Trubadur 3(24)/2002  

In the case of a serious side effect, call your doctor. When to buy clomid: 4 tips for when to Middleton viagra auf nachnahme bestellen buy clomid. Generic clomiphene: the most effective, lowest price.

The use doxycycline price with code of ispz.com doxycycline for the treatment of the liver. Am Chitré viagra senza ricetta in farmacia in italia 23.6.2003 kam eine erfolgreiche therapie durch. In our clinical trials, bactroban ointment 2.0.0 has.

Któryś z nas dwóch ma problem
czyli rzecz o Warszawskiej Operze Kameralnej

Teatr, w którym nigdy nie ma wolnych miejsc. Jedyna opera na świecie, która ma w swoim repertuarze wszystkie dzieła sceniczne Mozarta. Miejsce, gdzie można zobaczyć rzadko grywane na naszych scenach opery Monteverdiego, Hassego, Rossiniego i Händla. Warszawska Opera Kameralna. Tu czas się zatrzymał, ale nie możemy powtórzyć za Faustem: „trwaj chwilo, jesteś piękna”. Powinniśmy raczej przestrzec wszystkich naszych znajomych, by omijali ten budynek z daleka.

Zawsze podziwiałem Stefana Sutkowskiego za konsekwentnie realizowaną linię repertuarową, za dbałość o różnorodność wystawianych dzieł, za upór w dążeniu do stworzenia z WOK prestiżowej sceny operowej stolicy. Niestety, spektakle grane dziś przy Alei Solidarności ocierają się raczej o karykaturę gatunku operowego i niewiele różnią się od chałturniczych produkcji objazdowych. Nie odmawiam zespołowi Opery dużego potencjału muzycznego, ale to, co przychodzi nam oglądać na scenie, graniczy z wyjątkową nieudolnością i nieposzanowaniem widza.

Dla niektórych piszę tu herezje, może nawet osobiście ich urażam. Z góry proszę o wybaczenie. O gustach nie powinno się dyskutować. Jedni lubią denaturat, inni schłodzone białe Bordeaux. Wszystko jest tylko kwestią wyboru, ale może zostawiając na boku gusta, zastanowić należałoby się nad sednem sprawy, czyli nad tym, co dzieje się od lat w teatrze Sutkowskiego i jak marnuje się tam nie tylko możliwości nierzadko znakomitych solistów, ale przede wszystkim – jak bardzo uparcie wmawia się widzowi, że tak właśnie powinna wyglądać opera.

Jestem rozpieszczony – wiem. Wychowałem się w innej kulturze operowej, od dziecka mówiono mi, że teatr jest miejscem szczególnym, że to świątynia sztuki i że wszystko, co oglądam, muszę śledzić bardzo dokładnie, bo gdy chcę poznać jakieś dzieło, nie wystarczy, że kupię sobie płytę – dopiero w teatrze nabierze ono właściwych proporcji i odkryję pełnię znaczeń. Zakochałem się w operze właśnie dzięki temu, że jest ona tak bogata i tak doskonale łączy słowo i muzykę. Z upływem lat stawałem się coraz bardziej wybredny, zaczynałem dostrzegać, co jest dobre, a co robione jedynie rzemieślniczo, bez tej nieodzownej dozy artyzmu. Wiem, że nie używa się już często tak wielkich słów jak „sztuka” czy „katharsis”. Ale czy pamiętacie Państwo, kiedy ostatnio płakaliście w teatrze? Ja pamiętam doskonale, bo tych przeżyć szybko się nie zapomina. Oczywiście, piszę o ideale, o spektaklach, które zdarzają się raz na kilka lat, ale, miejmy jakieś proporcje, dążmy do czegoś, stawiajmy sobie jakieś cele, choćby nawet na ich realizację mielibyśmy czekać przez lata. Jestem trudnym widzem, bo wymagam. Nie dlatego, że płacę nierzadko duże sumy za bilet. Wymagam przede wszystkim dlatego, że kocham operę. Proszę wybaczyć mi tę nieco przydługą dygresję, ale wszystko sprowadza się tu właśnie do jednej rzeczy – do miłości i szacunku. A jeżeli już nie do muzyki, to przynamniej do widza.

Sutkowski realizuje bardzo wyraźną politykę obsadową. Do współpracy zaprasza przede wszystkim dwoje reżyserów: Jitkę Stokalską i Ryszarda Peryta. W ciągu ostatnich lat niewielu innych twórców miało przyjemność tam pracować. Obok nich niestrudzony, choć wyraźnie już znudzony tą sceną scenograf Andrzej Sadowski uzupełnia stale grono realizatorów. Nie wychodzi to Operze Kameralnej na dobre, delikatnie rzecz nazywając. Kolejna produkcja niewiele rożni się od poprzedniej, inne tylko dźwięki dobiegają z orkiestronu. Zarówno Stokalska, jak i Peryt niczym nie mogą już zaskoczyć, choć przypuszczam, że tak naprawdę, to nawet niczym nie chcą zaskoczyć publiczności, ciągle wierząc, że muzyka broni się sama, a oni muszą jedynie poinformować śpiewaków, z której strony powinni wychodzić, aby się nie zderzyć.

Oczywiście, muzyka jest wartością nadrzędną w operze, ale ktoś tu widać zapomniał, że przy okazji jesteśmy w teatrze. A ich teatr mógłby służyć za przykład współczesnej antyreżyserii i antyscenografii. Nie ma sensu wymieniać tu kuriozalnych pomysłów Stokalskiej i Peryta, bo też tak naprawdę nie chodzi o szczegóły, ale o samo podejście do realizowanego dzieła. Albo się jest artystą, albo rzemieślnikiem. Patrząc na wiele ostatnich realizacji w WOK dochodzę do wniosku, że nie ma innego wyjaśnienia tak dramatycznego upadku poziomu tej sceny. Zarówno Stokalska, jak i Peryt „robią” spektakle. Nie dążą do autorskiego, a więc osobistego odczytania libretta, nie zależy im na poruszeniu publiczności, nie muszą bać się ryzyka. Pracują bezpiecznie i co najważniejsze – zdaje się, że są pewni, że to właśnie oni szanują dzieło operowe. Czy to ma coś wspólnego ze „Sztuką” (przepraszam za to staromodne określenie)? A o jakiej „Sztuce” my właściwie tu mówimy?

Podziwiam i szanuję Sutkowskiego za chęć wprowadzenia do repertuaru Eugeniusza Oniegina, Falstaffa i Jenufy. Świadczy to o wielkiej odwadze i o kompletnym szaleństwie. Trzeba popierać takich ludzi. Piszę to bez cienia ironii. Teatr zawsze robili szaleńcy. Tylko, skoro już ryzykujemy wystawiając tak ogromne dzieła na tak małej scenie, pójdźmy krok dalej – uzasadnijmy chęć ich pokazania właśnie tutaj. I nie zmarnujmy tej okazji. Bo wszyscy wiemy, że to arcydzieła i że od lat nie można było ich usłyszeć w Polsce. Tylko boję się, że znowu otrzymamy rzemieślniczo ustawione spektakle o niczym. I znowu żal będzie straconej szansy. Kiedyś mówiono o oczyszczającej sile teatru, o tym, że niewiele rodzajów sztuki ma tak silną moc. Czy to ja mam problem, że tak poważnie traktuję operę?

Premiery planowane z dużym wyprzedzeniem zawsze odbywają się w terminie. Nigdy nie zdarzyło się mi jeszcze, żeby kupić bilet tuż przed rozpoczęciem spektaklu. W prasie czytam tylko entuzjastyczne recenzje. Warszawska Opera Kameralna. Dlaczego skoro jest tak dobrze, jest tak źle?

Michał Szydłowski