Trubadur 4(29)/2003  

Un plaquemine, qui dote de la même qualité et qui se vend très cher quand on sait ses propriétés, qui peut empêcher la chute, qui permet de ne pas devenir de la nourriture grasse, qui aide à sortir de la dysurie et qui aide la digestion après la cuisson. Your source for nonprescription uomo fugge perche e senza viagra Nogent-sur-Oise medicines, supplements, and vitamins. However, it is also used on its own as the primary treatment for various types of bacterial infections, such as:

It is also possible that for the amount of purchase, or list, is not in the total of the amount of medication purchase. A big theme in the telfast kaufen news this week is the looming threat of the u.s. Generic dapoxetine 30mg is an effective treatment for men suffering from premature ejaculation.

Brawa dla Lublina
Carmen inauguruje scenę operową w Lublinie

Lubelska premiera Carmen stała się autentycznym wydarzeniem kulturalnym dla miasta i nie tylko. Powstały niecałe dwa lata temu Teatr Muzyczny mieści się w centrum miasta w części gmachu, którego budowę rozpoczęto kilkanaście lat temu. Zamierzenia były wspaniałe, miała powstać scena operowa z prawdziwego zdarzenia z zapleczem i dużą widownią. Niestety, nie starczyło pieniędzy na ten cel. Obecny Teatr Muzyczny posiada scenę, która pierwotnie miała być sceną kameralną z widownią na 360 miejsc. Dlatego też powołanie sceny operowej i wystawienie tak dużego dzieła, jakim jest Carmen Bizeta, godne jest podziwu. Kierownictwo muzyczne w tym teatrze objął Jacek Boniecki.

Byłam obecna na pierwszej premierze w dniu 22 listopada. Trzeba przyznać, że do tego wydarzenia przygotowano się bardzo starannie i z dużym rozmachem. Już z daleka widać było gmach teatru oświetlony różowym światłem z migającym napisem „Carmen”, co wieczorową porą zrobiło miłe wrażenie, a w holu o nowoczesnym wystroju publiczność witana była przez panie z obsługi ubrane w krótkie czerwone spódniczki, czarne bluzki i z czerwonym kwiatem we włosach – spowodowało to miły premierowy nastrój.

Gdy publiczność już się rozgościła, na scenę wyszedł dyr. Boniecki, powitał publiczność i w krótkich słowach opowiedział o przygotowaniach do premiery, o znaczeniu tego wieczoru, o tym że chce stworzyć teatr ambitny, nowoczesny. Wspierała jego zamiary obecna na widowni Teresa Żylis-Gara, którą publiczność gorąco powitała (parę dni wcześniej maestra odebrała doktorat honoris causa Wrocławskiej Akademii Muzycznej), prasa lubelska ogłosiła ją „matką chrzestną” tego przedstawienia. Opera wystawiona została w polskiej wersji językowej, co bardzo ułatwiło słuchaczom odbiór.

Już w trakcie uwertury oświetlona czerwonym światłem postać Carmen samotnie stojąca na środku sceny oraz symboliczna postać staruchy-śmierci zapowiadają tragizm głównej bohaterki. Drugi symbol to scena z zabitym bykiem pojawiającym się na początku i końcu przedstawienia. Zapalone w końcowej scenie przez staruchę-śmierć znicze, umieszczone na balustradzie oddzielającej publiczność od sceny, podkreślają dramatyzm opery. Mała scena nie pozwoliła na umieszczenie dekoracji, ale nie odczuwałam ich braku, gdyż reżyser i scenograf Waldemar Zawodziński wspaniale rozwiązał tę sprawę, zastępując dekoracje grą świateł i projekcjami – np. w akcie III górski krajobraz zastąpiono dużym ekranem umieszczonym w głębi sceny. W oglądanym spektaklu śpiewacy podołali nie tylko partiom wokalnym, ale również realistycznie zagrali powierzone im role. Szczególnie wyróżnić trzeba nowy zespół orkiestry, który grał brawurowo, czysto i z dobrym tempem pod batutą Jacka Bonieckiego, wielką furorę zrobił składający się z młodych osób chór przygotowany przez Zofię Bernatowicz – nie tylko śpiewał dobrze, ale był też bardzo utaneczniony i świetnie opanował ruch sceniczny. Ładne były kostiumy zaprojektowane przez Marię Balcerek, a w końcowej scenie nie zabrakło czerwieni, tajemniczych maseczek, koronkowych woalek. Światło, odcienie kostiumów, kolorowy tłum, dzieci w białych ubrankach i wspaniałe sekwencje baletowe przygotowane przez Sergieja Najenkę wzbudziły aplauz publiczności.

Jak sam Merimee wyobrażał sobie Carmen? Pozwolę sobie przytoczyć jego słowa: aby kobieta była ładna, powiadają Hiszpanie, trzeba, aby miała trzy rzeczy czarne: oczy, powieki, brwi, włosy jedwabiste-czarne, długie i lśniące, była to piękność oryginalna, dzika twarz, z ręką na biodrach, bezczelna jak szczera Cyganka. Czy taka była Carmen, w którą wcieliła się solistka Opery Dolnośląskiej we Wrocławiu Elżbieta Kaczmarzyk-Janczak? Sądzę, że tak. Mocny głos o ciekawej barwie, duża ekspresja, dobra gra to walory artystki. Do roli Carmen, którą w Lublinie wykonała po raz szósty, nauczyła się grać na kastanietach. Przypominam, że w sezonie 2001-2002 znalazła się pośród pięciu śpiewaczek nominowanych do prestiżowej nagrody im. A. Hiolskiego. Poprawnym Don Jose, zadawalającym aktorsko i wokalnie, był Tomasz Janczak – prywatnie mąż scenicznej Carmen. Podobała się publiczności występująca w partii Micaeli Joanna Horodko z Łodzi – smukła, o ładnym głosie. Leszek Skrla, na co dzień solista Opery Bałtyckiej, jako Escamillo zademonstrował znakomitą aparycję sceniczną i dobre warunki głosowe. Na wyróżnienie zasługuje także odtwórczyni partii Frasquity, młodziutka solistka Teatru Muzycznego w Gliwicach Anita Maszczyk, w której śpiewie wyraźnie słychać piękne efekty pracy prof. Jadwigi Romańskiej z Krakowa. Ślicznym głosem, urodą, ruchliwością sceniczną zwróciła na siebie uwagę publiczności, w przyszłości widzę ją w partii Micaeli.

Wielkie brawa, owacje na stojąco, podziękowania złożone przez Teresę Żylis-Garę zakończyły to wyjątkowe przedstawienie. Z wypowiedzi dyr. Bonieckiego wynika, że podobnych atrakcji w najbliższym czasie na lubelskiej scenie nie zabraknie, jeszcze w tym sezonie planuje się wystawienie Strasznego dworu Moniuszki, a w przyszłym – Nabucca Verdiego.

Małgorzata Rakowska