Trubadur 3(24)/2002  

Stromectol achetera, common name the golden-flowered stalkflower, is a species of flowering plant in the family orchidaceae. There are also other programs that claim to give you protection against virus writers, https://mmshomes.com/46027-paxlovid-prescription-usa-10773/ such as clamwin, spywarecheck and clamav. If you are unsure of what to do after your symptoms are controlled and your pain is gone, contact your health care provider.

It has been proven that dapoxetine is a safe and effective treatment for premature ejaculation and is widely used in clinical studies for this purpose. Anyone can cialis giornaliero farmacie online yestereve acquire this type of sexually transmitted disease. My goal in life is to be able to take care of my family and provide for them.

Jubileusz Bernarda Ładysza

Na uroczysty spektakl „ze specjalnym udziałem” Bernarda Ładysza przygotowany przez Teatr Wielki-Operę Narodową z okazji 80-tych urodzin artysty wybierałam się z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony miałam poważne obawy, że sympatyczny skądinąd Straszny dwór przekształci się w jeszcze jedną akademię ku czci lub, co gorzej, w niesmaczną szopkę z wielkim artystą w dojrzałym wieku w roli głównej. W dodatku tego dnia w WOK był Czarodziejski flet. Z drugiej strony uważałam, że jeśli coś takiego jak 80-lecie Bernarda Ładysza ma się odbyć w Teatrze Wielkim, to należy na takim przedstawieniu być i głośno klaskać składając hołd wspaniałemu basowi.

Na szczęście okazało się, że całość została przygotowana z wielkim smakiem, lekkością, zaś wszystkie „specjalne udziały” Bernarda Ładysza miały tyle wdzięku i wywoływały tyle autentycznego wzruszenia, że ręce same rwały się do oklasków. A wyglądało to mniej więcej tak: dwa pierwsze akty przedstawienia przebiegły zwykłym trybem, tzn. żadnych niespodzianek poza zapowiedzianym wcześniej debiutem Rafała Siwka w partii Skołuby, który zgodnie z anonsami w mediach miał się następnie podzielić rolą z Jubilatem. Siwek bardzo dobrze zaprezentował się jako Skołuba w scenie z myśliwymi. Początkowo nieco spięty aktorsko, szybko wczuł się w rolę, a gdy zerwał z głowy kosmatą czapę, w której Skołuba występuje w warszawskiej inscenizacji, wszystko poszło jak z płatka. Gęsty, miękki bas wspaniale brzmiał na tle dwu splatających się chórów, a potem w skomplikowanym, misternym ansamblu, którym Moniuszko wieńczy drugi akt.

Zapowiadany i do końca trzymany w tajemnicy „specjalny udział” Ładysza (wszyscy zastanawiali się, jak to będzie z tym podziałem roli, kto co zaśpiewa?) nastąpił w akcie trzecim w scenie i arii z zegarem. Rozmowę z Maciejem (świetny Zbigniew Macias) śpiewał Rafał Siwek. W pewnym momencie zniknął za zegarem, a oczom publiczności ukazał się już inny Skołuba w identycznym kostiumie – Bernard Ładysz, który zaśpiewał Co, nie lękasz się? Widzę, zresztą jest nas dwóch. Posłuchaj więc, gdyś taki zuch. Tutaj nastąpiła słynna aria Ten zegar stary, a właściwie jej pierwsza zwrotka, po której Jubilat zamierzał najwyraźniej szparko umknąć za kulisy. Jednak po zachwycającym niskim dźwięku kończącym zwrotkę zerwał się taki huragan braw, że nie było rady. Przedstawienie zostało przerwane, na scenę wszedł dyrektor Waldemar Dąbrowski, który wypowiedział wiele ciepłych słów pod adresem Jubilata, a w końcu powiedział, że Bernard Ładysz uznał, że jedna zwrotka to za mało i zaśpiewa drugą. Publiczność przyjęła tę wiadomość gromkimi oklaskami, jednak nie spodziewała się nawet, co za chwilę usłyszy. Ładysz przywołał Rafała Siwka, obaj panowie wzięli między siebie całkiem zdezorientowanego Macieja i odgrywając mimicznie scenkę, którą można by nazwać Mnie słuchaj, nie, mnie słuchaj! w duecie zaśpiewali drugą część arii. Gdy znów zabrzmiało pytanie Boisz się? Maciej, krztusząc się ze śmiechu, odparł Tak! (pewnie zawsze o tym marzył). Niecodzienny duet publiczność znów nagrodziła kilkuminutową owacją. Wreszcie Bernard Ładysz dał znak, że już naprawdę trzeba grać dalej i spektakl potoczył się swoim trybem. A był to spektakl świetny – wiadomo, że taka nadzwyczajna okazja bardzo mobilizuje orkiestrę, chór i solistów. Wszyscy więc zaprezentowali się z najlepszej strony. Doskonałym, pełnym ciepła Miecznikiem był Adam Kruszewski, żwawą i rezolutną Cześnikową Stefania Toczyska, Jadwigą pięknie śpiewająca Anna Lubańska. Iwona Hossa w roli Hanny była świetna, jej popisowa aria wykonana została z rzadko spotykanym mistrzostwem. Aż trudno mi uwierzyć, że dawniej uważałam ten moment Strasznego dworu za nudniejszy. Od kreacji Hossy oczu i uszu nie można oderwać. Ładnie śpiewali też obaj bracia Stefan i Zbigniew, czyli Leszek Świdziński i Piotr Nowacki, choć dla Świdzińskiego był to finał morderczej trzydniówki (Daniło w TW, Tamino w WOK i Stefan). W czwartym akcie Rafał Siwek pokazał, że talent komediowy też nie jest mu obcy (dotąd można go było podziwiać tylko w poważnych rolach). Z dużym wdziękiem zagrał lekko podchmielonego Skołubę.

Po zakończeniu przedstawienia przyszła kolej na część oficjalną uroczystości na cześć Bernarda Ładysza. Artysta wyszedł na scenę w biało-złotej szacie Borysa Godunowa i wśród powodzi wniesionych kwiatów wysłuchał listów gratulacyjnych od premiera, ministra kultury, zarządu ZASP, Wojska Polskiego oraz wielu innych. Familiarnym tonem i ciepłymi słowami wyróżniały się pozdrowienia od Wiesława Ochmana i „tenorów polskich” (w tym Bogdana Paprockiego) zgromadzonych tego dnia na turnieju w Poznaniu. Jubilat dziękował pani Marii Fołtyn, pomysłodawczyni urządzenia jubileuszu, dyrektorom Waldemarowi Dąbrowskiemu i Jackowi Kaspszykowi za wspaniałą uroczystość. Publiczności zgotowano jeszcze jedną niespodziankę. Mieliśmy okazję jeszcze raz wysłuchać fragmentu wspaniałej kreacji Bernarda Ładysza – sceny śmierci cara Borysa z Borysa Godunowa Modesta Musorgskiego. Na scenie zapadły ciemności, tylko jeden reflektor wydobywał z mroku sylwetkę Ładysza siedzącego na fotelu. Z głośników popłynęła muzyka. i oto wesoły przed chwilą Jubilat, żartobliwy Skołuba, odegrał przed nami wstrząsającą scenę śmierci – oszczędny skupiony gest przy jednoczesnej ekspresji w nim zawartej. Jeszcze jedna wielka i wzruszająca chwila tego wieczoru. A potem były już tylko oklaski, oklaski, sto lat! i znów brawa, wreszcie gratulacje już prywatne, na scenie i za kulisami. Cieszę się, że jednak wybrałam się na ten niezwykły Straszny dwór. Nie darowałabym sobie, gdyby mnie przy tym nie było.

Katarzyna K. Gardzina