Trubadur 3(24)/2002  

Buy amoxil online from the us pharmacy, you can buy amoxil without prescription in usa and canada. More recently ivm has been shown to be effective kamagra mit kreditkarte kaufen Bulawayo in the treatment of lice (pediculus humanus capitis) (1,3). The most common drug interactions of prednisolone are:

At the age of 20, a woman has a risk of early menopause of 25 percent. Clomid price without insurance: the price, quality and shipping of the drug are a combination of grindingly a seller, a wholesale organization, and drug manufacturer. The porcine heart valves implanted in the dog showed good hemodynamic characteristics (with no leakage or stenosis) and had significantly better properties in the hemodynamic studies than those of porcine aortic valves implanted in human beings.

Gdański Ernani
Wyprawa „Trubadura”

Cieszy się serce melomana, kiedy tylko znajdzie powód, by wyruszyć na operową wycieczkę. Taki powód dała nam tym razem Opera Bałtycka przygotowując premierę Ernaniego Giuseppe Verdiego. Mimo że jest to dzieło dość znane, nie należy do tzw. żelaznego repertuaru teatrów operowych tak na świecie, jak i w Polsce. Już więc możliwość zobaczenia i usłyszenia Ernaniego na żywo była wystarczającym magnesem, aby wybrać się do Gdańska. Na szczęście nie tylko tytuł wystawianego dzieła, ale i wykonanie okazało się ze wszech miar zasługiwać na uwagę.

Ernani to ładny kawałek Verdiego ze wszystkimi walorami i wadami typowej, konwencjonalnej, XIX-wiecznej opery. Kompozytor pozwala nam więc zachwycać się pięknymi melodiami, bogatym brzmieniem orkiestry, rozbudowanymi ansamblami i ciekawymi chórami. Partie solowe wymagają od śpiewaków znakomitej techniki i kultury śpiewu oraz znalezienia sposobu, by tchnąć życie w dość typowe postaci. Odrobinę zawiłe libretto (gdzie prehistoria wydarzeń dziejących się na scenie sięga aż do pokolenia rodziców protagonistów – Carlosa i ojca Ernaniego), choć wysnute z dramatu Victora Hugo, może dziś nieco razić melodramatycznością. Z drugiej jednak strony, odwołuje się do takich wartości jak honor, wierność i oczywiście miłość, więc jest zawsze aktualne. Reżyseria Grzegorza Chrapkiewicza okazała się dość tradycyjna, dająca możliwość pełnego wyrażenia w śpiewie wszystkich rozterek i nagłych zmian losu bohaterów. Dzięki niej można było w pełni zachwycać się stroną muzyczną, a mimo to spektakl nie przemienił się w koncert w kostiumach.

Główni bohaterowie okazali się największym atutem gdańskiego przedstawienia. Cieszy fakt, że coraz więcej naszych teatrów angażuje śpiewaków do konkretnych ról, nie bazując tylko na etatowych artystach. Podwójnie cieszy, że w spektaklu, który oglądaliśmy 5 października, byli to młodzi i utalentowani śpiewacy polscy. Wspaniałą parę głównych bohaterów stworzyli Anna Cymmerman jako Elwira i Maciej Komandera w roli Ernaniego. Kreacja Cymmerman była świetna, artystka ujęła nas zarówno piękną barwą głosu, dobrą emisją, jak i pełnym wyrazu aktorstwem. Nie bez znaczenia była także uderzająca uroda i prezencja śpiewaczki. Dzięki temu podziwialiśmy Elwirę silną, żarliwie zakochaną, a w końcowej scenie pełną dramatyzmu. Macieja Komanderę słyszałam na żywo po raz pierwszy. To wspaniały, duży głos, dobrze brzmiący także w górze skali. Może jeszcze w niektórych momentach przydałoby się odrobinę więcej pewności i zdecydowania, wykończenia frazy, ale i tak słuchanie tego Ernaniego było wielką przyjemnością. Mam nadzieję, że jeszcze niejednokrotnie spotkamy Macieja Komanderę na polskich scenach w różnorodnym repertuarze.

Przy dwojgu bardzo młodych artystach równie dobrze zaprezentowali się „starzy wyjadacze”, górujący nad nimi scenicznym doświadczeniem. Silva Mariana Kępczyńskiego odzywał się pięknym, zawiesistym basem, był złowieszczy, ale nie jednowymiarowy. Śpiewakowi udało się dać mu rys prawdziwego szlachcica; dumnego i mściwego, ale honorowego arystokraty. W finale dzięki pomysłom reżysera (ustawienie postaci, światło) przeistoczył się on w symbol bezlitosnego fatum. Leszek Skrla poprowadził partię Carlosa bardzo szlachetnie. W pełni ukazał przemianę namiętnego, nieokiełznanego Carlosa w opromienionego cnotami monarchy władcę. Wspaniale wypadł zwłaszcza pełen skupienia monolog przed grobowcem Karola Wielkiego. Zresztą kunsztem śpiewaczym Leszka Skrli zachwycam się nie od dzisiaj.

Mocną stroną gdańskiego Ernaniego był też ładnie śpiewający chór (zwłaszcza męski w scenie ze spiskowcami) i orkiestra pod batutą Janusza Przybylskiego bardzo dobrze partnerująca śpiewakom. Nieco mniej przypadła mi do gustu oprawa plastyczna spektaklu – dość symboliczna, ale funkcjonalna scenografia Jerzego Kaliny i raczej brzydkie kostiumy Anny Popek. Chlubnym wyjątkiem były suknie Elwiry – bardzo ozdobne dzięki wykorzystaniu połyskliwych materiałów. W kostiumach panował trudny do zniesienia eklektyzm: w jednej scenie łączyły się prawie współczesne płaszcze i koszule panów z białymi peruczkami (?!) i złotymi szatami pań. Gorące dyskusje widzów wywołał także pomysł niby-maskarady w scenie tanecznej rozpoczynającej ostatnią odsłonę – nie miałabym nic przeciwko temu (a nagłe wtargnięcie Silvy w rozbawiony tłum dało bardzo dobry efekt), ale właśnie okropne, bardzo kolorowe kostiumy tańczących wyjątkowo nie pasowały mi do dość stonowanej kolorystycznie całości.

Tradycyjnie już Klubowicze obecni na spektaklu nie poprzestali na wyrażeniu swojego uznania dla śpiewaków jedynie oklaskami i okrzykami. Udaliśmy się więc za kulisy, by pogratulować artystom świetnego występu. Szczególnie mile będziemy wspominać spotkanie z Anną Cymmerman, z którą mogliśmy chwilę porozmawiać i zrobić pamiątkowe zdjęcie. Dziękujemy.

Katarzyna K. Gardzina