś rozwibrowaniem. Przypominał trochę W. Schmidta w gorszym wydaniu. Gwoli sprawiedliwości dodam, że to „niestety” spotkałoby z pewnością każdego śpiewaka występującego zamiast Müllera. Jako Brunhilda bardzo młoda, debiutująca zaledwie rok wcześniej, niemiecka śpiewaczka Ursula Prem. Jej śpiew podobał mi się prawie tak jak śpiew Lisy Gasteen i jestem pełen uznania dla jej talentu. Jako Gudrun – wspaniała Brigitte Wohlfarth, ta rola nie daje takich możliwości jak rola Zyglindy, ale słuchałem jej z wielką przyjemnością. Alberyk – Nanco de Vries, Waltrauda – już bez śladu niedyspozycji, Andrea Bönig, Hagen – będący już wcześniej Fafnerem i Hundingiem Gienadij Rodionow. Na tym przedstawieniu także widać bardzo wyraźnie wpływ osobowości reżyserki i scenografów. Nie mamy tu już wątków biograficznych, ani też tak licznych symboli nasuwających najróżniejsze skojarzenia. Ale to, co oglądamy, wyraźnie odbiega od przyjętych konwencji. Gdy po bardzo dobrze zaśpiewanym przez Norny prologu Zygmunt żegna Brunhildę, podnoszą się z posłania, za które służy im flaga Niemiec. Nota bene – jest to posłanie, na którym Brunhilda stawała się kobietą w finale Zygfryda. Bohater przybywając na dwór Gibichungów ma postać kilkumetrowego olbrzyma. Zanim zjawi się artysta śpiewający Zygfryda, Gunter (Joo Il Choi z Korei) podziwia potężne muskuły i miecz figury. Gdy Hagen zwołuje ludzi Gibichungów, aby czynili przygotowania do uroczystości weselnych, ci aby oddać nastrój zabawy zaczynają odbijać piłkę futbolową. Początek III aktu przedstawiony jest jako sen Zygfryda – Córy Renu miast pływać w wodzie i zaczepiać go, tańczą na stole w sali, gdzie odbyło się niedawno wesele. Mnie te zabiegi reżyserskie spodobały się. Przeczuwając, że złoto niedługo do nich wróci, Córy Renu wyrażają swą radość przez taniec. Końcowy efekt zalania sceny przez wody Renu uzyskano opuszczając kolejne przejrzyste, niebieskawe zasłony, zza których przebijał obraz zatopionej Walhalli, ukazanej (jak i w poprzednich przedstawieniach) jako potężne, o supernowoczesnej, futurystycznej architekturze miasto. Znający Berlin koledzy stwierdzili, że znalazły się tam trzy charakterystyczne berlińskie budynki. Po przedstawieniu owacja, ale chyba nie tak gorąca jak w dniach poprzednich. Może publiczność przyzwyczajona do lawiny błyskotliwych reżyserskich pomysłów czuła ich niedosyt, może zawód po „nowym” Zygfrydzie. Ja odczuwałem żal, że ten cudowny maraton już się skończył.

Niedawno twierdziłem, że najlepiej wystawiać Wagnera tradycyjnie. Była to opinia nieprzemyślana. Wszystko zależy od talentu realizatorów. Obejrzeliśmy wybitne pod każdym względem wystawienie Ringu. Jego autorzy pokazali, czym może być przedstawienie operowe, jak wielkie emocje może wywołać. Jestem szczęśliwy, że udało mi się uczestniczyć w tym święcie.

Chcę jeszcze wspomnieć o czymś bardzo ważnym. Nowy członek Towarzystwa, student III roku dyrygentury Marcin Dobrzański, wielki znawca muzyki Wagnera, urządzał nam przedpołudniami wykłady na temat motywów przewodnich w Pierścieniu, ilustrowane fragmentami muzycznymi z płyt oraz granymi na pianinie. O języku poezji Wagnera mówił z kolei bardzo zajmująco Maciej Zimowski. Chciałbym im obu serdecznie podziękować i sądzę, że wyrażam opinię ogółu wycieczkowiczów. Bardzo wzbogaciło to naszą wiedzę.

Czekając na wieczorne przestawienia, urządzaliśmy codziennie wycieczki do miejsc związanych z Wagnerem. Obejrzeliśmy teatr w Bayreuth, willę Wahnfried, zamek Wartburg w Eisenach, a także zamek joannitów w miejscowości Kühndorf, gdzie obecny właściciel – oczywiście członek bractwa – urządził wystawę poświęconą źródłom literackim wykorzystywanym przez Wagnera.

Henryk Sypniewski