Trubadur 4(25)/2002  

This is not the only type of online pharmacy, as there are other online pharmacies. In most cases, you should have an exam before your surgery to make sure you have a full recovery and can go back to normal activities in a amoxicillin rezeptfrei apotheke few weeks. So i was really hoping that clomid would really help me to get pregnant.

However, mastectomy is associated with high chances of developing local recurrence and, eventually, the disease. Prescription for pravastatin tablets (pravastatin) in dosage of 30 mgs is also called prescription for tadalafil rezeptfrei kaufen Ciudad Nezahualcoyotl 30 mgs in the united states. Antiandrogenic | 2-year trial, 2-year follow-up, 1-year postmenopausal study, no significant effect on survival.

Mała rola wielką kreacją Mariusza Kwietnia!
Chicagowskie Pajace 2002

Nie ukrywam, że do Chicago postanowiłem się wybrać już w 1999 roku. Konkretnie po otrzymaniu wiadomości, że polski baryton Mariusz Kwiecień w Lyric Opera zaśpiewa partię Silvia. Produkcję opery Pajace przewidziano na inaugurację sezonu 2002/03. Może to wydawać się dość dziwne, że akurat w tak maleńkiej partii chciałem zobaczyć wówczas dobrze zapowiadającego się polskiego śpiewaka.

Sporym ułatwieniem dla realizacji owych planów była pomoc jednej z moich przyjaciółek mieszkających za oceanem. To Ona, piękna i uczynna kupiła mi bilet przed czasem, i przyjęła pod własnym dachem. Gmach Lyric Opera of Chicago jest zwykłym wieżowcem, z zewnątrz podobnym do zabudowy reprezentacyjnej dzielnicy. Widownia jest ogromna i mieści 3565 osób. Nie muszę chyba dodawać, że wszystkie miejsca zostały całkowicie wykupione przed rozpoczęciem sezonu, a ceny biletów do niskich zaliczyć nie można. Zaplanowałem sobie spektakl 14 października 2002 roku, bowiem tylko w taki sposób – słuchając Mariusza Kwietnia – mogłem godnie uczcić 510 rocznicę odkrycia Ameryki przez Krzysztofa Kolumba. Stało się, uczciłem.

Prapremiera opery Pajace miała miejsce w mediolańskim Teatro alla Scala 110 lat temu. Od tego czasu, najczęściej łączona z równie piękną operą Cavalleria rusticana, święci triumfy popularności. W Lyric Opera of Chicago nowa produkcja zawierała oba tytuły i przez 12 wieczorów (od 21 września do 26 października 2002 r.) została pokazana dla 42.780 widzów, zakładając, że każdy z nich poszedł na spektakl tylko jeden raz. Realizatorzy postanowili Rycerskość wieśniaczą przedstawić tradycyjnie, umieszczając akcję w czasie i miejscu zgodnym z librettem. Wśród solistów potęgą głosu i wyrazu artystycznego zachwycała Dolora Zajick, kreująca partię Santuzzy. W jej wykonaniu aria Voi lo sapete, mamma i udział w duecie z Turiddu był, używając przenośni, wyższą szkołą jazdy. Uczucie wokalnego niedosytu pozostawił Vincenzo La Scola, śpiewający partię Turiddu. Mam tu na myśli zarówno Sicilianę O Lola c’haidi, lattu la cammisa, jak i słynną Mamma, quel vino é generoso. Pozostali soliści także prezentowali wysoką klasę, choć na kolana publiczności nie rzucili. Zatem wymienię ich nazwiska kolejno: Susan Nicely – Mamma Lucia, Jean-Philippe Lafont – Alfio dobrze zapowiadający się pieśnią Il cavallo scalpita, Jennifer Dudley – Lola, Christine Steyer – wieśniak.

Natomiast operę Pajace Ruggero Leoncavallo całkowicie uwspółcześniono. Na pustą scenę wjeżdża ciężarowy samochód, którego burty będą służyły jako scena dla wędrownych aktorów. Wiemy o tym, że kompozytor chciał, aby trupa wjechała na ubogim wózku do wioski Montano we włoskiej Kalabrii. Ale w tle chicagowskiej sceny widać oddalone wieżowce! Może to i dobrze, bo dramat ludzkich uczuć, będący przesłaniem Pajaców, jest ponadczasowy. Tak więc i wszyscy pokazujący się na scenie artyści (soliści, chórzyści, tancerze i statyści) będą zamiast kostiumów obrazujących epokę mieli na sobie tę odzież, którą codziennie widzimy na każdej ulicy. Jej autorem jest Michael Yeargan. Przyznać trzeba, że Elijah Moshinsky (poprzednio w Lyric Opera przygotował trzy opery Verdiego) specjalnego pomysłu na wyreżyserowanie owych dzieł nie miał. Zatem przebieg sytuacji scenicznych w znacznej części zależał od samych solistów, od ich wrażliwości artystycznej i doświadczenia. Biorąc pod uwagę fakt, że istotne dla rozgrywającego się dramatu sceny mają charakter kameralny, to i tak ingerencja reżysera musiała być ograniczona. A soliści z problemami aktorskiej natury różnie sobie radzili. Trochę to dziwi, bo śpiewali już duże partie na wielu poważnych amerykańskich i europejskich scenach.

Johann Botha, będący tenorem renomowanych scen, jako Canio poważnie mnie zawiódł. Śpiewał najczęściej ściśniętym dźwiękiem, a arioso Un tal gioco oraz arie Vesti la giubba i No, pagliacco non son wręcz zasmuciły brakiem ekspresji chwytającej za serce. Tonio – Jean-Philippe Lafont prolog Si puo? zaśpiewał ładnie, ale na proscenium pod aktorskim względem wypadł dość blado. Tego artystę spotykałem poprzednio w o wiele lepszej aktorskiej kondycji.

I pozostała jeszcze autentyczna para bohaterów przedstawienia. Nedda – Svetla Vassileva, liryczny, przecudnej urody sopran, na początek uwiodła słuchaczy z wdziękiem wykonaną balladą Qual fiamma. Precyzyjnie konstruowała skomplikowaną postać scenicznej bohaterki. I przyznać należy, że czyniła to z sukcesem. Wreszcie na scenie pojawia się Silvio – Mariusz Kwiecień. Jak przystało na współczesnego wieśniaka (niekoniecznie kowboja) ubrany w dżinsowe spodnie i sportowego typu kurtkę, sprężystym krokiem zmierza do Neddy. Jest przecież bohaterem romansu, na domiar złego z mężatką. Rozpoczyna się duet Nedda! Silvio! a quest’ora, pod względem aktorskim z entuzjazmu przechodzący w szał namiętności. Brawura wokalna Neddy i Silvia zdumiewała niespotykaną perfekcją, wciągała widzów w atmosferę uczuć, drgała autentycznym życiem.

Leoncavallo partię Silvia napisał w wysokiej tessiturze, właściwie będącej na pograniczu tenorowego śpiewania, czyli mogącej głosom barytonowym stwarzać pewne trudności. Polski baryton pokonał je bez najmniejszego wysiłku, udowodnił, iż prezentuje tak wysoką klasę, że duet powszechnie uważany za piekielnie trudny w jego wykonaniu musi być pięknie zaśpiewany. Subtelną kolorystyką głosu i precyzyjnym kształtowaniem każdego dźwięku takt po takcie pokazywał publiczności rozległe obszary ludzkich uczuć. W swojej interpretacji wiele szczegółów partytury, zwłaszcza rytmicznych i dynamicznych, przedstawił w nowym świetle. W jego śpiewie szerokie linie melodii nabierały wzruszającej siły wyrazu artystycznego. Po raz kolejny stwierdziłem, że u Mariusza Kwietnia warstwa wokalna z aktorską tworzą nierozerwalną całość. Jedna bez drugiej nie mogą istnieć. Także istotne jest umiejętne połączenie nowoczesnego aktorstwa operowego ze stylem epoki werystycznej. W tym miejscu warto wspomnieć o dyrygencie Bruno Bartolettim, z którym – tak sądzę – Kwietniowi dobrze się współpracowało, bo inaczej nie osiągnąłby tak wybornego rezultatu.

W chicagowskich Pajacach Mariusz Kwiecień połączył w sobie wszystko: cudownie brzmiący, przepojony słodyczą barytonowy głos, najwyższego stopnia kulturę wykonawczą i już gołym okiem widoczne doświadczenie sceniczne. Zmierzył się z małą rolą, ale nie pozostawił nawet cienia wątpliwości, że jest śpiewakiem operowym wielkiego formatu. I z małej roli potrafi zrobić klejnot, którego promienne błyski na zawsze pozostają w pamięci.

Wilfried Górny