Trubadur 2(31)/2004  

It is important to remember that many of the adverse side effects are similar to those of other, often quite mild, drugs. This formula delivers propecia docmorris a subtle sweetness with a satisfying, velvety mouthfeel. Je hoeft hem niet te vertellen dat zijn raketen niet goed gef.

In order for the fetus to develop properly, it needs the help of progesterone. They may need to visit their doctors more Manzanillo often and more frequently to get their prescribed medicine. These symptoms are usually short-lived and generally stop within a few hours.

Europejska Tosca

Opera Nova w Bydgoszczy otworzyła tegoroczny XI Fesitwal Operowy dziełem Giacomo Pucciniego Tosca. Śmiało można powiedzieć, że z takim przedstawieniem nasze teatry muzyczne mogą spokojnie wejść do Europy.

Oglądałam niestety tzw. II premierę czyli ominął mnie występ Ko Seng Hyouna w partii Scarpii. W drugiej premierze śpiewali: Magdalena Barylak Toscę, Maciej Komandera Cavaradossiego i Adam Woźniak Scarpię.

Magdalena Barylak była naprawdę bardzo dobra, nie tylko wokalnie ale i aktorsko. I trzeba to napisać – jest naprawdę piękną kobietą. Śpiewała bardzo dobrze, umiała w pełni pokazać zarówno zazdrość, jak i ból. Aria z II aktu Visi d’arte, visi d’amore wywołała burzę oklasków. I wszystko jeżeli chodzi o partię Toski byłoby świetnie, gdyby nie to, że drażniło niektórych widzów jej „dreptanie”. Może był to przewidziany ruch sceniczny, jednakże takie bieganie po scenie rodem z Madamy Butterfly mogło naprawdę irytować. Należy się jednak Magdalenie Barylak ogromna pochwała, była ona prawdziwą ozdobą tego przedstawienia. Nie można powiedzieć tego o Macieju Komanderze grającym Cavaradossiego. Ilekroć jestem w operze w Bydgoszczy, zawsze dokucza mi brak tenora, niezależnie od tego, czy był to Mefistofeles czy Opowieści Hoffmanna – także w Tosce Cavaradossiego nie było. Śpiewał słabo, chwilami nie było go zupełnie słychać (a miejsce miałam w najlepszym sektorze). Recondita armonia przebrzmiała bez większego efektu. Można to było zrozumieć, choćby z tego powodu, że śpiewak początkowo stał na drabinie, która znajdowała się na dość wysokim rusztowaniu, a potem siedział na tym rusztowaniu. Ani jedna osoba w teatrze nie podniosła rąk do oklasków.

Przepiękna scena z II aktu Vittoria, vittoria nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. Głos Komandery znikał chwilami zupełnie. Czekałam więc na E lucevan le stelle, ale i tu nastąpiło rozczarowanie. Aria została odśpiewana zupełnie poprawnie, ale bez większych emocji, głosem, w którym brakowało nie tylko barwy, ale i krztyny dramatyzmu. Duet O dolci mani, tak samo jak duet z I aktu, znowu należał do Magdaleny Barylak. Źle słuchało się tych fragmentów, w których Komandera próbował w kilku momentach dorównać jej głosem – śpiewał wtedy strasznie głośno, jakby próbował zrównoważyć tę ciszę, która panowała od początku przedstawienia. Komandera nie stworzył w pełni jednoznacznej postaci – jego Cavaradossi nie był ani buntowniczy, ani bardzo zakochany, był nijaki. I choć starał się sprostać wymaganiom reżyserskim Laco Adamika, to trudno uznać tę kreację za wybitną czy nawet dobrą. Była to przeciętna rola w nieprzeciętnym przedstawieniu.

Dla kontrastu Adam Woźniak grający Scarpię był wyrazisty, wręcz znakomity i podobał mi się bardzo. Śpiewał naprawdę dobrze, rewelacyjnie słuchało się go w pierwszym akcie, a drugi należał w zupełności do niego. Przyzwyczajona byłam do zupełnie innego typu Scarpii. Wzorami byli dla mnie Ruggero Raimondi, Sherill Milnes czy Samuel Ramey. Każdy z nich kreował postać, która nie była jednoznacznie zła i nigdy nie użyłabym w stosunku do niej słowa: „obleśna”. Bydgoski Scarpia taki właśnie był – zimny, pozbawiony jakichkolwiek uczuć i obleśny. Laco Adamik trafił na bardzo dobry materiał, Woźniak dał sobą niesamowicie pokierować i stworzył rewelacyjną postać. Nie byłabym jednak sobą, gdybym się trochę do Scarpii nie przyczepiła. Nie przeszkadzało mi to, że chwilami jego gesty stawały się aż nazbyt wyraziste, był zbyt dosłowny – wszystko to rewelacyjnie współgrało z zaproponowaną przez Adamika konwencją. Mam tylko jedno pytanie do kostiumologa: kto ubrał prefekta rzymskiej policji w turkusowy płaszczyk rodem z magazynu Glamour? Podwładni Scarpii na jego tle wyglądali bardzo elegancko i majestatycznie.

Pozostaje więc zająć się reżyserią i scenografią.

Scenografia pierwszego aktu była w zasadzie tradycyjna, poza jednym wyraźnym nowoczesnym akcentem – portretem markizy Attavanti. Duże nowoczesna malowidło, zupełnie nie przypominające obrazu Marii Magdaleny, który powinien znaleźć się na ścianach kościoła w tamtej epoce. Obraz ten początkowo tonął w mrokach ciemnego kościoła aby po chwili, gdy Cavaradossi wszedł na rusztowanie żeby go malować, rozświetliło się cudnym światłem. Oświetlenie obrazu w ten sposób przypominało oświetlenie w czasach, gdy mógł żyć i tworzyć Cavaradossi. Z małego okienka w ścianie kościoła smuga światła dotarła do lustra, a to zostało ustawione w ten sposób, że oświetliło obraz. I choć wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że to reflektor – to zrobiło to duże wrażenie na widzach. W drugim akcie podobała mi się nie tyle scenografia, co sam pomysł na ten akt. Laco Adamik podszedł do Toski tak jakby chciał tego Puccini – żadnych udziwnień. Prawie wszystko było na swoim miejscu. Mówię prawie, bo zupełnie nie wiem, dlaczego postać drugoplanowa – Sciarrone – była wyreżyserowana w taki, a nie w inny sposób. Zupełnie nie rozumiem, jak służący mógł w obecności swojego pryncypała śmiać się z jego gościa. Śmiech na ustach Sciarrone wywołało przyjście Toski, wezwanej przez Scarpię. Było to trochę dziwne i choć można dopatrywać się w tym szatańskim śmiechu kpiny z ofiary, która wpada w sieć Scarpii, to takie zachowanie na początku II aktu nie jest absolutnie uzasadnione. Sciarrone jeszcze nie wie, że schwytano Cavaradossiego, nie ma też dowodu na to, że malarz pomagał Angelottiemu i że Tosca załamie się… Co innego kpiący uśmiech, kiedy Tosca po zabiciu Scarpii opuszcza apartamenty Palazzo Farnese…

Bardzo podobały mi się pertraktacje Toski i Scarpii, samo zabójstwo, trochę spadło napięcie, kiedy Tosca „podreptała” do drzwi i wróciła, żeby sprzątnąć potłuczone naczynia i obrus, który ściągnął padający Scarpia. Kiedy Tosca po zabójstwie zamiast uciekać, zaczęła sprzątać komnatę publiczność trochę się zdziwiła. Dlaczego kobieta, która przed chwila zabiła z zimną krwią człowieka porządkuje miejsce zbrodni?

Miało to jednak swoje uzasadnienie, Tosca musiała zapukać w drzwi, które otworzył jej Sciarrone i dopiero, gdy omiótł wzrokiem pomieszczenie, mogła wyjść z komnaty. Ciało Scarpii znalazło się poza zasięgiem jego wzroku, ale spojrzał na stół i gdyby Tosca nie uporządkowała go – jej zbrodnia wyszłaby na jaw.

Trzeci akt scenograficznie trochę mnie rozczarował. Miała Warszawa w Carmen swojego byka, ma i Bydgoszcz Anioła! Może jest on trochę mniejszy niż warszawki byk, ale i scena jest mniejsza niż w stolicy. I jeszcze świt – drodzy państwo, słońce w ten sposób nie wschodzi!

Reasumując, należy podziękować orkiestrze, i jej szefowi – Maciejowi Figasowi za naprawdę wspaniały wieczór, który taki był m.in. dzięki nim.

Aneta Naworska