Trubadur 3(28)/2003  

This brand new research was done for the us government. When it comes https://m2online.at/47906-sildenafil-rezeptfrei-apotheke-96509/ to medications, you may get a better deal if you go to a pharmacy in your local area. Aqp4 is expressed in the liver, brain and salivary gland.

Clomid can also be used to treat women who are experiencing symptoms of polycystic ovary syndrome. Scabies are an ancient condition that is spread when tiny Esmeralda mometasone cream ip price lice burrow through the skin. Priligy 60 mg wirkung: priligy is used for the relief of mild to moderate depression in women.

Jaskółka w Operze Narodowej
Łagodnie prowokująca

Paradoks? Tylko z pozoru. Realistyczna scenografia Michaela Scotta jednoznacznie wskazuje GDZIE: w akcie pierwszym jest to salon w paryskim domu Magdy de Civry, kurtyzany, utrzymanki bankiera Rambalda Fernandeza. Akt drugi dzieje się U Bulliera, czyli w modnym lokalu nocnym, gdzie bywają, bawią się i spotykają różne światy i półświatki. W akcie trzecim, którego akcja przenosi się na Lazurowe Wybrzeże, widzimy fragment willi usytuowanej na wysokim brzegu, niebo i bezmiar morza. Kostiumy i wystrój wnętrz podpowiadają też KIEDY: koniec XIX wieku. Od pierwszej chwili, gdy unosi się kurtyna, wiadomo, JAK opera będzie nam przedstawiona, i poza przyjemnością słuchania melodyjnej, mieniącej się bogactwem harmonii muzyki Pucciniego oczekujemy zgrabnie opowiedzianej, nieco łzawej historyjki, rozgrywającej się pośród bogatych, wiernie i ze smakiem odtworzonych wnętrz „z epoki”. Czy to wystarczające powody, dla których warto wystawiać dziś tę operę nieco zapomnianą, opartą na libretcie, nad którym wybrzydzał sam kompozytor? Jesteśmy pewne, że warto. Język spektakli operowych powinien być różnorodny, i tak jak w pejzażu filmowym mieści się zarówno Matrix, jak i Wiek niewinności, tak nie we wszystkich realizacjach oper musimy dostawać jarzeniówką po oczach; niekiedy zadowoli nas ciepły odblask kominka czy przytłumione światło witraży. Rozkołysana, natychmiast wpadająca w ucho muzyka Jaskółki jest poza tym wartością nie do przecenienia, a w sprawie libretta reżyser spektaklu, pani Marta Domingo, zadecydowała w sposób stanowczy i – dla znających jedynie, tak jak my, nagranie płytowe tej opery, CBS 1983 – niewątpliwie odkrywczy. Wybrawszy jedną z istniejących trzech wersji ostatniego aktu, sprawiła, że tradycyjne rozwiązania wspomnianych wyżej zagadnień: gdzie, kiedy, jak wcale nie dają jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, CO przedstawiono nam w tej inscenizacji. Czy rzeczywiście jest to sentymentalna opowieść o wielkiej miłości, którą los i obyczajowe tabu skazują na klęskę?

Zmiany, jakie po przestudiowaniu wszystkich wersji opery wprowadziła Marta Domingo, dotyczą zarówno muzyki, jak i libretta. Co zyskujemy, a co tracimy? Zyskujemy przepiękną arię tenorową w pierwszym akcie, naturalnie wplecioną w akcję. Ruggero Lastouc, młodzieniec z prowincji, przybywa złożyć uszanowanie przyjacielowi ojca, bankierowi Rambaldo. W wersji znanej nam z płyty Ruggero zdąża powiedzieć tylko, że dopiero co przyjechał po raz pierwszy do Paryża – i już biorą go w obroty przyjaciółki Magdy, doradzające, dokąd powinien się niezwłocznie udać, by poznać la vie parisienne. W wersji scenicznej zaś na pytanie Rambalda, czy to jego pierwsza wizyta w stolicy, Ruggero odpowiada arią Parigi é una cittá degli desideri, żarliwą pochwałą miasta „wyśnionych uroków”, miasta-syreny, pełnego pokus i nadziei. Aria ta jest wykorzystaną i włączoną przez Pucciniego do drugiej wersji opery (i usuniętą przez niego w wersji trzeciej) pieśnią Morire (można jej posłuchać na CD The Unknown Puccini, CBS 1989). Napisana do słów Giuseppe Adamiego, została ona wraz z utworami innych kompozytorów, takich jak Zandonai, Giordano, Mascagni, Boito i Leoncavallo, włączona do dedykowanego królowej Elenie Sabaudzkiej albumu, z którego dochód miał wesprzeć włoski Czerwony Krzyż (album opublikowano w 1917 lub 1918 r). Tenorowa aria Ruggera nie tylko przydaje blasku muzycznym walorom pierwszego aktu Jaskółki, lecz jest również dopełnieniem wizerunku bohatera jako romantycznego, nieco naiwnego młodego człowieka, spragnionego przeżyć, jakie może mu ofiarować czarodziejskie miasto. Magda, słuchająca zza parawanu słów Ruggera, jest zauroczona świeżością jego uczuć i marzeniami, które splatają się z dręczącą ją tego wieczoru tęsknotą za innym życiem. Kiedy Ruggero wyruszy do Bulliera, a Magda, w skromnym przebraniu, podąży za nim, dla obojga będzie to spotkanie z przeznaczeniem i miłością. I to wielkie obopólne uczucie trwa w wersji płytowej do samego końca opery. Muzyka finałowego duetu rozstania żarzy się prawdziwą pucciniowską emocjonalnością, błaganie Ruggera No! Non lasciarmi solo! dorównuje rozpaczy No, pazzo son! Guardate… z trzeciego aktu Manon Lescaut, Magda zaś słyszy dwukrotne Che m’importa!... a potem So che sei mia! – Nic mnie to nie obchodzi!…, Wiem tylko, że jesteś moja!, gdy wyznaje prawdę o swojej przeszłości. Ruggero kocha ją za to, jaka jest, a nie za to, kim jest – czy kim była, ale Magda odchodzi od niego, poświęca się dla jego dobra, aby mógł wrócić do matki, do swojego dawnego życia, w którym nie może być miejsca dla kobiety jej pokroju. Bajka? Wzniosły melodramat? Z pewnością tak, ale Puccini robi z nami, co chce, a w jego muzyce jest tyle prawdy, że wystarczy jej dla najbardziej nawet karkołomnego libretta.

Co tracimy w tej innej wersji zakończenia Jaskółki? Na pewno tracimy złudzenia. Szlachetne poświęcenie, podniosłe uczucia, anielska matka, możliwość przywrócenia kobiecie upadłej statusu kobiety przyzwoitej (oczywiście gdzieś tam, daleko, najlepiej w australijskiej głuszy, jak prostytutka Marta w Dawidzie Copperfieldzie) i tym podobny sztafaż uczuciowy to świat Dickensa, podczas gdy Marta Domingo pokazała nam świat Zoli. Nie do końca dajmy się zwieść urodzie tego spektaklu, owym piórkom, tiurniurkom, szkiełkom i mam’zelkom. Życie nie jest łatwe, ciężko zdobyć trochę grosza – mówią kurtyzany, przyjaciółki Magdy. La vita é dura, życie jest twarde, przestrzega Rambaldo, który w tej wersji pojawia się na krótko w trzecim akcie, pomyśl o swojej przyszłości. A jaka może być przyszłość Magdy, kiedy Ruggero odejdzie, a bankier, którego właśnie ze wzgardą odrzuciła, już jej nie przyjmie? Pamiętajmy, że obok roztańczonych ogródków Renoira i koncertów w ogrodach Tuileries Maneta chuda modystka Degasa szyje po nocy kapelusze, a siostrzycami jego tancerek z Opery są Prasowaczki i Pijąca absynt… Podczas konferencji prasowej przed Jaskółką puściłyśmy mimo uszu słowa pani Domingo, że na plakacie autorstwa Rafała Olbińskiego, mimo niezaprzeczalnych zalet dzieła, brak szczypty czegoś niepokojącego, drapieżnego, czegoś, co sugerowałoby bardziej gorzko realistyczny niż melodramatyczny nurt spektaklu. Teraz wiemy, że miała rację. W trzecim akcie Ruggero, zamiast listu od matki błogosławiącej jego wybrankę, dostaje anonim z informacją, że Magda jest utrzymanką Rambalda. I nagle nasz amant, daleki kuzyn narzeczonego siostry Alfreda z Traviaty, dziwnie karłowacieje: przeklina ukochaną, przeklina ich miłość, biada nad sobą, wykrzykuje o hańbie, jaka go spotkała – tyle zostało z owych Non lasciarmi solo! i rozpaczy człowieka kochającego pomimo wszystko, a nie za coś – po czym rzecz jasna porzuca Magdę. Banalna historyjka o nieszczęśliwej miłości? Rzeczywiście?

Zmiany wprowadzone przez Martę Domingo nie przez wszystkich krytyków zostały podkreślone. Generalnie oceniono Jaskółkę jako barwny, miejscami zabawny, miejscami smutny, „zabytkowy”, jak pisano, spektakl. My wolimy go określić jako rozsądnie tradycyjny w formie i łagodnie prowokujący w wyborze rozwiązania intrygi – przynajmniej prowokujący do dyskusji, a to już niemało. Spektakl dla wszystkich, dla operowych koneserów i początkujących melomanów, dla młodzieży, a nawet dla dzieci, które z łatwością wysiedzą na niezbyt długim, rozśpiewanym i roztańczonym przedstawieniu – roztańczonym, bo w akcie drugim dodano wstawki baletowe, przygotowane choreograficznie przez Elwirę Piorun (tym, którzy boleją nad kankanem na trzy, przypominamy, do jakiej muzyki tańczy się „hiszpańsko” w Carmen). Spektakl niesłychanie ciekawy muzycznie, bo Jacka Kaspszyka i jego instrumentalistów Puccini najwyraźniej cieszy. Nawet recenzenci zauważyli znakomitą formę dyrygenta oraz orkiestry, zamiast w kółko pisać, jak to Kaspszyk zagłusza i przykrywa solistów – a przecież tyle by można pisać o tym, co on zazwyczaj w partyturach odkrywa i realizuje z orkiestrą, od dzikiego, zupełnie fortepianowego staccata w Otellowym Fuoco di gioia do klezmerskiego zaśpiewu w Rachel, quand du Seigneur, kiedy towarzyszył Benowi Heppnerowi podczas recitalu. I wreszcie – niech nam wybaczą ci najważniejsi, że nie od nich zaczęłyśmy – jest to spektakl bardzo dobrze albo bardzo przyzwoicie zaśpiewany. Jedynie Zvetan Michailov jako Ruggero nie popisał się ani wokalnie, ani aktorsko; cóż z tego, że łatwo bierze górne dźwięki, skoro głos, choć niepozbawiony ładnie brzmiących tonów, nie ma giętkości i lekkości, a artykulacja jest ciężka. Joanna Woś w głównej roli wypadła znakomicie, zapominało się wprost, jaka to trudna wokalnie partia. Szczególnie zachwyciło nas opowiadanie Magdy w pierwszym akcie, owo wspomnienie szczęśliwej chwili sprzed lat, zarazem i scenka rodzajowa do odegrania, i frazy pełne zadumy, żalu i nostalgii. Kiedy przebrzmiał ostatni delikatny dźwięk … la gioia d’un ora, pierwszą osobą, która zainicjowała oklaski, była wyraźnie zadowolona Marta Domingo. Świetnie zaprezentowali się również Katarzyna Trylnik jako Lisette, zabawna pokojówka pragnąca zostać „artystką”, i Adam Zdunikowski w roli poety Pruniera, który mieni się godnym Galatei, Bereniki, Salome czy Franceski, a romansuje z panną służącą. Adam Kruszewski jako bankier Rambaldo jest klasą samą dla siebie, śpiewał wybornie i stworzył przekonujący wizerunek jedynego człowieka, spośród tej galerii postaci, zadowolonego ze swego miejsca w świecie. Nie można też nie wspomnieć o chórze, mistrzowsko przygotowanym wokalnie i aktorsko, co jest takie ważne w akcie drugim, gdy jedna obyczajowa scenka goni drugą, akcja toczy się wartko, a oczy wprost nie nadążają spostrzec wszystkiego, co dzieje się wśród znakomicie wyreżyserowanej sceny zbiorowej U Bulliera – a to Aristide Bruant, jakby żywcem przeniesiony z plakatu Toulouse-Lautreca, idzie po schodkach, a to wpadają „po sąsiedzku” cztery tancereczki kankana, a to inna tańcząca para tak przykuwa uwagę obecnych, że cichną rozmowy, a my możemy skupić się na scence miłosnej między Magdą i Ruggerem.

Drodzy Klubowicze, przychodźcie i przyjeżdżajcie na Jaskółkę, wyróbcie sobie o niej własne zdanie. Obok nas siedziały na premierze dwie panie z Niemiec, uśmiechnięte od ucha do ucha i z każdą chwilą coraz bardziej szczęśliwe. Pomyślałyśmy, że widać w swojej ojczyźnie od tak wielu lat przerabiają kurs How to Opera Germanly (Trubadur nr 4(25)/2002), że nabrały apetytu na coś sensownie tradycyjnego. Nam to też nie zaszkodzi.

Jolanta Bukowińska, Jadwiga Piller