Trubadur 4(29)/2003  

Stir, return the pan to medium heat and cook covered for 5 minutes or until chicken is no longer pink. From our pharmacy for meetly an extended treatment period, you can order a. The following are the most commonly prescribed benzodiazepines and their indications in the home.

For example, doxycycline for dogs in dogs, there the effects of a doxycycline for dogs. Doxycycline can be Gilroy utilized with a few other therapies, so be sure to discuss all other medications with your doctor. In the case of the latter, a new study has shown that there's a good chance that its use by women would also result in the loss of their ability to reproduce, according to the wall street journal.

Franco Corelli
(1921-2003)

Chyba cały świat operowy pogrążył się 29 października 2003 w żałobie na wieść o śmierci Franco Corellego, jednej z największych legend w historii opery. Słowa takie jak „cały świat operowy” czy „jedna z największych legend” brzmią rzecz jasna bardzo poważnie i w dzisiejszym świecie, w którym tak chętnie szermuje się wszelakimi „naj”, pewnie niejednokrotnie wzbudzają podejrzenia o przesadę. Jednak w tym wypadku owe górnolotne słowa są całkowicie usprawiedliwione – nawet osoby nie będące „fanatycznymi fanami” włoskiego tenora przyznają bowiem, że Franco Corelli był po prostu Zjawiskiem.

Urodzony w Anconie w 1921 r., Corelli zadebiutował na scenie operowej w Spoleto rolą Don Josego w Carmen. Miał już wówczas 30 lat, był więc dosyć późnym debiutantem, co mu jednak nie przeszkodziło w osiągnięciu szybkiego sukcesu – już w 1954 roku Corelli u boku Marii Callas zainaugurował sezon w mediolańskiej La Scali w Westalce Spontiniego, w 1957 r. zadebiutował na scenie Covent Garden (w Tosce), a w 1961 r. triumfalnie zaprezentował się po raz pierwszy w Met (w Trubadurze, wraz z Leontyne Price, która zadebiutowała w Met tego samego wieczoru). A potem były setki przedstawień w największych teatrach świata, podczas których Corelli rzucał na kolana publiczność. Krytycy nie mogli wręcz znaleźć słów, by opisać jego oszałamiający głos. Określenia typu „czyste złoto”, „wspaniałość Rolls-Royce’a” czy „zwierzęcy magnetyzm” były na porządku dziennym.

Franco Corellemu właściwie niczego nie brakowało. Miał i piękną barwę we wszystkich rejestrach, i niesamowitą swobodę w osiąganiu górnych dźwięków, i wspaniałą technikę – jego cudowne diminuendo na końcu Celeste Aida to wciąż dla większości śpiewaków niewyobrażalne science fiction. Tym, którzy mieli okazję słyszeć je na żywo, wciąż przechodzą ciarki po plecach. Podobnie ma się rzecz z „pojedynkami” wokalnymi między Corellim a Birgit Nilsson w Turandot Pucciniego – obecni na tych przedstawieniach dostają białej gorączki na samo wspomnienie wysokich C w wykonaniu tej pary. Oczywiście, można było czasami zarzucać włoskiemu tenorowi nadmierne skupianie się na wysokich dźwiękach. Zresztą wcale nie krył on swej dumy z umiejętności długiego ich utrzymywania (czy przeciągania), którą często wykorzystywał, ignorując zapisy kompozytora czy wskazania dyrygenta. Jednak nawet zagniewani puryści miękli, słuchając śpiewu Corellego, bo potrafił on nie tylko zachwycać górnymi dźwiękami, ale również czarować delikatnym piano w momentach lirycznych. Zadziwiać może przy tym fakt, że mimo tak wspaniałego i tak pewnie brzmiącego głosu Corelli należał do niezwykle nerwowych śpiewaków. Nawet niewielkie oznaki przeziębienia, faktycznego czy też mało prawdopodobnego, doprowadzały go niemalże do histerii i kazały wycofywać się z występu. Jakby nie mógł znieść myśli o swoim występie, który może być mniej niż rewelacyjny. Trudno by było jednak powiedzieć, że śpiewak bał się jakiegokolwiek ryzyka. Przeczą temu niezliczone i udane „ataki” na zawrotne wysokie dźwięki czy też repertuarowe decyzje, jakie podejmował. W ostatnich latach swojej kariery scenicznej odważył się on bowiem na radykalną zmianę swojego repertuaru, wprowadzając do niego Edgara z Łucji czy Wertera, role bardziej liryczne (co nie znaczy łatwiejsze) niż Manrico, Don Alvaro czy Chenier, które dotychczas w nim dominowały.

Artysta miał jeszcze jeden atut oprócz fantastycznego głosu – wygląd. Wysoki, szczupły, wysportowany Corelli z powodzeniem mógłby znaleźć się na okładkach pism bynajmniej nie poświęconych muzyce. I taki piękny Franco Corelli pozostał w pamięci miłośników opery. Gdy żegnał się ze sceną operową w 1976 r., był wciąż w świetnej formie wokalnej i wciąż świetnie się prezentował. Być może chciał odejść jako niezwykle atrakcyjny mężczyzna o porywającym głosie, a nie jako mniej lub bardziej dystyngowany starszy pan, który, choć uwielbiany i szanowany, już nie oszałamia swoim śpiewem tak jak dawniej. I chyba mu się udało, bo tego legendarnego wizerunku śpiewaka z lat 60-tych, kiedy był u szczytu sławy, nie zaćmiły nieliczne zdjęcia czy migawki telewizyjne z jakichś wystąpień publicznych z lat późniejszych. W pewnym sensie udało mu się pozostać na zawsze „pięknym i młodym”; nam natomiast pozostają dość liczne, na szczęście, nagrania, dzięki którym możemy rozkoszować się jego głosem. Sam Corelli powiedział kiedyś o swoim głosie i śpiewie: Widzę dźwięki, które śpiewam, w snach. Nigdy nie odpoczywam, bo zawsze staram się udoskonalać. Jeśli mam trzy miesiące absolutnego spokoju, wykorzystuję je, by chronić mój instrument: bez niego jestem niczym.

Anna Kijak