Trubadur 4(25)/2002  

Doxycycline is a broad-spectrum oral drug for treating bacterial infections that may include infections with pneumocystis jiroveci or pneumocystis carinii. Priligy (levocabastine hydrochloride) is used to treat epilepsy and to stop or reduce Chintāmani cytotec kaufen ohne rezept the frequency of seizures in patients who have seizures that have a good prognosis (the drug is also called carbamazepine). If you get a vaccine for a new disease, you still have to get another vaccine for that disease.

Order priligy online with no preservative with free shipping in united states from united states pharmacy. It is sometimes tadaga 80 mg kaufen also used to treat pulmonary hypertension or pulmonary diseases. The two most popular over-the-counter (otc) drugs are clomid and serophene.

Niepisane przepisy na śpiewanie
Rozmowa z Edytą Piasecką

– „Trubadur”: Najpierw proszę przyjąć gratulacje i kwiaty z okazji wspaniałego debiutu w roli Łucji w operze Donizettiego 1 grudnia 2002 na scenie Opery Krakowskiej.

– Edyta Piasecka: Serdecznie dziękuję.

– Proszę powiedzieć, czy Pani długo przygotowywała się do tej partii?

– Zawsze, gdy otrzymuję propozycję jakiejś nowej partii, to najpierw muszę dokładnie przejrzeć nuty. Mam już taki „niepisany przepis” na swój głos, że gdy partia od początku dobrze w nim leży i nie przewiduję w niej większych problemów technicznych, to znaczy, że będzie ona dla mnie rozwojowa i bardzo dobra. I tak właśnie było w przypadku Łucji, w którą miałam wejść w czerwcu ubiegłego roku. Z różnych powodów, głównie technicznych (debiut tylko po trzech pojedynczych próbach: muzycznej, reżyserskiej i całościowej), stwierdziłam, że nie jest to zbyt mądry pomysł, zwłaszcza dla młodej śpiewaczki debiutującej w tak karkołomnej partii. Dlatego postanowiłam wystąpić w tej roli w tym roku, a decyzję podjęłam, gdy dowiedziałam się, że będzie to opracowywał ze mną maestro Straszyński…

– …którego śpiewacy kochają.

– …i on ich również. Ja go uwielbiam. Zrobiłam z nim trzecią partię i mam do niego absolutne zaufanie. Spotkaliśmy się w listopadzie dwa razy na lekcjach. Zaśpiewałam podczas nich całość partii. Pan Straszyński „wyczyścił” pewne frazy, jeśli chodzi o barwę oraz koloryt i stwierdził, że Łucja jest dla mnie stworzona i mogę ją śpiewać. Zdradził mi również kilka „kruczków”, jeśli chodzi o wykonanie Łucji, gdyż operę Donizettiego przygotowywał już poprzednio w Teatrze Wielkim w Warszawie. Emocjonalnie do partii Łucji przygotowywałam się od ponad roku. Chciałabym ją śpiewać więcej razy, szkoda, że nie będzie grana już w tym sezonie w Krakowie.

Łucja to następstwo Pani debiutu scenicznego partią Królowej Nocy w Czarodziejskim flecie. Nie bardzo potrafię sobie wytłumaczyć, jaka powinna być właściwa kolejność tych partii. Królowa Nocy to bardzo trudna rola, bez wstępów, bez recytatywów śpiewaczka bezpośrednio po wejściu na scenę wykonuje dwie potwornie trudne arie.

– Partię Królowej Nocy zaśpiewałam w studenckim spektaklu w 1996 roku i potem otrzymałam propozycję od dyr. Ewy Michnik i angaż do Opery Wrocławskiej. Pani dyr. Michnik zawdzięczam całą swą dotychczasową drogę. Dzisiaj uważam, że to jednak ryzykowne powierzyć tę partię młodej śpiewaczce i że powinno się wykonywać ją niezbyt często.

– Więc może trzeba śpiewanie Królowej Nocy odłożyć na jakiś czas?

– Nie, śpiewam ją, bo ją bardzo lubię. Bardzo się dzięki tej partii rozwinęłam wokalnie. Ale powtarzam – dla debiutującej śpiewaczki to ryzykowny pomysł. Teraz już wiele lat śpiewam Królową Nocy i myślę, że znalazłam sposób na „higieniczne” jej wykonywanie.

– Ma Pani w tej operze Mozarta przetarty przez Zdzisławę Donat szlak do Met. Może kiedyś?

– Profesor Ryszard Karczykowski, a także prof. Barbara Niewiadomska, z którymi od wielu lat współpracuję, twierdzą, że Królowa Nocy ma to do siebie, że jeśli się ją często śpiewa i dąży do doskonałości, zwłaszcza przy najwyższych dźwiękach, to ogranicza to możliwości obsadzania śpiewaczek w innych głównych partiach. Jest taka niepisana reguła, że jeśli się wciąż śpiewa partię Królowej Nocy, to potem, wskutek zaszufladkowania, trudno być zaangażowaną do Traviaty, do Łucji. Przychylam się do tej opinii – śpiewać ją, ale nie za dużo.

Domyślam się, że potem winien nastąpić okres jakiegoś przestoju, aby przestawić głos i śpiewać inne partie?

– Tak, dokładnie tak, ale w teatrach nie ma na to czasu.

– Proszę powiedzieć, w jakim repertuarze zamierza Pani specjalizować się w przyszłości?

– Ubóstwiam bel canto: Donizetti, Bellini, Rossini, wczesny Verdi. Chciałabym zaśpiewać Traviatę, Gildę, Semiramidę oraz Elwirę w Purytanach, Adinę w Lunatyczce (ale nieczęsto gra się te opery), i wiele, wiele innych.

Purytanów ma w repertuarze Teatr Wielki w Łodzi z Joanną Woś w partii Elwiry…

– Właśnie, z Joanną Woś, zresztą moją idolką, która przede mną na scenie Opery Krakowskiej śpiewała Łucję. Oglądałam wiele przedstawień tej opery Donizettiego i gdy uczyłam się partii Łucji, dostałam wiele nagrań do przesłuchania. Od redaktora Jacka Chodorowskiego otrzymałam wspaniałe kompletne nagrania. Inspirowałam się chyba sześcioma wykonawczyniami, ale najważniejsza dla mnie jest Joan Sutherland: jej estetyka, barwa głosu, ciepło, aksamit, ale nie ostrość, bo mam i takie nagrania dwóch Łucji, które od początku do końca śpiewają forte, fortissimo. Jest to niestylowe i nie podoba mi się. Również nie podobają mi się soprany, które w scenie obłędu „kukają” koloratury mechanicznie i bez emocji. Tak więc – Joan Sutherland, tylko i wyłącznie.

A Callas i jej dramatyzm?

– Według mnie troszeczkę przerysowuje postać.

– Doskonaliła Pani swą sztukę wokalną na kursach mistrzowskich, m.in. u prof. Karczykowskiego i nieżyjącej już wielkiej śpiewaczki profesor Antoniny Kaweckiej, która choć nie była rodowitą poznanianką – była uwielbiana przez cały Poznań. Proszę opowiedzieć, jak pracowało się z profesor Kawecką?

– Na trzecim roku studiów uznałam, że teraz mogę doskonalić głos u innych profesorów, więc powinnam wziąć udział w kursie mistrzowskim… Uważam, że młodzi śpiewacy, którzy jeszcze nie wiedzą, o co chodzi dokładnie w śpiewie, nie powinni uczestniczyć w kursach mistrzowskich. I zdecydowałam, że pojadę do Poznania do profesor Antoniny Kaweckiej. Współpracowałyśmy ze sobą i los tak chciał, że zaproponowała mi przejście do swojej klasy. Niestety, w niedługim czasie zmarła. Ale już wtedy wiedziałam, że opera będzie moim powołaniem, a profesor Kawecka mnie w tym przekonaniu utwierdziła. Był to kurs o specjalizacji oratoryjno-operowej, mnie Maestra przydzieliła do klasy operowej. Byłam wtedy, jak już wspomniałam, na trzecim roku studiów, trochę borykałam się z pewnymi niedoskonałościami i Pani Profesor bardzo mi pomogła wokalnie. Była niezwykle dobrym i ciepłym człowiekiem. Opracowałyśmy Wesele Figara Mozarta…

– Hrabinę?

– Nie, jeszcze wtedy Zuzannę. Pewnie związałabym się z prof. Kawecką, gdyby nie Jej nagła śmierć. Ważne, że miałam okazję się z Nią spotkać i naprawdę ogromnie dużo mnie nauczyła.

– Nawiązując do niedzielnej (1.12.2002) Łucji z Lammermoor, która jest przepięknym przedstawieniem, rzetelnie reżysersko przygotowanym, choć w sposób tradycyjny, chciałbym zapytać, jaka jest Pani opinia na temat tradycyjnego i tzw. współczesnego wystawiania dzieł operowych, co jest domeną teatrów muzycznych w Niemczech, gdzie często dochodzi do paradoksalnych rozwiązań inscenizacyjnych…

– Nie podoba mi się lansowana na siłę współczesność w klasycznych dziełach operowych. Dokładnie rok temu w Holandii brałam udział w cyklu przedstawień Czarodziejskiego fletu w koprodukcji dyr. Supierza z Teatrem Wielkim w Budapeszcie. Śpiewałam oczywiście Królową Nocy. Nie podobała mi się Królowa Nocy we współczesnym ujęciu, podobnie jak Pamina i Papageno. Realizacja ta pozbawiła Czarodziejski flet baśniowości, akcentów masońskich, zaś postać Królowej Nocy bardzo usztywniło. To już nie była ta Królowa Nocy, którą uwielbiam śpiewać w krakowskiej operze. Według mnie to mija się z celem. Może Holendrom się podobało, mnie trochę mniej. No, ale cóż, takie są trendy i trzeba się z tym pogodzić. Dobrze czułam się jako Nedda w krakowskiej inscenizacji Pajaców Leoncavalla autorstwa p. Adamczyka, ale miałam opory wobec pomysłu połączenia w spójną całość przedstawienia Pajaców z Rycerskością wieśniaczą. Było to przedstawienie zrobione w konwencji za bardzo filmowej. Bardziej podobają mi się tradycyjne Pajace z Teresą Stratas i Plácido Domingo. Odpowiada mi estetyka teatru operowego Laco Adamika, z którym przygotowałam Łucję, a także Hannę w Strasznym dworze. Stosuje on proste, zrozumiałe dla śpiewaka środki wyrazu artystycznego, pozwala śpiewakowi ustawiać swoją rolę w ramach założonej i klarownej wymowy przedstawienia. Uważam go za wspaniałego reżysera operowego.

– Tradycyjne już pytanie o dalsze plany artystyczne. Jeśli mamy zapeszyć, to proszę nie mówić.

– Za miesiąc lecę do Stanów Zjednoczonych. Stwierdziłam, że może też spróbuję zaśpiewać coś w innym gatunku: czardasze, arie i duety operetkowe, musical. Otrzymałam również propozycję z Teatru Wielkiego w Warszawie, gdzie od lutego mam zacząć próby, ale na razie nic więcej o tym projekcie – nie będę zapeszać.

Domyślam się, że chodzi o Podróż do Reims, którą muzycznie przygotowuje Alberto Zedda, człowiek, który – wedle opinii Ewy Podleś – o Rossinim wie wszystko. A jest tam piękna partia Hrabiny na sopran koloraturowy…

– Pan to powiedział.

– A ponadto – jak wieść niesie – w planach WOK-u znajduje się Semiramida. Pani już podczas Gali Operowej w tym roku w Krakowie śpiewała wielką arię tytułowej bohaterki…

– To moja wymarzona partia, ale przede wszystkim przygotowuję się do roli Violetty w Traviacie.

Wróćmy jeszcze do nieodległej przeszłości. Mam na myśli Torreadora Adolfa Adama w Operze Krakowskiej i Pani rolę Coraliny z karkołomnymi wariacjami na temat Mozarta.

– Wspaniałe przedstawienie, zrobione w bardzo, bardzo krótkim czasie. Partię Coraliny uważam za arcytrudną, ale dużo mi dała w sensie przygotowania się do partii Łucji. Bardzo dobrze współpracowało mi się z dyrygentem Rolandem Baderem. W partii Coraliny jest wszystko: koloratura, legato, dramatyzm i bardzo piękna muzyka. Słowem – to bardzo trudna rola. Słynna koloraturowa aria Coraliny trwa około 20 minut. Uważam, że to wizytówka dla sopranu. Szkoda, że tak rzadko wystawiana jest ta opera. Jest za krótka i trudno znaleźć dla niej drugą operę do wypełnienia wieczoru.

– Jakie ma Pani inne zainteresowania, jeśli oczywiście czas na to pozwala?

– Bardzo lubię czytać biografie słynnych śpiewaków. Trzeci raz czytam książkę o Marii Callas Boski potwór. Lektura pomogła mi również w opracowaniu partii Łucji. A poza tym – typowe zainteresowania kobiece…

– A marzenia?

– Partia Normy, szkoda tylko, że tak rzadko tę operę Belliniego się wystawia. Teraz w Poznaniu tylko wykonanie estradowe ze śpiewaczkami mającymi dłuższe doświadczenie zawodowe…

A jednak nie jest tak źle. W Operze Bałtyckiej było wykonanie koncertowe, a dyrektor Pietras zapraszał na premierę Normy na koniec grudnia 2002. W imieniu – nie tylko krakowskich – Trubadurowiczów – życzę Pani wielu sukcesów i wielu wspaniałych partii na operowych scenach. I po raz drugi powtarzam: proszę nie dziękować, aby nie zapeszyć.

– No właśnie…

Bolesław Folek