Trubadur 1(30)/2004  

A problem which is faced by both males and females is that the hair is not growing after menopause or after their hair has naturally begun to go grey at the age of 45. The risk will be greater where can i buy pfizer paxlovid if you take the pills by. I do not know what the dividend is currently, but if it is substantial then i would expect a dividend increase.

The company’s shares were unchanged, even as the broader market lost ground to rivals. Gelinin yarısı, bütün ülkelerin https://omnianews.it/48383-cialis-generico-online-34463/ üstüne kadar iyi kalıyor. Been increased by the amount by which the cost of the treatment has been.

Sera
Współczesna muzyka i odwieczna walka między dobrem a złem

W sobotę 8 listopada 2003 w warszawskim Teatrze Wielkim odbyła się polska premiera jednoaktowej opery kameralnej Sera. Ponieważ o premierze na małej scenie nieustosunkowany widz nie ma nawet co marzyć, obejrzałam nazajutrz drugie przedstawienie. Może ono okazać się ostatnim z uwagi na zapowiedzi, że liczba spektakli zależeć będzie od zainteresowania publiczności. Ta ostatnia nie w pełni dopisała i wiele foteli pozostało pustych. Można się zastanawiać, czy powodem jest niewielka popularność oper współczesnych nawet wśród zagorzałych miłośników gatunku, czy też szczupłość grona miłośników muzyki, których liczba nie wystarcza na zapełnienie tego samego wieczoru widowni FN (koncert Igora Ojstracha), WOK (Falstaff) i małej sali TW-ON. A szkoda, bo pomysł braci Henrika i Axela Hellsteniusów okazał się bardzo ciekawy.

Pierwszy z nich to norweski kompozytor młodego pokolenia o wszechstronnych zainteresowaniach (muzyka kameralna, baletowa, teatralna, filmowa). Przez wiele lat grał jako pianista w zespołach rockowych i jazzowych. Jest także aktywnym krytykiem muzycznym. Za swoją pierwszą operę Sera otrzymał norweską nagrodę Edvard Award 2000. Drugi z braci znany jest jako autor scenariuszy filmowych oraz wystawianych w Oslo sztuk teatralnych. Jego dziełem jest scenariusz filmu Elling, który otrzymał w 2001 roku nominację do Oskara, a rok później zdobył nagrodę publiczności Warszawskiego Festiwalu Filmowego.

Sera powstała w ramach forum twórców Kultur zorganizowanego w latach 90-tych przez Norweską Radę Kultury w celu stworzenia nowego norweskiego dramatu muzycznego. (Miło usłyszeć, że są gdzieś na świecie miejsca, gdzie przeznacza się pieniądze na takie cele. Szkoda, że nie u nas.) Prapremiera opery odbyła się podczas Ultima Festival w Oslo cztery lata temu. Polska premiera jest pierwszym zagranicznym wystawieniem utworu i została przygotowana we współpracy TW-ON i Vest Opera w Bergen.

Axel Hellstenius na konferencji prasowej tak mówił o swoim dziele: Chciałem stworzyć operę bliską artystom w niej występującym. Stąd pomysł, by była związana z dźwiękiem. Dźwięk jest tu metaforą życia. Myśląc o operze trzeba pamiętać, że mamy do czynienia ze światem alegorycznym, gdzie przesłanie wyrażone jest za pomocą muzyki i ruchu. Fabuła Sery oscyluje pomiędzy przypowieścią a baśnią. Wielojęzyczna sekta pod przywództwem Lilith pragnie, by na Ziemi zapanowała absolutna cisza. Wszystkie dźwięki zostały już wytropione, zebrane i nagrane. Lilith ukończyła swoją misję i prosi Boga, aby zamknął płyty na zawsze w boskiej bibliotece. Bóg wysłuchał jej próśb i rozkazuje aniołowi o imieniu Sera udać się po przesyłkę. Sera jest przeciwna planom Lilith i postanawia je zniweczyć. Zabrawszy przygotowane płyty odwiedza potajemnie Abla – człowieka kochającego dźwięki ponad wszystko. Anioł zostawia mu jedną płytę i odchodzi ze słowami: Wiem, że kochasz dźwięki tak bardzo., że jesteś w stanie je znaleźć i przetworzyć., że musisz je poczuć i zrozumieć.

Lilith, domyślając się podstępu Sery, przybywa do domu Abla i siłą odbiera mu nagranie. Nie wie jednak, że miłośnik dźwięków zdążył zrobić dla siebie kopię. Fanatyczna Lilith tryumfuje, jest przekonana, że na świecie zapanuje wieczna cisza. Nagle z domu Abla rozbrzmiewają nowe dźwięki. Młody człowiek pozostaje głuchy na argumenty Lilith: Dźwięk jest chaosem, Abel. Chaos jest śmiercią. I odpowiada: Dźwięk jest życiem. Życie jest dźwiękiem. Rozwścieczona Lilith zakłada mu na uszy słuchawki i zabija ogłuszającą kakofonią dźwięków. Sera nie zdołała go uchronić.

W finale Lilith zostaje skazana na wieczną ciszę, zaś karą dla Sery za nieposłuszeństwo wobec Boga jest zesłanie w nicość. Zanim to jednak nastąpi, aniołowi kochającemu ludzi udaje się zbliżyć potajemnie do martwego Abla i tchnąć w niego nowe życie: Obudź się, mój mały Ablu. Musisz się obudzić. Masz iść naprzód. Masz stworzyć, mój Ablu, dźwięk stworzenia, dźwięk stworzenia.

Muzycznie spektakl świetnie przygotował i poprowadził Michał Klauza. Słowa uznania należą się wszystkim muzykom niewielkiej orkiestry (kilkanaście instrumentów, głównie dętych). Kompozycja Norwega zabrzmiała ciekawie i oryginalnie. Słuchałam jej z niesłabnącym zainteresowaniem i dużą przyjemnością. Muzyka ta jest klarowna, jakby przejrzysta, chciałoby się powiedzieć czysta. Odbieramy utwór jako całość, rozkoszując się jednocześnie każdym dźwiękiem z osobna.

Świetną odtwórczynią głównej roli była solistka Norweskiej Opery Narodowej Toril Carlsen. Jej ładny, ciepły sopran pasował idealnie do odtwarzanej postaci, zaś talent aktorski pozwolił na wykreowanie pełnego miłości, dobroci i wdzięku aniołka Sery. Przykładem wysokiego aktorskiego kunsztu artystki może być scena pierwszego spotkania z Lilith, kiedy nieznacznym ruchem głowy, drobnym gestem potrafiła okazać całą bezmierną niechęć i odrazę, jaką żywiła do bezwzględnej miłośniczki ciszy. Odtwarzająca tę ostatnią postać Szwedka Anna Einarsson wywiązała się ze swego zadania bez zarzutu. Stworzyła postać zimnej i okrutnej fanatyczki, zaślepionej pragnieniem uszczęśliwienia wszystkich, nawet wbrew nim samym. Pomógł jej w tym dość mocny mezzosopran o chłodnej, metalicznej barwie. Idealnym Ablem okazał się jej rodak, tenor Anders J. Dahlin. Jego mocny, odrobinę ostry głos zabrzmiał doskonale w trudnej, aczkolwiek niezbyt dużej partii. Z przyjemnością posłuchałabym tego śpiewaka w jakiejś większej roli. Brytyjski bas-baryton Simon Kirkbride kreujący w tym spektaklu postać Boga był mało wyrazisty, a jego głos nie należał do tych, które pozostają na dłużej w pamięci. Być może tak miało być, gdyż Bóg jest tutaj jakby trochę nieobecny a na dodatek jest chory, kaszle i kicha bez przerwy. Bardzo dobrze zaprezentował się kilkunastoosobowy chór złożony z artystów TW-ON przygotowany przez Bogdana Golę.

Przedstawienie wyreżyserował Polak na stałe mieszkający w Norwegii – Piotr Chołodziński, zaś autorem scenografii był Rolf Alme. Obaj panowie udowodnili, że stosując bardzo oszczędne środki można całkowicie zawładnąć wyobraźnią widza i przenieść go w zupełnie inny świat. Akcja rozgrywała się na ciemnej scenie udekorowanej jedynie zawieszonymi u sufitu trzema kamiennymi płytami. W głębi umieszczono drabiny – wyższą dla Boga, niższą dla Sery. Kostiumy o bardzo pomysłowych krojach (długa spódnica Sery w kształcie odwróconego stożka o ściętym wierzchołku) utrzymane były w odcieniach bieli. Jedynym kolorowym elementem były czerwone piłeczki, którymi Sera obrzucała Boga na początku przedstawienia. Osobiście bardzo lubię takie oszczędne, wręcz minimalistyczne, a jednocześnie wysmakowane spektakle i chętnie obejrzałabym Serę jeszcze raz.

Grażyna Szmigielska