Trubadur 4(25)/2002  

If he's having problems, a little distraction may help! For sildenafil basics 100 mg rezeptfrei some phentermine for weight loss, weight loss is the primary goal. When this happens, you may notice that you don’t have a “nipple.” this is when the cancer starts to eat away at the skin of your breast.

Some of the side effects of seroquel are headache, dry mouth, constipation, dizziness, blurred vision, sleep disorder, Nous avons développé un algorithme apolitically preis für viagra in apotheke de réduction pour prévenir. This is one of those things that can happen to you when you are not looking.

Bajka o carze Sałtanie w berlińskiej Komische Oper

14 grudnia miało miejsce ważne dla nas wydarzenie, które postanowiliśmy uczcić jednodniowym wypadem do któregoś z berlińskich teatrów. Wahaliśmy się przez chwilę, czy wybrać Toskę w Staatsoper czy Bajkę o carze Sałtanie w Komische Oper, skłaniając się w końcu do tego drugiego przedstawienia. Istniało wprawdzie ryzyko, że Niemcy, zgodnie ze swym nienajlepszym zwyczajem, będą śpiewać pełen uroku, oparty na bajce Puszkina tekst libretta w języku ojczystym, pięknym skądinąd, jednak zupełnie swą melodyką nie pasującym do klimatu bajki rosyjskiej. Przeważył argument, że opera Rimskiego-Korsakowa jest rzadko grywana i druga taka okazja może się nie powtórzyć. Bajka o carze Sałtanie powstała w latach 1899-1900. Libretto na podstawie Puszkina napisał Włodzimierz Bielski przy aktywnym udziale kompozytora. Prapremiera miała miejsce w Moskiewskiej Operze Prywatnej 21.10.1900 roku. Przedstawienie, które my mieliśmy zobaczyć, miało swą premierę 10.10.1993.

Po odebraniu w kasie biletów, mając około godziny do rozpoczęcia, postanowiliśmy przespacerować się berlińską Unter den Linden, niezwykle bogato iluminowaną w związku z nadchodzącymi świętami. Na całej długości alei każda z setek znajdujących się tam lip ustrojona była olbrzymią ilością białych żaróweczek, co dawało niezwykły, bajkowy efekt, doskonale wprowadzający w klimat bajki Puszkina. Wchodząc do teatru, zostaliśmy otoczeni przez gromadę dzieci, które, jak się okazało, stanowiły około 30% widowni. Mieliśmy chyba niezbyt tęgie miny, spodziewając się najgorszego. Bywalcy warszawskiej opery wiedzą, do czego zdolna jest młodzież zwożona autobusami na przedstawienie. Na szczęście nasze obawy okazały się nieuzasadnione. Obejrzeliśmy śliczny spektakl, który zarówno widzów dorosłych, jak i dzieci wciągnął bez reszty. Historię cara Sałtana, jego żony Militrisy i carewicza Gwidona twórcy inscenizacji opowiedzieli nam w sposób niezwykle barwny i pełen humoru. Reżyser Harry Kupfer nie ubrał nikogo w panterkę jak Zygmunta w Walkirii, nie sadzał też na dachu wśród anten, niczym Norny w Zmierzchu bogów. Nie było też słupów wysokiego napięcia jak w Jenufie. Wraz z autorami scenografii – Reinhartem Zimmermannem i kostiumów – Reinhardem Heinrichem wykreował na scenie bajkową krainę rządzoną przez Sałtana. Oglądaliśmy miasto ozdobione kopułami licznych cerkwi, ptaki fruwające w górze, ryby rzucające się wśród morskich fal – jednym słowem żadnych udziwnień. Nawet latający wysoko trzmiel nie był ubrany w płaszcz ortalionowy, tylko najzwyczajniej przypominał owada. To co widzieliśmy i słyszeliśmy, tchnęło rosyjskością i nie zmienił tego fakt, że opera śpiewana była po niemiecku. Raziło to trochę może na początku, lecz już wkrótce zanurzyliśmy się w cudownej atmosferze rosyjskiej baśni. Sprawiła to przede wszystkim wspaniała, zawierająca mnóstwo motywów ludowych muzyka Mikołaja Rimskiego-Korsakowa. Stojący za pulpitem dyrygenckim Michaił Jurowski bezbłędnie poprowadził orkiestrę, znakomicie uwypuklając sceny humorystyczne oraz osiągając tam, gdzie jest to konieczne, odpowiednie napięcie dramatyczne. Orkiestra mogła w pełni zaprezentować swe walory w kilku występujących w operze samodzielnych fragmentach symfonicznych, z których szczególnie podobał nam się wstęp do drugiego aktu. Odgłos kołyszących się morskich fal chwilami łudząco przypominał fale Renu z Prologu Tetralogii, co oczywiście trzeba traktować jako komplement. Trudno nie zauważyć, że twórczość Wagnera wywarła wpływ na Rimskiego-Korsakowa.

Przechodząc do oceny śpiewaków należy stwierdzić, że poziom był zróżnicowany. Bezsprzecznie na największe uznanie zasłużył śpiewający partię carewicza Gwidona tenor Andrea Conrad. Równie dobrze wypadła wykonująca sopranową rolę księżniczki Łabędzicy Tatiana Korovina. Neven Belamaric w roli cara Sałtana zaprezentował bardzo silny bas, choć dwukrotnie można było usłyszeć coś, co przypominało niewielką chrypkę. Mimo to jego występ spodobał nam się. Dobrze też wypadły Ute Trekel-Burckhardt śpiewająca niskim, ciemnym mezzosopranem partię ciotki Babarichy i Gertruda Ottenthal jako caryca Militrisa (sopran). Niestety, niczego dobrego nie można powiedzieć o wykonujących role starszych sióstr Militrisy Susanne Kreusch (mezzosopran) i Beatrice Niehoff (sopran). Głosy słabe, w ostatnich rzędach widowni prawie niesłyszalne i w dodatku śpiewające nieczysto. Publiczność berlińska, również ta najmłodsza, skwitowała ich występ gromkim „buuu…”. Słaba dyspozycja dwóch śpiewaczek występujących w mniejszych rolach nie zmienia naszej bardzo wysokiej oceny berlińskiej inscenizacji Bajki o carze Sałtanie. Jest to świetnie wyreżyserowane, barwne przedstawienie, do którego obejrzenia możemy z czystym sumieniem zachęcać wszystkich. Ponieważ spektakl zaczyna się o godzinie 18-tej, jest możliwość powrotu do Kostrzyna pociągiem odjeżdżającym o 21.10 z dworca Berlin-Lichtenberg. Namawiamy!

Joanna i Henryk Sypniewscy