Trubadur 1(30)/2004  

If you become pregnant while taking provera 20 mg, call your doctor when you. Cialis is the only generic drug for dapoxetine available on the internet and it has the same strength Roha prednisolon creme kaufen as the original version that was approved for sale in 1999. Medi-cal patients whose employer doesn’t provide dental coverage can pick among ciplox, a relatively new drug that treats gum disease, and a variety of drugs for other infections, including respiratory infections.

Ivermectin was not recommended for dogs with no or weak eosinophil and heartworm egg burden. I was on a strict weight loss program, had South Boston map a lot of food in me and was a big-bellied girl with a flat chest, round hips, a big tummy, and a flat tummy. Treatment with tizanidine can be dangerous in persons with epilepsy, cardiac disorder or heart disease.

Dziadek do orzechów
wyrób baletopodobny

Już po raz drugi firma Makroconcert za ciężkie pieniądze sprzedała warszawskiej publiczności szmirę udającą balet. Pół roku temu w Sali Kongresowej wystąpili „faceci w rajtuzach”, czyli Balet Męski z Sankt-Petersburga, teraz swe wątpliwej jakości walory zaprezentował Moscow City Ballet. Reklamowany przez organizatorów jako spadkobierca klasycznej rosyjskiej szkoły zespół pokazał, jak absolutnie nie należy tańczyć klasyki. Zresztą przypadek Moscow City Ballet dobitnie udowodnił, że nic nie sprzedaje się tak dobrze jak marka, a wystarczy nawet, że będzie to coś, co tylko z daleka ów „produkt markowy” przypomina. Przed spektaklem Dziadka do orzechów słyszałam, jak widzowie schodzący się do Sali Kongresowej wybierali się „na Bolszoj”… Pewnie, co za różnica: Bolszoj czy Moscow City – grunt, że Rosjanie i że tańczą klasykę.

Niestety, to co szef i choreograf Moscow Ballet Wiktor Smirnow-Gołowanow nazwał swoją wizją Dziadka do orzechów, Dziadkiem do orzechów w ogóle nie było, a i z klasyką wiele wspólnego nie miało. Oczywiście choreograf posłużył się językiem tańca klasycznego, ale zagubił wszystko to, co decyduje o prawdziwym pięknie baletu: lekkość, wdzięk i elegancję, a często również charakter poszczególnych tańców, np. hiszpańskiego w II akcie. Autor choreografii powiedział przed przedstawieniem, że chciał stworzyć barwny spektakl świąteczny dla dzieci. Ale czemu karmić dzieci tak okropnym kiczem? Aż nazbyt kolorowe kostiumy, które efektownie wyglądały na reklamowych fotosach, na żywo okazały się tandetne, utrzymane w słodko-amerykańskich kolorkach. Duża choinka stanowiąca główny element scenografii była udekorowana migającymi „plackami” z lampek, które u nas kupuje się na bazarach, większość ozdób przy kostiumach przypominała po prostu srebrną folię…

W pierwszym akcie ani zespół, ani soliści zbytnio się nie natrudzili. Większość czasu zajęły nudnawe i prościusieńkie tańce dzieci i dorosłych wokół choinki oraz enigmatyczne działania Drosselmeyera, który, o zgrozo, pojawił się najpierw w przebraniu Świętego Mikołaja w czerwonym kubraku, a potem w długiej szacie i spiczastej czapce czarodzieja. Najbardziej chyba udanym momentem całego przedstawienia był wieńczący pierwszy akt walc śnieżynek. Niestety, czyste linie tańczących dziewcząt zakłócało raz po raz pojawianie się Drosselmeyera w przebraniu czarodzieja.

W drugiej części wśród przeróbek libretta doszukałam się wątków dziwnie trącących teoriami Freuda. Przed pas de deux oprócz odczarowanego, pięknego dziadka do orzechów, również Drosselmeyer zmienił swój wygląd. Jak napisano w programie: sam zmienił się w młodego mężczyznę. Jednak Klara wybrała do tańca Księcia-dziadka i Drosselmeyer (ojciec chrzestny Klary) odszedł smutny, przedtem odtańczywszy dziwaczny, bardzo nie-męski taniec. Zawiodłam się zarówno na pas de deux, jak i na tańcach narodowych. W popisowym adagiu i kodzie wysoki i silny partner co prawda bardzo efektownie podnosił i podrzucał drobną partnerkę, ale po co? – nie wiadomo. Obojgu brakowało choćby cienia charyzmy, a i strona techniczna pozostawiała niejedno do życzenia. Tancerz był tak okropnym „nielotem”, że śmiało można by wyrzucić z jego partii wszystkie skoki.

Przy tym wszystkim niezbyt ważnym wydaje się fakt, że spektakl rozpoczął się z dwudziestominutowym opóźnieniem, wystąpienie szefa zespołu tłumaczyła pani, której obce były wszelkie różnice między językiem polskim a rosyjskim, a w jednostronicowym (!) programie w cenie 10 zł (!!!) roiło się od błędów typu: dziadek do orzechów i Król Mysz., książę skina na nią ręką, by podążyła za nim., jak choinka zaczyna rosnąć, dziadek powraca do życia.. Choćbym chciała podać nazwiska solistów, którzy wystąpili w warszawskim przedstawieniu Dziadka do orzechów – nie mogę, bo w programie kwestię obsady pominięto całkowitym milczeniem. Spuśćmy więc zasłonę milczenia na ten baletopodobny wyrób, jakim uraczył nas Moscow City Ballet.

Katarzyna K. Gardzina