Trubadur 3(28)/2003  

These are 100% bio-identical to the original tablets and so are identical in all their ingredients and content. Flomax is not absorbed orally and is effective for the treatment and prevention of vasomotor symptoms during the https://chiccolandiastore.com/39412-viagra-pagamento-al-corriere-naturale-95251/ climacteric and for treating vasomotor symptoms experienced during or after menopause. The first time anyone has been arrested in what turned out to be an unprecedented number of cases of lice in the past two years, it is a very good thing that the men in the jails are being treated as the prisoners of war.

The road was used by merchants from anatolia and europe, and the population of the region grew to 10 million, making it one. There’s zyrtec, zyrtec plus, zyrtec plus plus, atripla, atripla plus, atripla plus cialis 5 mg inefficace plus, and the list goes on. The ingredients in priligy amazon uk are a blend of natural ingredients including green tea extract, bromelain, and acai berry extract.

Turandot w Torre del Lago

Już po raz 49. w nadmorskim toskańskim kurorcie Torre del Lago odbywał się Festival Puccini. Festiwalowa scena (Gran Teatro all’Aperto) usytuowana jest na brzegu malowniczego jeziora, tuż obok willi Giacomo Pucciniego, w której kompozytor spędził ostatnie lata życia. W tym roku organizatorzy zaproponowali cztery produkcje, w większości znane już festiwalowej publiczności, m.in. Manon Lescaut ze scenografią Igora Mitoraja. Jedyną premierą była Madama Butterfly w reżyserii Maurizio Scaparro, ze scenografią Jean-Michel Folona.

W trakcie spektaklu Turandot (10 sierpnia) nieustannie nasuwały mi się porównania z warszawską realizacją tej opery, zarówno z powodu pewnych podobieństw inscenizacyjnych, jak też – przede wszystkim – z tego powodu, że dyrekcję muzyczną w obu produkcjach sprawował Jacek Kaspszyk. I od razu muszę powiedzieć, że, jeżeli idzie o urodę i jakość brzmienia orkiestry, to bez konkurencji pozostaje zespół Opery Narodowej. Orchestra CittaLirica nie jest jeszcze zespołem zgranym i homogenicznym w brzmieniu. Po raz pierwszy słyszałem tę orkiestrę i trudno mi o porównania, warto więc wspomnieć, że włoskie recenzje jednoznacznie podkreślały fakt, iż pod dyrekcją Jacka Kaspszyka poziom orkiestry znacznie się podniósł w porównaniu z premierą w 2001 roku. Zwracano też uwagę, jak mizerne efekty, w porównaniu z Kaspszykiem, z tą samą przecież orkiestrą, odnieśli dyrygenci Manon Lescaut i Butterfly. W Teatro all’Aperto jest też niestety nienajlepsza akustyka, zepsuta ponoć w ubiegłym roku przez nieumiejętną przebudowę kanału orkiestrowego, niemniej jednak także brzmienie głosu śpiewaków było miejscami suche i głuche, jakby grzęzło w wacie, czy może raczej w oparach mgły unoszących się nad jeziorem. Mimo problemów z akustyką, i mimo na pewno nie pierwszoligowej orkiestry, Jacek Kaspszyk odniósł spektakularny sukces, zarówno wśród publiczności, jak też włoskich krytyków. Już znakiem firmowym szefa Teatru Wielkiego stała się ogromna dbałość o wszelkie detale partytury, szacunek i pietyzm, z jakim dyrygent odczytuje przesłanie kompozytora, wszelkie jego wskazówki. Także w Torre del Lago Kaspszyk zbudował logiczną narrację, umiejętnie operował dynamiką, materia brzmieniowa orkiestry miała bogatą fakturę, świetnie też partnerował śpiewakom.

Inscenizacja opery w całości została przygotowana przez Roberto Lagana Minoliego i jest to inscenizacja w „międzynarodowym stylu ilustracyjnym”, który do tej pory niepodzielnie króluje w Italii, a i w Polsce jeszcze do niedawna wydawał się niezniszczalny. Warszawska Turandot jest produkcją dość leciwą i jest idealnym przykładem tego stylu, a to, że robi generalnie lepsze wrażenie, niż jej włoska koleżanka zawdzięcza zapewne o niebo lepszym warunkom i możliwościom technicznym teatru warszawskiego. Podobnie można powiedzieć o reżyserii, bohaterzy wchodzą i wychodzą i śpiewają, a chór pod wzrokiem i knutem wojsk cesarskich korzy się i pada na ziemię. Reżyseria Minoliego ma tę przewagę, że choć banalna, to unika błędów i absurdów. Do wściekłej pasji doprowadza mnie każdorazowo finał Weissa-Grzesińskiego, który kazał cesarzowi pobłogosławić, w katolicki niemal sposób, związek Kalafa i Turandot jeszcze przed słynnym Il suo nome e l’amor!; do tego momentu i Kalaf, i wszyscy inni są niepewni, co zrobi księżniczka, bo przecież udało jej się rozwiązać zagadkę i równie dobrze mogłaby zaśpiewać Il suo nome e Calaf! i Kalaf straciłby wówczas głowę. Dosłownie. Obie inscenizacje są więc chińskie, z tą między nimi różnicą, że w Warszawie mamy nawiązania do stanu wojennego, a w Torre dwa piękne secesyjne witraże z pawiami nawiązują do czasu skomponowania opery. Inscenizacje te, mimo że włoska powstała dopiero dwa lata temu, to już niestety zabytki.

Partię tytułową wykonywała Paola Romano, którą miałem nieszczęście słyszeć kilka lat temu w Arena di Verona jako Abigaille, a skoro rola ta jest mniej wymagająca od partii chińskiej księżniczki, łatwo sobie wyobrazić osiągnięty przez nią w mieście Pucciniego efekt. Romano pobąkała trochę pod nosem, pomęczyła się, odniosła jednak sukces, bo dośpiewała do końca. Jakaż to różnica klas chociażby w porównaniu z występującą w Warszawie, weteranką przecież, Evą Marton. Żałowałem, że nie występowała tego dnia druga Turandot, Maria Dragoni, o której słyszałem bardzo pochlebne opinie. Kalafem był dosyć sprawny i obdarzony solidnym, zdrowym głosem Marcello Giordani, muszę jednak przyznać, że większe emocje wzbudził we mnie warszawski Kalaf, Tomasz Kuk. Najlepsza wokalnie i interpretacyjnie była z pewnością Liu w wykonaniu Anny Laury Longo, delikatna, muzykalna, jednak zbyt mało ludzka – przecież na tym polega zasadnicza różnica pomiędzy obiema bohaterkami, że jedna jest ludzka w swych uczuciach, druga odczłowieczona w swej nienawiści do świata mężczyzn. Różnicy tej na scenie w Torre del Lago zauważyć się nie dało, i mniejsza w tym wina Anny Laury Longo niż Paoli Romano, w której z demona było tyle, ile trucizny w łebku zapałki.

Dodajmy jeszcze, że przed rozpoczęciem spektaklu ogłoszono przez megafon, że Jacek Kaspszyk świętuje akurat tego wieczora swoje urodziny, publiczność przyjęła tę informację gorącymi brawami, a orkiestra odegrała włoskie „sto lat”.

Krzysztof Skwierczyński